10 kwietnia 2025

Imieniny: Jarosława, Marka

loader

Piętnaście lat podziału

Fot. X

10 kwietnia 2010 roku – dzień, który na chwilę połączył Polaków. Dzień, który przyniósł ciszę, łzy i solidarność. A potem? Potem rozpoczęła się epopeja – nie żałoby, ale polityki. Tragedia, która pochłonęła 96 osób, została zawłaszczona. Zamiast pamięci – mit. Zamiast refleksji – miesięcznice. Zamiast wspólnoty – wojna plemienna. I dziś, w piętnastą rocznicę katastrofy smoleńskiej, wojna polsko-polska dalej trwa.

Na pokładzie Tu-154M znajdowali się politycy wszystkich opcji, byli wojskowi, duchowni, działacze społeczni. Lecieli do Katynia, by uczcić ofiary zbrodni, którą przez dziesięciolecia zakłamywano, przemilczano i przypisywano Niemcom. Dopiero po 1989 roku, po upadku PRL, prawda o sowieckiej odpowiedzialności za mord na polskich oficerach mogła zostać wypowiedziana oficjalnie i głośno. Dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że pamięć o nich wszystkich także padła ofiarą – tyle że tym razem nie stalinizmu, a polaryzacji.

W tej katastrofie zginęli także nasi – przedstawiciele Lewicy, osoby o trwałym dorobku i wielkiej klasie. Jerzy Szmajdziński – wicemarszałek Sejmu, były minister obrony narodowej, człowiek dialogu i państwowości. Izabela Jaruga-Nowacka – wicepremierka, feministka, odważna obrończyni praw kobiet i mniejszości. Jolanta Szymanek-Deresz – prawniczka, posłanka, szanowana parlamentarzystka Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ich odejście to nie tylko luka pokoleniowa – to strata dla Polski nowoczesnej, świeckiej i równościowej.

Dziś w Warszawie politycy różnych opcji składali wieńce na Powązkach. Szymon Hołownia, Małgorzata Kidawa-Błońska, Władysław Kosiniak-Kamysz. W imieniu premiera Donalda Tuska – Jan Grabiec. Pamięć miała mieć charakter ponadpartyjny. I rzeczywiście, na Wojskowych Powązkach było godnie. Ale wystarczyło przejść kilkaset metrów dalej – na Plac Piłsudskiego – by zrozumieć, że mit smoleński nie umarł. On żyje. I kopie.

Jarosław Kaczyński, jak co roku, złożył wieniec pod pomnikiem brata i pomnikiem ofiar. O 8:41 – dokładnie w godzinę katastrofy – odbył się Apel Pamięci. Msze, przemówienia, a potem wieczorny Marsz Pamięci z katedry św. Jana pod Pałac Prezydencki. Wszystko jak co miesiąc, tylko tym razem bardziej na pokaz – bo okrągła rocznica i wybory prezydenckie za pasem. Smoleńsk znów stał się narzędziem w kampanii. Jakby ktoś naprawdę nie chciał puścić tego mitu.

Ale najbardziej symboliczne były nie wieńce i kazania, lecz… karetka pogotowia wzywana do Babci Kasi. Katarzyna Augustynek, emerytka, aktywistka, znów pojawiła się na kontrmanifestacji. Została popchnięta przez pracownika Telewizji Republika – przewróciła się i złamała nogę. Policja spisała sprawcę, a Babcia Kasia trafiła do szpitala. I to właśnie ten obraz – starszej kobiety na noszach, wynoszonej spod pomnika – mówi więcej o rocznicy niż wszystkie wieńce razem.

Słychać było krzyki: „Szkoda, że nie leciałeś” – w kierunku Kaczyńskiego. Z drugiej strony: „Wynocha, zdrajcy”, „To nie wasz pomnik!”. Policja konfiskowała transparenty, ludzie się przepychali, jeden mężczyzna uderzył drugiego w klatkę piersiową. Jak w jakimś narodowym freak-fighcie. To nie były obchody. To był teatr absurdu.

