Warszawa, 01.05.1975. Pochod 1-majowy, n/z Leopold Dzikowski, fotoreporter. Fot. Jacek Barcz / FORUM
5 czerwca zmarł Leopold Dzikowski – Poldek, fotoreporter.
Właśnie uświadomiłem sobie, że nie mam zdjęcia Poldka, choć mam w archiwum sporo zdjęć, które zrobił Poldek. Z Sejmu, gdzie na korytarzu „łapałem” komentarz nowo wybranego premiera M.R. Rakowskiego. Z Phenianu, gdzie namówił mnie bym stanął u stóp ogromnego pomnika „Wielkiego Wodza”. Mam zdjęcia zrobione przez Poldka na moim ślubie, na spotkaniach imieninowych i z pożegnania z Kancelarią Prezydenta. Pewnie nie jestem odosobniony – w podobnej sytuacji jest wielu, którzy spotkali Go na swojej drodze. Mają zdjęcia zrobione przez Poldka, dokumentujące często bardzo osobiste wydarzenia, ale nie mają jednak zdjęcia samego Poldka. Pomógł Jacek Barcz, także fotoreporter „Sztandaru Młodych”, który udostępnił zdjęcie Poldka takiego, jakim był. Zadowolonego z życia, uśmiechniętego, w ruchu. I oczywiście z aparatem w ręce.
Dzisiaj prawie każdy może udawać fotoreportera. W smartfonach zainstalowali obiektywy Leici, Canona można kupić w sklepie na raty, Internet odarł świat z tajemnicy. Kiedyś, choć wcale nie tak „dawno, dawno temu”, fotoreporterzy byli wybrańcami. Jeśli mieli odwagę, szczęście i umiejętności warsztatowe pokazywali to, czego inni nie mogli zobaczyć. I zdobywali sławę. Poldek miał to wszystko w sobie i zdobył sławę.
Odwaga: „Jednym z najbardziej dramatycznych zdarzeń, jakie fotografowałem to był obóz głodu w Etiopii. To był niewielki szpital radziecki, gdzie lekarze byli zmuszeni selekcjonować chorych. Tylko niewielka część i to w najlepszym stanie była leczona, a reszta automatyczne skazana była na śmierć. Fotografowałem tragedię trzęsienia ziemi w Azerbejdżanie i Bukareszcie. Udało mi się sfotografować dziewczynę, którą żywą odkopano po 56 godzinach.” Jakiej odwagi wymagała taka praca, powoli dowiadujemy się dziś z tragicznych nieraz historii życiowych sprawozdawców wojennych. Nie byłoby tych zdjęć, gdyby nie upór i konsekwencja Poldka. Bo jak w 1985 roku można było wyjechać do Etiopii? Do celowości nagłej podroży służbowej najpierw trzeba było przekonać redakcyjnych szefów, potem Robotniczą Spółdzielnię Wydawniczą, ale i to nie wystarczało – bo skąd wziąć dewizy i jak dostać paszport? Poldek potrafił to wszystko poskładać.
Szczęście (?): „Byłem w Katowicach. Śpieszyłem się do Warszawy, żeby oddać zdjęcia i szybko przemieścić się do Sopotu na festiwal. Siedziałem w przedzie samolotu. Tuż po starcie wstał mężczyzna, oparł się tyłem o drzwi kabiny pilotów, pokazał pakunek twierdząc, że w jednej ręce trzyma kostkę trotylu a w drugiej zawleczkę i chce lecieć do Wiednia. Pilot bezmyślnie przypikował i porywacz uderzył w drzwi kabiny pilota rozkładając ręce. Ładunek wybuchł, całe szczęście, nie rozszczelniając samolotu. Wyleciały drzwi kabiny pilotów uderzając w głowę nawigatora. Porywaczowi urwało rękę, stracił ucho i oko. Nasze ubrania zaczęły się palić. Ja w tym momencie straciłem słuch. Odruchowo sięgnąłem po aparat dokumentując wydarzenie.” „Szczęśliwy” dla Poldka lot odbył się w 1970 roku.
Warsztat zawodowy: „Fotografowanie konkursów chopinowskich było bardzo utrudnione ze względu na konieczność zachowania absolutnej ciszy w sali filharmonii. Przy uruchomieniu migawki aparatu zawsze słychać charakterystyczny „pstryk”. Żeby to wygłuszyć owijałem go kilkoma warstwami irchy. Miałem taki przypadek, kiedy artysta pogroził mi palcem z estrady.” W 1985 roku Poldek razem z Grzegorzem Rogińskim zdobył 2. nagrodę w World Press Foto, w kategorii Arts and Entertainment stories, za serię fotografii właśnie z Konkursu Chopinowskiego.
Pewnie każdy z nas, dziennikarzy, którzy trafili do „Sztandaru Młodych”, mógłby opowiedzieć swoją historię o tym, jak Poldek „przyjmował do współpracy”. Był wymagający, ale sprawiedliwy. Nie pozwalał, by fotografię traktować jako mniej ważny dodatek do artykułu. Kłócił się, kiedy dziennikarze wybierali, jego zdaniem, gorszą fotografię. Jednak różnica wieku i statusu zawodowego nie wykluczała jego koleżeństwa. Przełożonym mówił co myślał i pewnie dlatego szefował stowarzyszeniu dziennikarskiemu w redakcji, w której przepracował prawie całe zawodowe życie. Kiedy nie było już „Sztandaru Młodych”, przez lata zwoływał redakcję na koleżeńskie spotkania.
Poldek opowiadał, że pracuje jako fotoreporter, bo lubi taki sposób spędzania wolnego czasu w ramach urlopu dziekańskiego, który wziął na prawie. Wybrał nieustanną przygodę, ale cenił też uroki życia. Tak jak pewną ręką korzystał z menu obsługowego aparatów, tak z klasą, i według swoich upodobań, układał menu naszych spotkań. Zostawił po sobie dobre zdjęcia i dobre wspomnienia.
Cytaty pochodzą z rozmowy, jaką Ryszard Jasiński przeprowadził z Poldkiem dla Radia PiK w 2004 roku.