2 grudnia 2024

loader

Niegodziwość najwyższej próby

To jest tak, że nieszczęścia chodzą parami, a przysłowia są mądrością narodów. O gustach się nie dyskutuje, chociaż każdy to robi. Bywa też czasem tak, że działa prawo serii. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi i do reszty nie pasuje, to w Polsce ma zastosowanie. Tak jak rząd, który ma zastosowanie, ale nikt nie wie do czego.

Lubuję się ostatnio w czytaniu napisów na transparentach z marszów i manifestacji, które nawiedzają Polskę, a przy okazji moją najbliższą okolicę. Najbardziej spodobał mi się ten o Bosaku, który ogląda porno do końca, bo myśli, że na końcu będzie ślub. W ogóle, co hasło, to kolejny uśmiech na mojej zmęczonej buzi. Tyle mam radości z życia, w tym smutnym, jak wiadomo co, kraju.

Bardzo lubię cmentarze. Zwłaszcza wczesną jesienią. Mieszkam nieopodal wojskowych Powązek. Naprzeciwko Powązek jest też przedszkole, do którego posyłam swoją córkę. Rok temu, we wrześniu, w ciepłe popołudnia, nie było tygodnia, żebyśmy nie zachodzili po przedszkolu na groby. Z jednej strony trasa szybkiego ruchu, z drugiej-ruchliwa ulica w środku miasta, a na Powązkach, cicho i spokojnie. Żywej duszy, oprócz dwóch naszych i stróża. Czasami zaplątał się jakiś emeryt albo szkolna wycieczka, ale to od wielkiego dzwonu. Zazwyczaj byliśmy na tej wielkiej nekropolii sami. Z wiewiórkami, które wcale nie łasiły się ani na migdały, ani na orzeszki ziemne, ani na nic, tak je to miasto zepsute rozpuściło. Raz, kiedy zaszliśmy na kwaterę, na której są pochowani żołnierze z bitwy warszawskiej 1920 r., córka moja zaczęła gonić wiewiórkę między mogiłami, a czasami i po nich. Zwróciłem jej uwagę, żeby nie skakała nieboszczykom po głowach, bo to w większości młode chłopaki, które chcą sobie spokojnie pospać.

Przysłuchiwał się naszej wymianie zdań pewien jegomość, skryty za krzyżem. Podszedł w pewnym momencie do mnie i zagadnął: no, widzi Pan, najlepsi z najlepszych tu leżą. Nooo, odparłem nieśmiało, same młode chłopaki. Rzeczywiście, większość z poległych nie miała 20 lat. No tak, odparł mój rozmówca. Jak ojczyzna wzywa to trzeba krwi, tej młodej, co się w żyłach gotuje, bo bez niej nic dobrego się w tej ziemi nie urodzi. A potem zaczął gadać różne patriotyczne dyrdymały, więc grzecznie się odmeldowałem i poszedłem dalej gonić wiewiórki.

Rząd zadecydował w piątek, że od soboty, tj. w przeddzień Zaduszek, cmentarze w całym kraju pozostaną zamknięte. Choć od miesiąca naród zastanawiał się, czy będzie mógł we Wszystkich Świętych pójść na groby, rząd tak długo nad tym myślał, że wymyślił wyjście dopiero w wigilię Święta Zmarłych. Mógł oczywiście wymyślić to w sobotę, po 18-tej, ale dał ludziom cały, długi dzień, żeby się z postanowieniem rządowym oswoili. Kiedy o tym usłyszałem w piątek po południu, pomyślałem sobie, że albo mam do czynienia z dyletantami najwyższej próby, albo panuje w rządzie niesłychana wręcz panika, że zabiera się on za sprawy za pięć dwunasta, albo najpewniej jedno i drugie. Ileż trzeba w sobie mieć złej woli i jak mało pomyślunku, żeby wpaść na taki pomysł, to może wiedzieć chyba tylko Marek Suski. Ale tak to jest, myślałem dalej, z tymi nieszczęściami, o których bajdurzyłem we wstępie. Że chodzą parami. Albo raczej trójkami, czwórkami i całymi hordami. Jak domino, jak prawo Murphyego, jak paciorki różańca-jedno z drugim. Jak jest dobrze, to jest i należy się z tego cieszyć, a jak zacznie się psuć, to jak ruski telewizor, co najmniej raz w miesiącu. Tak jest teraz z tym rządem i ich Polską. Poszło od piątki dla zwierząt, później Trybunał, a na deser jeszcze to; doprawdy, ślepy by zauważył, że robiąc takie coś, lud zirytuje się jeszcze bardziej, o ile jeszcze bardziej się da. Nawet twardy elektorat nie bardzo już wie, jak tłumaczyć się z tych ślepaków, którymi Morawiecki z Kaczyńskim walą do obywateli jak do…kaczek. W normalnych okolicznościach, odkorkowałbym koniak, usmażył krewetki w tempurze i czekałbym przed teleodbiornikiem, żeby zobaczyć, w jakie guano rząd wdepnie tym razem. Zaprosiłbym też kumpli, bo nie lubię jeść i pić w samotności, to byśmy się przy okazji wszyscy, wspólnie troszkę pośmiali.

Morawiecki i spółka nie bawią za swoje, tylko za nasze i to mnie najbardziej przeraża. Że przetupują państwową kasę i przez swoją nadzwyczajną bezmyślność skazują kolejne branże na głodową śmierć. Dziś to badylarze i floryści, którym skasowano pieniądze na cały rok. W samej Warszawie koszta zmiany w ruchu miejskim, wytyczenie alternatywnych tras, rozkłady, które trzeba wydrukować, pasy, które trzeba wymalować na jezdniach itp. to milion z miejskiego budżetu wyrzucone w błoto. Ale czy to Morawiecki płaci ze swojej kieszeni? Kto bogatemu zabroni. Kolesie od zniczy i chryzantem nie mają chleba-niech żrą parafinę i doniczki. Rząd się wyżywi.

Jarek Ważny

Poprzedni

Dzień gniewu kobiet

Następny

Gospodarka 48 godzin

Zostaw komentarz