2 grudnia 2024

loader

Niekończąca się historia

Na naszych oczach „Polonia semper fidelis” zesrała się na rzadko pod działaniem społecznej rycyny. Pokolenie religii w szkołach odrzuca instytucję Kościoła katolickiego – pozwólmy sobie na tę generalizację, bo uprawniają do niej procesy odnotowywane w badaniach nie od dziś – jako bezdyskusyjny autorytet, bo widzi w niej podstawowe źródło opresji i zagrożenia dla wolności, a przy tym doskonale wie o takich jej nierozliczonych grzechach, jak choćby kościelna pedofilia.

Do niej dochodzi drenaż finansów państwa, walka z LGBT czy bezgraniczna pycha. Młode pokolenie wszystko to bardzo uważnie obserwuje i wyciąga krytyczne wnioski. Jego znacząca część odrzuca także zblatowaną z Kościołem władzę PiS. Masowe demonstracje młodych ludzi przeciw całkowitemu zakazowi aborcji mają cechy rewolucji pokoleniowej. Cele tej rewolucji nie spełnią się szybko, ale tzw. efekt demonstracji już się dokonał. Po raz pierwszy w trzydziesto już letniej historii sporu wokół kwestii prawa do aborcji znalazła się ona w tak bardzo szerokim kontekście. Choć kwestia ta stanowi punkt wyjścia i jądro protestu, to przecież nie tylko o nią chodzi. To protest dużej części młodego pokolenia przeciwko narastającemu duchowi katolicko-nacjonalistycznego rygoryzmu, który władza pospołu z Kościołem chce narzucić całemu społeczeństwu, protest przeciwko zaduchowi, który się wokół zagęszcza i który coraz bardziej, niczym pętla, zaciska się na gardłach. A młode pokolenie, między innymi dzięki internetowi i mediom społecznościowym uformowało się (niezależnie od bezpośrednich warunków życia) w warunkach stworzonych przez owe media, czyli w klimacie naturalnej swobody i indywidualnej wolności, także obyczajowej. Odrzucają represyjny rygoryzm narzucany im przez władzę należącą do pokolenia „dziadersów” i sterowaną przez „dziadersa wszystkich dziadersów”. Nie spełniły się obawy Barbary Stanosz ze stycznia 1993 roku, gdy tuż po uchwaleniu zakazu aborcji, snuła skrajnie czarną wizję pogodzenia się przez kolejne pokolenia z petryfikacją dusznego, rygorystycznego katolickiego porządku życia. Pokolenie urodzone w okolicach 1990 roku i później, jako pierwsze dało tak silne świadectwo sprzeciwu.

Zanim, w ramach puenty, wypadnie sformułować kilka uwag, wniosków i hipotez, warto przypomnieć – w niezbędnym skrócie – najważniejsze sekwencje tej „niekończącej się historii”. Najgorsze myśli i słowa cisną się na myśl, gdy sobie uzmysłowimy, że jednym z pierwszych aktów politycznych w „wolnej Polsce”, jeszcze u schyłku historycznego, przełomowego roku 1989, było otwarcie drogi ku ograniczeniu praw i wolności kobiet. Brzmi to jak ponury historyczny paradoks, ale działania te podjęła część tego obozu politycznego, którego przedstawiciele skandowali jeszcze w PRL, na ulicznych demonstracjach, hasło: „Nie ma wolności bez „Solidarności”.

