7 listopada 2024

loader

Nie emigracji wewnętrznej!

dziennik.pl

Lewica powinna się rozpychać, być nawet tam, gdzie jej nie chcą, choćby w IPN

Ze stanowczym apelem, by lewica nie wchodziła do instytucji opanowanych przez PiS i na które nie ma wpływu wystąpił Zygmunt Tasjer („Trybuna” nr 22/2022). Ukrywający się pod pseudonimem autor, o czym można się dowiedzieć z jego wspomnień lub z internetu, ma za złe lewicy, a głównie dr. Bartoszowi Rydlińskiemu, że został zgłoszony i zgodził się kandydować do Kolegium IPN. Autor wytacza potężne działa, ale użyteczne są one co najwyżej w czasie sylwestrowych fajerwerków.

Z pewnymi jego wywodami, wyrażanymi od dawna również przez innych, w tym piszącego te słowa, odnoszącymi się do historii powstania IPN i tego, że ta instytucja wyrodziła się w propagandową tubę i machinę PiS, a szczególnie tzw. narodowej prawicy, w aparat zakłamywania historii, rugowania z niej PRL i lewicy, trudno się nie zgodzić, ale dalsze jego refleksje muszą budzić sprzeciw.

Autor pisze: „Lewica powinna zawalczyć tylko o stworzenie warunków do swobody naukowych badań historycznych, nieskrępowanych możliwości publikacji i udostępniania ich wyników, publicznej i otwartej wymianie poglądów o przeszłości, pozbawionych politycznego kontekstu i wsparcia”. Czy nie widzi, że w dobie grantów badania nad lewicą czy Polską Ludową, jeżeli oczywiście nie mają za zadanie ukazania ich w złym świetle, są w zaniku. Czy nie dostrzega rosnącej roli IPN w narzucaniu tematyki wszelkich badań historycznych, tego że ogromne pieniądze Instytutu, przeznaczane na niego również z podatków ludzi lewicy, kuszą wielu, bardzo wielu pracowników nauki, którzy tworzą dzieła „pod IPN”? Czy nie jest mu znana sytuacja jednego z uniwersytetów w jego grodzie, gdzie rządzący, rękoma rektora pozbywają się naukowców im nieprzychylnych? A to dopiero początek edukacyjnej ofensywy prawicy dokonywanej pod przewodem min. Czarnka?

Płonne nadzieje

Nadzieje na likwidację IPN najdelikatniej można nazwać czekaniem na Godota. Tylko naiwni mogą sądzić, że prawica (POPiS) dokona tego. Wyrosła z „Solidarności” grupa, będąca naprzemian w opozycji lub u steru rządów, za swój mit założycielki uważa pokonanie komunizmu i Moskwy i nie będzie rezygnować z instytucji, która głosi jej chwałę i utwierdza w tym głupim przekonaniu. A oczekiwanie na to, że dokona tego lewica? Prędzej wymrze pokolenie żyjące w PRL niż lewica będzie sama w stanie zlikwidować IPN.

I w tym miejscu dotykamy problemu Polski Ludowej, jej oceny, o co apeluje sam autor. Żeby bić się o należne jej miejsce w historii Polski najpierw z PRL musi rozliczyć się sama lewica. Musi to być sprawiedliwy, wielowątkowy osąd, pokazujący ogromny dorobek Polski Ludowej, przeważający w jej ocenie, ale i jej negatywy, w wielu przypadkach głupotę, a także draństwo. Nie może to być lukrowany obraz, jaki prezentuje niemała grupa tzw. starej komuny, zwanej przeze mnie grupą rekonstrukcyjną PRL. Nie może też to być obraz, jaki prezentuje już nie tyle IPN, ile szczególnie młodsza część lewicy, wychowana w głównej mierze na podręcznikach III RP, liberalnych i prawicowych mediach, a nade wszystko polityce historycznej POPiS i IPN.

