taniaksiazka.pl
Ustanowiona 25 lat temu, jest najładniejsza ze wszystkich polskich konstytucji. Pięknie uchwalona. Przyjęta w referendum, choć większości społeczeństwa wydawała się obojętna.
Mocniejsze poparcie społeczne zyskał w referendum akces do Unii Europejskiej – może dlatego, że referendum unijne jako jedyne z dotychczasowych trwało dwa dni. Gdyby popatrzeć na mapę poparcia referendalnego dla Konstytucji, wydaje się jakoś znajoma. Nie tylko dlatego, że „widać zabory” – choć w zasadzie nie widać. Widać za to, że w ponad ćwierci województw (a było ich wtedy jeszcze 49) głosujący opowiedzieli się przeciw Konstytucji, a w nowosądeckim i rzeszowskim przeciwników było ponad 70%. Cały rogal południowo-wschodni od Bielska-Białej po Podlasie, Ostrołękę i Łomżę zagłosował za odrzuceniem. Do rogala dołączyło się jeszcze województwo gdańskie po wodzą gdańskich konserwatystów. Cześć ich pamięci.
Przeciw projektowi konsekwentnie opowiadali się liderzy NSZZ „Solidarność” i wszystkie nurty, które później odnalazły się wspólnie w Akcji Wyborczej. Zgodne z prawdą są więc zarzuty, że uchwalona Konstytucja była tworem centro-lewicowym, a miejscami nawet socjaldemokratycznym. Można ją uznać za ostatni sukces teorii konwergencji, pogrobowe dziecko PRL-u i lewicujących z lekka zachodnich politologów. Spodobałaby się pewnie członkom pierwszej Solidarności, ale niestety, gdy pracowano nad jej kształtem, mieliśmy już Solidarność 3.0. W praktyce Konstytucja miała realizować tradycyjne standardy socjaldemokratyczne, bliskie przecież ukształtowanym jeszcze w PRL-u politykom PSL, którzy większość życia spędzili w ZSL. Nie były też całkiem obce politykom Unii Wolności, szczególnie tym, którzy wywodzili się jeszcze z grona współpracowników Tadeusza Mazowieckiego, z dawnej (już wtedy) Unii Demokratycznej.
Konstytucja szybko została sierotą. Jednym z jej rodziców była Socjaldemokracja RP, która odeszła ze świata polityki, zanim dożyła pierwszego dziesięciolecia. SLD powstały na jej bazie – czy może raczej na jej gruzach – bardziej się skupiał na pragmatyce rządzenia niż na socjaldemokratycznych ideach. Drugim rodzicem były de facto KIK-i. Nie, nie tekstylne dyskonty z Niemiec, ale Kluby Inteligencji Katolickiej, czyli laikat katolicki tęskniący za Kościołem katolickim nieco bardziej otwartym, rozdarty (ten laikat) pomiędzy myślą posoborową (watykańską) a Wojtyłową (wadowicką). Jak wspominałem, Unia Wolności była wtedy jeszcze bardziej Unią Mazowieckiego i Geremka, by potem zostać Unią Balcerowicza, a w końcu spaść na polityczne dno i dołączyć do Platformy Obywatelskiej. W międzyczasie PSL pozbyło się pamiątek (polityków) z czasów PRL-u.
Okazało się, że młoda Konstytucja już nikomu tak do końca nie pasuje, a wszystkich uwiera. Miękkie jej omijanie rozpoczęło się zaraz po jej uchwaleniu. Rozbudowane – dosyć – obowiązki prowadzenia przez państwo (czyli rząd) polityk społecznych nigdy chyba nie były traktowane na poważnie. Konstytucja powstała wbrew ukształtowanej po roku 1989 tendencji „małego” państwa, które nie chciało, ale też i nie bardzo mogło realizować swoich kompetencji, tym bardziej że wszystkie duże reformy: emerytalna, finansowania opieki zdrowotnej, miały za cel ograniczanie zakresu świadczeń i wydatków z budżetu – wbrew literze Konstytucji, a na pewno wbrew intencjom jej autorów. Choć całkiem to być może, że niektórzy autorzy, zapytani później i dużo później, wyparliby się swoich pierwotnych intencji.
Dziś rządzą ci, którzy od zawsze byli tej Konstytucji przeciwni. Można powiedzieć, że są wierni sobie, a nie Konstytucji, prawu czy innym normatywnym imponderabiliom. Prof. Falandysz, specjalista od reinterpretacji i obchodzenia prawa, mógłby obecnie zostać uznany za wzór prawnego rygoryzmu. Dziś już nikt nawet nie stara się uzasadniać (bo i pewnie nie umiałby tego zrobić) kolejnych egzekucji dokonywanych na Konstytucji.