Pierwsze zapowiedzi inicjatyw na rzecz zakazu aborcji pojawiły się po Okrągłym Stole, w okresie zarówno przed jak i po wyborach czerwca 1989. Inicjatywę ustawodawczą na rzecz zakazu aborcji, jako jedną z pierwszych podjął jesienią tego roku Senat, opanowany prawie w całości przez przedstawicieli Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego czyli ruchu „Solidarności”. Projektowi temu nadano nazwę „O ochronie prawnej dziecka poczętego”. Jeszcze jesienią 1989 inicjatywę w forsowaniu projektu przejęła świeżo wyłoniona radykalna partia nacjonalistyczno-klerykalna, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Odtąd, do stycznia 1993 roku, toczyła się burzliwa dyskusja społeczna, w której po obu stronach użyto chyba wszystkich możliwych argumentów. Przez te mniej więcej dwa i pół roku emocje wielokrotnie sięgały zenitu. Przeciwnicy zakazu przedstawiali wszystkie możliwe zagrożenia, jakie będzie nieść budowany przez solidarnościową prawicę, krok po kroku, projekt całkowitego zakazu aborcji. W pierwszych przymiarkach pojawiały się maksymalnie przerażające warianty ostatecznego kształtu ustawy, włącznie z zakazem rozpowszechniania środków antykoncepcyjnych, wprowadzenia policji ginekologicznej czy karania za poddanie się aborcji więzieniem nie tylko lekarzy, ale także kobiet. W 1992 roku z inicjatywy Zbigniewa Bujaka powstał ogólnopolski ruch na rzecz referendum w sprawie karalnoścci za przerywanie ciąży. Jednak zdominowany przez prawicę Sejm zlekceważył ponad milion podpisów zebranych pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum i odrzucił go. Szczególnie silny sprzeciw wobec propozycji referendum zademonstrowała hierarchia i kler Kościoła katolickiego, którego agresywna walka z liberalnym prawem do aborcji, ciągle jeszcze w tym okresie obowiązującym na podstawie ustawy z kwietnia 1956 roku nadawała ton ogólnej atmosferze ostrego sporu, choć oczywiście uczestniczyli w niej politycy, publicyści i działacze społeczni ze wszystkich stron politycznej sceny. W którymś momencie toczącej się walki, osławiony projekt senacki , zwany często „lex Piotrowski”, od nazwiska senatora będącego głównym patronem inicjatywy, zabuksował i został odłożony na półkę. Nawet dla części zwolenników zakazu aborcji bezkompromisowy fundamentalizm tego projektu był trudny do przyjęcia. Inicjatywę przejęła sejmowa prawica, która przygotowała nowy projekt, w dużym stopniu pokrywający się z projektem senackim, ale nieco w stosunku do niego złagodzony. Projektowi nadano mniej ideologiczną, a bardziej rzeczową nazwę „O ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”, choć kolokwialnie zazwyczaj nazywano ją antyaborcyjną i wokół tego projektu burzliwa debata rozpętała się niejako na nowo. W tamtym czasie toczyła się głównie w mediach, bo jednym z jej charakterystycznych rysów był raczej marginalny charakter demonstracji i manifestacji o charakterze ulicznym. Projekt, zwyczajowo zwany od tego czasu „kompromisem” (choć w istocie nie był żadnym kompromisem, lecz najbardziej restrykcyjną w Europie ustawą dotyczącą aborcji), zawierającym trzy powszechnie znane przesłanki zezwalające na aborcję, został ostatecznie przyjęty 7 stycznia 1993 roku. Spór wokół ustawy trwał nadal, ale jej wejście w życie, po zatwierdzeniu przez Senat i podpisaniu przez urzędującego prezydenta Lecha Wałęsę sprawił, że debata nie przybrała już później ani wcześniejszego zasięgu, ani temperatury. W 1996 roku, rządząca od trzech lat większość parlamentarna zdominowana przez Sojusz Lewicy Demokratycznej dokonała liberalizacji ustawy, wprowadzając przepis umożliwiający aborcję ze wskazań społecznych. Nowelę podpisał urzędujący od roku prezydent Aleksander Kwaśniewski. Jednak rok później Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Andrzeja Zolla orzekł o niekonstytucyjności wprowadzonej zmiany. Prawo aborcyjne powróciło więc do swojego kształtu nadanego mu w styczniu 1993 roku. Od tamtego czasu temat aborcji ciągle nawracał w dyskusjach medialnych, ale temperatura sporu nie sięgała już poziomu z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, poza epizodycznymi okolicznościami jak ta z 2003 roku, kiedy na polskie wody Bałtyku wpłynął tzw. „aborcyjny statek”, holenderski Langenort, należący do organizacji Kobiety na Falach, którego załoga stworzyła potrzebującym Polkom m.in. możliwość skorzystania z aborcji farmakologicznej. W żadnej z kolejnych kadencji parlamentu nie uformowała się większość, stwarzająca szansę na liberalizację ustawy. Taka szansa nie zaistniała nawet podczas drugich rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej w latach 2001-2005. Przez wiele lat środowiska lewicowe i kobiece podejmowały kwestię prawa do aborcji, ale nie było okazji politycznej do wielkiej debaty na ten temat, a w przestrzeni publicznej ukształtowało się określenie „kompromis” aborcyjny, termin fałszywy, mający sugerować, że obowiązująca ustawa jest rezultatem realnego konsensusu zawartego między środowiskami społecznymi. Treść rzekomego „kompromisu” zawierała się w generalnym zakazie przerywania ciąży, przy zachowaniu trzech wyjątków zezwalających na aborcję w trzech przypadkach – trwałego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu, stwarzanego przez ciążę zagrożenia dla zdrowia i życia kobiety oraz w sytuacji, gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego. Publikowane od tamtego czasu oficjalne statystyki legalnie przerywanych ciąż są niskie, ale specjalistyczne raporty stale wskazują na wysoką statystykę aborcji nielegalnych, dokonywanych przez Polki zarówno w podziemiu aborcyjnym, jak i za granicą. Wraz z postępem farmakologii do pakietu metod przerywania ciąży doszły tzw. tabletki poronne. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że choć od czasu do czasu ponawiane były różne próby zaostrzenia ustawy dotyczącej aborcji, a zarówno Kościół katolicki, jak i katolicko-prawicowi publicyści nie rezygnowali z nawracania do tej kwestii, to do jesieni 2016 roku ani razu nie uległa zaognieniu, ani tym bardziej nie stanęła na ostrzu noża. Z kolei strona lewicowo-liberalna zasadniczo pogodziła się z ustawowym stanem rzeczy, sygnalizując co najwyżej szeroko odnotowywane zjawisko trudności piętrzonych na różnych poziomach przed kobietami podejmującymi próby skorzystania z prawa do aborcji w legalnych przypadkach. Jedną z przyczyn tych trudności była m.in. wprowadzona do prawa tzw. klauzula sumienia, pozwalająca lekarzom na odmawianie świadczenia usługi medycznej w postaci aborcji. Z kolei ani PiS w pierwszym, dwuletnim okresie swoich rządów (2005-2007), ani Platforma Obywatelska w swoim ośmioleciu (2007-2015) nie podjęły próby dokonywania zmian w ustawie, ani w stronę zaostrzenia, ani – tym bardziej – liberalizacji. PO i związane z nią media oficjalnie afirmowała tzw. „kompromis”. Z kolei w PiS co prawda zawsze istniała liczna grupa osób kierowanych silnym imperatywem doprowadzenia do całkowitego zakazu aborcji, ale przyjęła się opinia, że przywódca tej partii Jarosław Kaczyński jest temu przeciwny, o czym świadczył jego sprzeciw wobec forsowanego przez Marka Jurka próby wprowadzenia zakazu aborcji wprost do Konstytucji. Przez lata panowała opinia, że z jednej strony powoduje nim wzgląd pragmatyczny – obawa przed konfliktogennym charakterem tej kwestii, z drugiej – panowało też przekonanie, że Kaczyński nie jest do zakazu przekonany osobiście.