By lewica miała swoją narrację o jej przeszłości, to w proces jej tworzenia musi być zaangażowana szeroko lewica, z jej parlamentarnymi przedstawicielami włącznie, a może nawet na czele. Z przykrością stwierdzam, że nie tylko ja nie widzę jakiejś większej determinacji w tym dziele.

Autor, miejscami prześmiewczo i z niemałą dawką drwiny kwestionuje postawę dr. Rydlińskiego i jego słowa nt. polityki historycznej państwa, więcej w zasadzie podważa istnienie polityki historycznej, nawet tych „poważnych państw”. Z uwagi na brak miejsca nie będę rozwijał tego wątku. Powiem tylko tyle, każde poważne i niepoważne państwo prowadzi, mądrą lub głupią politykę historyczną. Dlaczego ona jest dla nich tak ważna, jak ją kreują opisał prof. Rafał Chwedoruk w dobrze przyjętej przez środowisko naukowe książce pt. „Polityka historyczna”, w wydanej w 2018 r. Warto się z nią zapoznać, by rozumieć istotę i znaczenie tej polityki.

Kwiatek do kożucha

Jak wspomniałem na wstępie autor tekstu wychodzi z założenia, że lewica nie powinna brać udziału w jakimkolwiek ciele jej niechętnym, bo będzie kwiatkiem do kożucha, paprotką, wręcz legitymizować je. Można tak myśleć, ale tu chodzi o instytucje państwa, pewnego rodzaju reprezentację społeczeństwa. Jego elementem, wcale nie takim małym jest lewica, bo nie wolno identyfikować jej jedynie z tą parlamentarną. Rezygnacja, z założenia, z kandydowania ludzi lewicy do takich instytucji, bycia w nich jest dobrowolnym zrzekaniem się udziału wpływania na nie, urabiania opinii publicznej, więcej z reprezentowania ludzi lewicy, porzucaniem ich i nie stawaniem w obronie milionów, którzy godnie przysłużyli się nie tylko PRL, ale Polsce.

Bartosz Rydliński udanie dał się poznać na posiedzeniu sejmowej komisji, pokazał, że rugowanie lewicy i ludowców z historii, co czyni IPN, jest zafałszowywaniem przeszłości. Takie stanowisko z pewnością wpłynęło na to, że w głosowaniu w Sejmie jego kandydaturę poparli posłowie PSL. (Znamienne nie b. lewicowców z PO). Już samo to dowodzi, że warto, zdobywać przyczółki, starać się być gdzie się da, nawet w instytucjach nieprzyjaznych lewicy, głosić prawdę o niej i ukazywać jej racje. Samoeliminowanie się lewicy przyspiesza jej marginalizację, tym bardziej, że nadchodzą czasy, gdzie przekaz o niej będzie ograniczany, jeżeli nie w ogóle eliminowany.

Na cmentarzu

Oczywiście, tekst-apel autora podszyty jest stosunkiem do Włodzimierza Czarzastego. Ten ma wiele, bardzo wiele na sumieniu, jeżeli chodzi o wpływ na sytuację na lewicy i powinien za to zapłacić , ale nie jego osoba ma tu znaczenie. Gdyby autor był konsekwentny w nawoływaniu do swoistej emigracji wewnętrznej w państwie PiS, to powinien apelować np. o rezygnację Roberta Kwiatkowskiego (wróg naszych wrogów jest…) z zasiadania w Radzie Mediów Narodowych. Media publiczne w wydaniu kaczystów są przecież nie mniej zakłamane i antylewicowe niż polityka historyczna IPN. Kierując się logiką autora, to w pisowskich mediach reprezentanci lewicy też nie powinni bywać, czy w ogóle zniknąć z przestrzeni publicznej.

Postulowana przez podpisującego się Zygmunt Tasjer filozofia emigracji wewnętrznej s/powoduje, że lewica niedługo będzie miała szanse wypowiadać się jedynie w jej dogorywających mediach. I na cmentarzu, przy okazji pogrzebu kolejnego jej członka bądź jej sympatyka.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Polska: Ukraina w Unii – teraz!

Następny

Prof. Kamil Zajączkowski: Sankcje nie zatrzymają dyktatora