3 grudnia 2024

loader

Program rządu nas nie uratuje

Epidemia to wielkie wyzwanie dla polskiego państwa, a zarazem szansa, by przemyśleć sytuację i przyjąć odważne rozwiązania, które sprawiłyby, że jakość naszego życia mogłaby się trwale poprawić. Niestety rząd z tej szansy nie korzysta – mówi Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa, w rozmowie z Małgorzatą Kulbaczewską-Figat (Strajk.eu).

W wystąpieniu poprzedzającym ogłoszenie pięciu filarów tzw. Tarczy Antykryzysowej prezydent Andrzej Duda zapewnił, że koszty kryzysu wywołanego epidemią zostaną sprawiedliwie rozłożone między przedsiębiorców, pracowników i państwo. Czy faktycznie program idzie w tym kierunku?

Koszty kryzysów prawie zawsze ponoszą przede wszystkim najsłabsi. I tym razem nie będzie inaczej. Nie usłyszałem w rządowych deklaracjach niczego o wyodrębnionych środkach na wsparcie dla osób bezrobotnych, bezdomnych, niepełnosprawnych czy pracowników zatrudnionych w ramach umów niestandardowych. Co dziwi i bardzo niepokoi, nie ma nawet wyodrębnionego wsparcia dla seniorów, których życie i zdrowie podczas epidemii jest najbardziej zagrożone. Nie ma też przygotowanego planu rozwoju usług opiekuńczych, które w czasie kryzysu są bardzo istotne.

Rząd twierdzi, że uratuje sytuację na rynku pracy, biorąc na siebie wypłacenie 40 proc. pensji osobom, które są zatrudnione w firmach dotkniętych przez kryzys (drugie 40 proc. miałby nadal płacić pracodawca). W przypadku samozatrudnienia, umów o dzieło i zlecenie padła deklaracja o 80 proc., ale potem pojawiły się sugestie, że tylko jednorazowo.

Pierwsza sprzeczność: z jednej strony słyszymy o potrzebie stymulowania popytu, z drugiej rząd wprost mówi o bardzo poważnej obniżce płac. 20 proc. to naprawdę dużo. Cóż to za stymulowanie popytu, które opiera się na obniżaniu wynagrodzeń?!

Dalej: rozwiązania wobec osób pracujących na umowach zlecenie i o dzieło oraz samozatrudnionych są ogólnikowe i bardzo ograniczone. Rząd proponuje, aby pracownicy zatrudnieni w ramach umów niestandardowych otrzymali zaledwie 80 proc. minimalnego wynagrodzenia. To głodowa stawka, która nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb! W polskim prawie pracy mamy minimalną płacę i żaden pracownik nie powinien otrzymywać wynagrodzenia poniżej tej kwoty. Rząd jawnie dyskryminuje pracowników zatrudnionych w ramach umów niestandardowych i umacnia ich wykluczenie.

Na dodatek nie jest jasne, jak władza chce pomagać tym osobom. Czy pomoc ma być udzielana co miesiąc, czy jednorazowo? Jeśli tylko raz, to trudno to nawet skomentować. To jałmużna. Jeśli co miesiąc, to nasuwają się kolejne pytania: czy pracownicy wykonujący umowę o dzieło otrzymają uprawnienia pracowników etatowych? Czy pracodawcy, którzy wymuszali fikcyjne samozatrudnienie lub umowy zlecenia, będą ponosić jakiekolwiek koszty związane z pogorszeniem sytuacji pracowników, którzy dotychczas wykonywali dla nich pracę? Pytania są, odpowiedzi nie ma.

Czyli należałoby zadziałać bardziej stanowczo? Przyjrzeć się umowom śmieciowym i skasować je wszędzie tam, gdzie Kodeks Pracy przewidywałby etat?

Związkowa Alternatywa uważa, że kryzys powinien być wykorzystany do radykalnego ograniczenia umów niestandardowych. W Polsce setki tysięcy pracowników ochrony, handlu, gastronomii i wielu innych branż ma umowy zlecenia lub jest na samozatrudnieniu w sytuacji, gdy są spełnione wszystkie kryteria umowy etatowej. W sytuacji kryzysu widać, jak destrukcyjne są skutki utrzymywania setek tysięcy prekariuszy, pozbawionych podstawowej ochrony.

Dlatego zaproponowaliśmy abolicję dla pracodawców, którzy teraz zamienią umowy niestandardowe na etaty. Państwo nie karałoby ich za to, że dotychczas omijali umowy etatowe, a wręcz pomogłoby im w utrzymaniu nowopowstałych etatów. Gdyby jednak firmy wciąż łamały przepisy, po kilku miesiącach musiałyby zapłacić wysokie kary.

W chwili próby „solidarny” PiS okazał się neoliberalny?

Rozwiązania antykryzysowe koalicji PO-PSL były zbliżone do rozwiązań przedstawianych dziś przez rząd Mateusza Morawieckiego. Wtedy też przewidziano dopłaty dla przedsiębiorców przy jednoczesnej obniżce płac, ale też możliwość wzrostu elastyczności czasu pracy.

Lewica chce, by rząd wspierał pracodawców, ale pod warunkiem, że ci nie będą zwalniać.

Taką zasadę popieram: wsparcie dla firm pod warunkiem zachowania miejsc pracy. Obawiam się sytuacji, w której pracodawca zwolni połowę pracowników, a pozostali otrzymają niższe wynagrodzenie, na dodatek współfinansowane z budżetu. W ten sposób wzrosłoby bezrobocie, spadł poziom wynagrodzeń, a jedynym beneficjentem świadczeń rządowych byłby pracodawca.

Brakuje w rekomendacjach Lewicy rozwiązań na rzecz rozkręcenia koniunktury i stworzenia nowych miejsc pracy. Pompowanie setek miliardów złotych w upadające firmy bez perspektywy ożywienia gospodarki to tylko odraczanie katastrofy. W perspektywie miesiąca tę strategię można zrozumieć, ale jeżeli epidemia potrwa ponad trzy miesiące, czeka nas zapaść. Środki pomocowe szybko się skończą, a skala bezrobocia i upadłości firm będzie rosnąć, zaś popyt będzie spadał.

Program rządu chwilowo uratuje gospodarkę, ale jej nie uleczy. Jeżeli rząd na masową skalę pozwoli na przesunięcie płacenia składek na ubezpieczenia społeczne, odroczy spłaty rat kredytów, uruchomi program niskooprocentowanych pożyczek, będzie dopłacać do niedziałających firm, to jeżeli gospodarka szybko nie ruszy, po kilku miesiącach system rozsypie się jak domek z kart. Ani osób prywatnych, ani firm nie będzie bowiem stać na spłatę narosłych zobowiązań, a dodatkowo państwo będzie stopniowo pozbawiane możliwości interwencji. Plan rządu nie jest więc obliczony na systemowe przeciwdziałanie recesji, tylko na leczenie bieżących objawów kryzysu.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

O prawdziwą solidarność!

Następny

Wykupili maseczki, teraz proszą o pomoc

Zostaw komentarz