U progu nowych rządów, tak trochę (bez)Prawa i (bez)Sprawiedliwości, redaktor naczelny krakowskiego dodatku „Gazety Wyborczej” zaprosił na publiczne czytanie Konstytucji swoich czytelników oraz polityków – polityków Platformy Obywatelskiej oraz Nowoczesnej (dawniej Platforma Obywatelska). W roku owym, 2015, największym problemem było według czytających to, że Konstytucję narusza koalicja rządząca oraz prezydent Rzeczypospolitej. Widać było oczywiście jak na obu dłoniach, że Konstytucję lekce sobie ważą. Dostrzegają w niej tylko swoje prawa i cudze obowiązki. A i to niezbyt ostro.
Co jednak różni obecną grupę trzymającą władzę od poprzednich koalicji (oprócz skuteczności w osiąganiu własnych korzyści oraz braku hamulców, sprzęgła i luzu)? Wśród grup politycznych rządzących obecnie, ale też poprzednio, roi się od absolwentów wydziału prawa najstarszego polskiego uniwersytetu – wydziału, który od lat wygrywa rankingi na najlepszy wydział prawa w Polsce – choć nie brakuje też tych z KUL-u. Skutecznością w nauczaniu szacunku do prawa i do tych, których ono dotyczy: do ogółu obywateli, uniwersytet (ten najstarszy) nie może się pochwalić. Wychodzi na to, że kształci dziś adwokatów gotowych bronić każdej sprawy za pieniądze. Sędziów sądzących na korzyść silniejszych. Prokuratorów ścigających ludzi, nie czyny.
Żaden z polityków (czytających Konstytucję w 2015 roku) nie chciał pamiętać o Konstytucji, gdy dyskusje dotyczyły praw socjalnych, sprawiedliwości społecznej, ochrony zdrowia, równości wobec prawa – ważnego katalogu praw i wolności przepisanego przecież z Deklaracji praw człowieka. Ważniejsze były prawa polityczne, a może nawet bardziej prawa polityków oraz to, jak Europa / Bruksela / świat oceni to, co się dzieje w Polsce. Polskim politykom (w większości niestety) obca jest krytyczna ocena procesów ekonomicznych.
Polscy politycy w swojej masie nie rozumieją i nie chcą rozumieć współczesnego świata. Zatrzymali się na infantylnej wizji wyniesionej ze szkoły czy z pubu, w którym uczyli się polityki. Tak, trzeba było bronić Trybunału Konstytucyjnego i bronić Konstytucji, bo prawo mimo wszystko daje szanse i nadzieję słabszym, tym bardziej że nasza Konstytucja ma zapisane gwarancje i pozytywne, równościowe postulaty. Przypomniał o tym Trybunał, wskazując na niski poziom kwoty wolnej od podatku, niewaloryzowanej od lat. Ten Trybunał, który jeszcze miał chociaż pozory Trybunału, a nie był tylko miejscem spotkań towarzyskich i wymiany przepisów kulinarnych.
Niezmiernie więc zaskoczyło pewnie wielu, gdy w tzw. małym exposé w 2020 roku wicepremier pełniący funkcję nadpremiera powołał się na Konstytucję, a nie wprost na suwerena. Nadpremier nie wspomniał, że jego ówczesne ugrupowanie (Porozumienie Centrum) nawoływało, by w referendum Konstytucję odrzucić. Obywatele dzisiejszych województw podkarpackiego, lubelskiego, podlaskiego i małopolskiego opowiedzieli się przeciw Konstytucji. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że kiedyś, przy jakiejś okazji, Jarosław Kaczyński się na nią powoła.
Jarosław Kaczyński zapoczątkował wtedy nową, trwającą do dziś świecką (?), a na pewno „narodową” tradycję używania Konstytucji jako swoistego młota na czarownice, na Unię Europejską, na prawa i wolności obywatelskie. Julia Przyłębska operuje tym narzędziem z zamkniętymi oczami, wsłuchana w czarowny głos Jarosława Kaczyńskiego. Przypomina to wbijanie gwoździ do trumny za pomocą grubego tomiszcza w twardych okładkach. Trumnę może i uda się zamknąć, ale księga, a w tym wypadku Konstytucja, raczej nie wyjdzie z tego bez szwanku.
Pamiętajmy o tym, wspominając Konstytucję. Była ładna, sympatyczna i chciała dobrze. Nie dane jej było jednak, czy raczej nikt jej nie dał, zrealizować zapisanych celów. Rządzący – jak się okazało – mieli inne sny i marzenia. Raczej z „Króla Ryszarda” niż z Króla (Kinga) Martina Luthera. Trzeba więc, sprzątając po Prawie i Sprawiedliwości, napisać nową Konstytucję.
A pisząc nową, trzeba pamiętać o konkordacie. To znaczy pamiętać, by go usunąć.