Czasami przywoływano jego słowa z lat dziewięćdziesiątych, z czasów aktywności ZChN, partii najusilniej dążącej do zakazu aborcji, że „droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez ZChN”. Co prawda od czasu do czasu podejmowane były inicjatywy na rzecz całkowitego zakazu aborcji, np. „Stop Aborcji” fanatycznej aktywistki Kai Godek, ale nie przyniosły one skutków. Do krytycznego zwrotu doszło jesienią 2016 roku, gdy po odrzuceniu lewicowego projektu liberalizacji prawa do aborcji zdominowany przez PiS Sejm przyjął do procedowania projekt ustawy skrajnie fundamentalistycznej katolickiej organizacji Ordo Iuris, całkowicie zakazującej aborcji. Projekt ten przewidywał nawet karanie kobiet za poddanie się aborcji, czego nie wprowadzono do ustawy z 1993 roku. Ofensywa Ordo Iuris i wyraźnie sprzyjająca jej postawa PiS wywołała potężny i rozległy protest społeczny, nazwany Czarnym Protestem lub protestem Czarnych Parasolek. W ciągu kilku pierwszych dni października doszło do masowych manifestacji i marszów w całej Polsce, głównie kobiet, ale także wspierających je mężczyzn. Ta niespodziewana erupcja społecznego gniewu i protestu objawiła się jako jedna z najpotężniejszych w najnowszej historii Polski, a na pewno po 1989 roku. 5 października 2016 roku, w dniu procedowania projektu Ordo Iuris, na trybunę sejmową wszedł prezes PiS i swoim wezwaniem spowodował, że inicjatywa ta została zablokowana i odrzucona. Koronnym argumentem, jakiego użył, był ten, że ustawa ta może doprowadzić w konsekwencji do skutków odwrotnych od oczekiwanych przez autorów projektu. Na cztery lata temat uległ względnemu uspokojeniu i można było mieć wrażenie, że nauczony doświadczeniem Czarnego Protestu Kaczyński wraz z większością środowiska PiS na trwałe już zadowolą się tzw. „kompromisem”, czyli ustawą antyaborcyjną w obecnym kształcie. Co prawda od pewnego już czasu czekało na rozpatrzenie przez tzw. Trybunał Konstytucyjny podpisane przez grupę posłów, głównie posłów PiS, zapytanie o konstytucyjność tzw. embriopatologicznej przesłanki pozwalającej na dokonanie aborcji, jednak przez kilka lat nie było ono rozpatrywane, co przypisywano woli samego prezesa PiS. Niektórzy uważali, że Kaczyński kieruje się wyłącznie względami pragmatycznymi, związanymi z sekwencją wyborczą, z kolei inni uważali, że nauczony niebezpiecznym doświadczeniem października 2016 nie przyzwoli już na próby zmiany ustawy. Jednak 22 października 2020 roku tzw. Trybunał Konstytucyjny pod kierownictwem silnie związanej politycznie z Kaczyńskim Julii Przyłębskiej orzekł, że przesłanka embriopatologiczna, zezwalająca na przerwanie ciąży z uwagi na nieodwracalne wady i choroby płodu jest niezgodna z Konstytucją. Wywołało to wspomniany, potężny protest społeczny o niespotykanym dotąd zasięgu.