Premier Donald Tusk w swoim oświadczeniu apelował o zakończenie wojny smoleńsko-smoleńskiej: „Odbudowanie wspólnoty i wzajemnego szacunku jest możliwe i konieczne. Spróbujmy”. Ale czy ktoś jeszcze wierzy w ten apel? Arkadiusz Mularczyk z PiS natychmiast nazwał go hipokryzją: „Zacznijcie od przeprosin za ‘wariatów od zamachu’”. Bo nawet na poziomie retoryki nie ma już pola wspólnego. Każdy mówi do swoich.

W Smoleńsku – miejscu katastrofy, która wstrząsnęła Polską – także odbyły się dziś uroczystości upamiętniające. Na czele polskiej delegacji stanął ambasador RP w Moskwie, Krzysztof Krajewski. I choć ceremonia miała mieć charakter cichy i godny, to i tam nie obyło się bez prowokacji.

Grupa rosyjskich aktywistów próbowała zakłócić obchody, wykrzykując oskarżenia pod adresem Polski i prezentując transparenty zarzucające nam „sponsorowanie terroryzmu” oraz „manipulowanie historią”.To haniebne zachowanie miało miejsce tuż przy miejscu śmierci 96 polskich obywateli, w tym głowy państwa. Piętnaście lat po tragedii Polska nadal nie otrzymała wraku prezydenckiego samolotu, a Rosja nie poniosła żadnej odpowiedzialności za rażące zaniedbania po swojej stronie.

Mitologia Smoleńska

Prawica przez lata zamieniała katastrofę w ołtarz. Potem – w miesięcznicę. W końcu – w mit założycielski IV RP. I choć dziś nie mobilizuje on już tak jak kiedyś, pozostaje fundamentem tożsamości PiS. Wiara, że 10 kwietnia 2010 roku nie doszło do tragicznego wypadku, ale do zamachu – przeprowadzonego przez Rosję i rzekomo współorganizowanego przez Tuska – jest trzonem tej narracji. Nie zbudowano na niej żadnego aktu oskarżenia, żadnej rzetelnej ekspertyzy, żadnej prawnej konkluzji. Ale wiara nie potrzebuje dowodów – wystarczy, że daje poczucie sensu.

Jarosław Kaczyński wciąż odwołuje się do Smoleńska, ale nie po to, by szukać prawdy, tylko by trwać w roli ofiary. Antoni Macierewicz zniknął z pierwszego planu, jego absurdalne raporty o „wybuchach” nikt już nie traktuje poważnie – ale sam mit pozostał nietknięty. Nie jako temat dla opinii publicznej, lecz jako wewnętrzny dogmat dla zamkniętego obozu.

Smoleńsk już nie przyciąga nowych wyborców, ale wciąż cementuje starych. To opowieść, która pozwala obozowi władzy (a dziś – byłej władzy) ustawiać siebie jako wieczną ofiarę: zdradzoną, osaczoną, prześladowaną. W tym micie zawsze są ci „nasi polegli” i ci „oni winni”. I choć dziś oskarżenia wobec Tuska częściej dotyczą wydarzeń z ostatniego roku, Smoleńsk dalej czai się w tle – jak wygodny rezerwuar nienawiści i emocji, który można odkręcić w każdej chwili.

Bo ta katastrofa, która na moment nas połączyła, stała się paliwem do trwającej do dziś wojny plemiennej. Nie o prawdę. O władzę nad pamięcią.

Lewica nie może stać z boku i tylko ironizować z miesięcznic. Musimy upominać się o naszych ludzi, o Jerzego Szmajdzińskiego, Jolantę Szymanek-Deresz, Izabelę Jarugę-Nowacką. Nie dla mitów, nie dla szopki. Dla pamięci, która nie służy władzy. I dla Polski, w której wspomnienie tragedii nie będzie pretekstem do kłótni ani happeningów, ale dniem cichego, wspólnego szacunku.

Aleksander Radomski

Poprzedni

Ameryka znów mokra – prysznice mogą lać bez granic