Jarek Ważny
Kiedy wszyscy święci naokoło zajęci są walka z pandemią i globalnym ociepleniem, na naszych oczach, lub bardziej, poza naszą wiedzą i świadomością, państwo polskie, szumnie nazywane przez rządzących, demokratycznym, testuje na obywatelu wytrzymałość jego kręgosłupa wystawionego na działanie buta aparatu represji.
Zaczynamy, Szanowni Państwo, żyć w kraju, w którym prawo nie znaczy już nic. Przynajmmniej w praktyce. Parę dni temu UODO wydało komunikat, że organizatorzy imprez nie mogą domagać się od gości okazania dowodu na bycie zaszczepionym. UODO, czyli Urząd Ochrony Danych Osobowych to agenda rządowa. Rzeczony UODO zadekretował, że ewentualne okazywanie dowodów potwierdzających fakt zaszczepienia może się odbywać z inicjatywy samej osoby zainteresowanej. UODO tłumaczy, że informacje o zaszczepieniu są danymi dotyczącymi zdrowia i stanowią one szczególną kategorię danych osobowych, o której mowa w art. 9 ust.1 RODO. Urząd i wskazał, że covidowe rozporządzenia rządu „nie regulują możliwości żądania od osób uczestniczących w takim wydarzeniu udostępnienia informacji na temat ich szczepienia”. „Dlatego nie można uznać ich za podstawę uprawniającą podmioty zobowiązane do przestrzegania określonego tymi przepisami limitu osób do pozyskiwania od uczestników takiego wydarzenia informacji o odbyciu przez nich szczepienia ochronnego. Tym samym nie mają one prawa żądać podania od nich takich danych, a osoba, której dane dotyczą, nie ma obowiązku ich podania” – wyjaśnił UODO. Co na to rząd? Nic. Milczy, bo nie bardzo wie co powiedzieć. To, że państwowy urząd po raz enty wskazuje, że prawo w Polsce piszą dyletanci i amatorzy, to nasza szara codzienność. Gorzej jednak, kiedy w obiegu informacji publicznej funkcjonują wzajemnie wykluczające się przepisy. Organizatorzy imprez, bojący się rządowych i sanepidowych kar, nakazują ludziom na bramkach przed koncertami okazywać covidowe paszporty. W aquaparkach i na basenach tworzy się oddzielne kolejki dla szczepionych i nieszepionych. Rząd to oczywiście popiera. A przynajmniej nie mówi głośno, że ktoś w majestacie rządowego, kulawego rozporządzenia, narusza prawa obywatelskie, bo coś takiego dla rządzących to kompletnie nieistotny abstrakt.
Jakby tego było mało, zaalarmowali mnie niedawno znajomi medycy, że szykuje się kolejny skandal. Na razie towarzystwo dopiero szykuje się do ataku, ale werble pomalutku już zaczęły łomotać. W naszym systemie opieki zdrowotnej funkcjonuje od jakiegoś czasu platforma P1. Dla zwykłego pacjenta to skrót raczej nieznany. Platforma P1 znana jest szerzej jako ezdrowie.gov.pl. Tam, jeśli już odpowiednio się zalogujemy, możemy korzystać z dobrodziejstw sieci przy umawianiu się do lekarzy czy pobieraniu recept, co jest miłym udogodnieniem i znakiem czasu. Tymczasem, na platformie P1 są również pootwierane inne „pokoje”, do których wgląd mają tylko wybrani: lekarze, aptekarze, przedstawiciele NFZ-tu etc. W środowisku medycznym trwają właśnie prace nad tym, aby na platformie P1 zamieszczać epikryzy pacjentów. Epikryzy, czyli wypisy lekarskie po hospitalizacji czy też jednorazowej wizycie. Nie ma chyba na świecie danych bardziej wrażliwych niż te; na co się kto leczył, czym był leczony, co ma wycięte a co zostawione. Mało kto z nas chciałby z własnej woli ujawniać to innym. Tymczasem rządzący planują, że każda taka epikryza ma się na platformie P1 znaleźć. Po co? Oficjalnie, żeby usprawnić przepływ informacji. Kiedy pacjent przychodzi do lekarza, ten ma pełen wgląd w jego kartę choroby, włącznie z wdrożonym leczeniem. Nie ma jednak w projekcie zamieszczania epikryz na platformie P1 informacji kto, oprócz lekarzy, będzie miał doń dostęp, lub raczej, czy będą mogli z tego korzystać wyłącznie medycy. A skoro nie ma, to istnieje prawdopodobieństwo, że do naszych informacji o przebytych chorobach będzie mógł zajrzeć urzędnik, policjant czy polityk. A to już granda i hucpa w biały dzień. Na razie oczywiście jeszcze nikt głośno o tym nie mówi, bo wszystko jest w fazie projektu, ale jeśli UODO potrafi wskazać na jawne łamanie przez rządzących prawa do poszanowania prywatności, a ci nic sobie z tego nie robią, nietrudno o wniosek, że i w przypadku platformy P1 niewiele będzie ich obchodzić obywatel i jego prawo do poszanowania prywatności. Ale do tego, jak pisałem, zdołaliśmy przywyknąć. I prędko nie odwykniemy.