Nie sposób przewidzieć jaki będzie dalszy przebieg i czas protestów, o ich skutkach w bliższej perspektywie nie wspominając. Już dziś można jednak sformułować garść wniosków.

Po pierwsze, znacząca część młodego pokolenia, a wśród protestujących dominują, z grubsza biorąc, młodzi ludzie urodzeni między rokiem 1990 a 2002, zakwestionowała symboliczne władztwo Kościoła katolickiego i tzw. tradycyjnych polskich wartości. Uczynili to na demonstracjach w formie werbalnej i ikonograficznej przesyconej przekazem ostrym, często czerpiącym z zasobu słownika wulgaryzmów, ale także pełnym dowcipu, sarkazmu, szyderstwa, ironii, świadczącym o zupełnie niezłym wyrobieniu kulturowym. Liczne hasła i happeningowe akty na protestach pokazują, że ta młodzież zna symboliczny zasób oficjalnych, kościelnych „świętości” i potrafi je okrutnie wykpić. Tak się stało n.p. w przypadku parodii ikonicznej sceny z patriotyczno – kościelno -„solidarnościowego” zasobu -zabitego „Janka Wiśniewskiego”, którego w grudniu 1970 w Gdyni demonstranci „na drzwiach ponieśli Świętojańską” – protestujący zastąpili kukłą kobiety.
Po drugie, skala i zasięg protestu przewyższyły skalę i zasięg Czarnego Protestu z października 2016, który przecież uznany został za masowy. Sceną demonstracji i marszów są zarówno duże i średnie miasta, jak i (co było novum) także wiele małych miasteczek.

Po trzecie, protest – obok ostrza antypisowskiego, czy antyprawicowego, przybrał także wyraźnie antyklerykalny, antykościelny, a fragmentami nawet antyreligijny charakter i koloryt. Doszło także do ataków na budynki kościelne i kilku przypadków wtargnięcia do nich. Można by rzec że w realu, na polskich ulicach potwierdziło się to, o czym mówi się o kilka lat i co potwierdzają badania socjologiczne – obecne pokolenie polskiej młodzieży jest pierwszym w historii Polski, które w tym stopniu, in gremio wzięło rozbrat z tradycyjną religijnością i obyczajowością, dzięki internetowi i mediom społecznościowym, w klimacie naturalnego poczucia wolności.

Wydaje się, że odwieczne hasło „Polonia semper fidelis” mające oznaczać splecenie polskości z katolicyzmem zaczyna przechodzić do historii. Polska młodzież trafnie dostrzegła właśnie we władztwie Kościoła katolickiego i zblatowanej z nią prawicy przyczynę deficytu wolności, którego pokolenie to po raz pierwszy tak boleśnie poczuło na własnej skórze. Trudno dziś przewidzieć dalszy przebieg i bezpośrednie skutki tego masowego protestu, ale jego wpływ na bieg spraw w Polsce w dłuższym dystansie czasowym będzie niewątpliwie niebagatelny.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Modlitwy o deszcz

Następny

Sadurski na weekend

Zostaw komentarz