Jarek Ważny
Myślałem, że najgorsze mamy za sobą, a przynajmniej ja. Że covid w odwrocie, wiosna za pasem, że koncerty, że nowe płyty i nowe powietrze w płuca, aż tu tydzień temu świat znowu zawalił się ludziom na głowy. I nie zamierza za szybko zeń zleźć. Żeby tylko nie było gorzej. Bo jak widać, zawsze może być.
Dumam, jak to się wszystko potoczy. Bo na ludzkie cierpienie nie mam już siły. Biję się po łapach, żeby za dużo nie czytać i nie oglądać, ale nawet kiedy mi się udaje, to każda rozmowa, każda wizyta w sklepie, każdy wyjazd tramwajem przystanek dalej, kończy się wiadomo czym. I nie dziwota, bo ludzie się boja i naprawdę przejmują. Ukrainą i Ukraińcami, co oczywiste, ale też sobą; swoimi rodzinami i tym, czy za jakiś czas Putin nie wyceluje w nas swoich Iskanderów, o ile jeszcze tego nie zrobił. Pytają, co będzie, a ja nie wiem co im odpowiedzieć, bo nie mam magicznej kuli. Zresztą, sam nie dowierzałem do samego końca, że Putin zaatakuje. Sam też, do czego wstyd się dziś przyznać, byłem swego czasu zwolennikiem dogadania się z Rosją względem taniego gazu i naprawienia stosunków popsutych przez PiS, jak tylko można je było zepsuć. Doskonale wiedziałem, że Putin to nie salonowy bawidamek, tylko brutalny gracz, ale do zeszłego tygodnia nie sądziłem, że to szaleniec, i co tu kryć, zbrodniarz, który każe strzelać do cywilów i bombardować szpitale. Dziś wiem, parafrazując słynny bon mot Zenona Kliszki o kontrrewolucji, że z Putinem się nie rozmawia, nie robi interesów i nie udobruchuje. Dla Putina jest trybunał haski i wieczna infamia po grób.
Jak to się stało, że takie byle co, taki esbek z NRD, trzęsie dzisiaj światem? Kto na to pozwolił, kiedy? Wychodzi mi, kiedy szukam przyczyn i cofam się do nie tak odległej historii, że Putina wyhodowali światu…Niemcy. Najpierw Schroeder, później żelazna Angela. Inkasowali kasę z rad nadzorczych, bez skrępowania dogadywali się za plecami innych i dzielili zyski, kładąc na dnie Bałtyku rurę z gazem, który miał być, bo chyba już przestał, alternatywą dla gospodarki opartej na węglu. To właśnie rosyjski gaz miał przynieść Niemcom zerowęglowy ślad i zeroemisyjność, na którą dziś nikogo w starej Europie już nie stać. Zaiste, patent jak za cara, kiedy na dworze w Peterburgu najwyższe funkcje pełnili właśnie Niemcy. I trzeba dziś o tym głośno mówić i przypominać. Trzeba też jasno mówić o tym, że nie byłoby wojny na Ukrainie, bez niemieckiej pompki używanej do rozdymania ego rosyjskiego tyrana. Niemcy sypią dziś głowę popiołem. Oczywiście, wprost tego nie powiedzą, ale wiedzą, że my wiemy, a reszta świata powoli się domyśla.
Kiedy w Berlinie kac po Putinie trwa w najlepsze, hen daleko, w Pekinie, mądry, mandaryński naród kombinuje, jak tu na tym wszystkim zarobić i nie stracić. Bo nikt mnie nie przekona, że rosyjska inwazja to misterny plan uknuty w jednej, chorej głowie. Przynajmniej nie tylko. Putin nigdy nie zdecydowałby się na ten krok, gdyby nie był dogadany z największym dziś, światowym mocarstwem. I nie mam tu na myśli USA. Chińska polityka względem Rosji putinowskiej (przypomnijmy: Rosja to niecałe 3 proc. światowego PKB, dla Chin raczej niewiele), to klasyczny Sun Zi: siedź nad brzegiem rzeki i czekaj, aż spłynie nią trup twojego wroga. Albo: siedź na bezpiecznym wzgórzu i patrz w dół, jak biją się tygrysy. Wszystkie bowiem sankcje światowe, które spadają dziś na Rosję i Putina, wepchną go w chińskie ręce. A wtedy on i jego kraj podzieli los, jaki sam zgotował Łukaszence. Pariasa. Każdy sensownie myślący polityk na świecie wie, że Rosja wymaga dziś potężnych inwestycji, żeby zmodernizować ten wielki, piękny i zacofany kraj. Samochodem da się go przejechać z zachodu na wschód tylko zimą. Decyzją Putina, skazuje się na długą i nieuchronną dominację Chin i wejście do ich strefy wpływów. Ci, po podporządkowaniu sobie Rosji, zrealizują własne marzenie, o nowym, jedwabnym szlaku i ustanowieniu nowego, światowego porządku. Nawet za cenę imperialistycznych mrzonek Putina o Rosji z granic z czasów napoleońskich. Ważne jest dla Chin, że dzięki swojej konsekwentnej i długofalowej polityce, dopną swego i zrzucą z tronu globalnego hegemona Amerykanów. A że do tego dążą, wiadomym było co najmniej od dekady. Wystarczyło tylko trochę poczekać. Chińczycy potrafią czekać. Tak jak mówił im Deng, po rozpoczęciu modernizacji 30 lat temu: „Nie podnoście głów”. „Pracujcie”. Posłuchali. Chyba nie żałują.