1 grudnia 2024

loader

R. S. V. P.

Jarek Ważny

Ku mojemu zdziwieniu, zaczynam mieć z prezesem PiS coraz więcej wspólnego, niźli samo imię. Mieszkamy niedaleko od siebie, to jest raz. Dwa: wczoraj na Górce Szczęśliwieckiej, na nartach, stłukłem sobie boleśnie kolano i dziś kuśtykm tak jak sam prezes albo i gorzej, bo jego kolano też nie domaga. No a trzy: i ja i On wiemy, że prezydent Duda jaki jest, taki jest, ale lojalny to on jest. Względem partii matki.

Wczoraj, na 17 popołudniu, prezydent zawezwał do siebie przedstawicieli opozycji, żeby zapoznać się z ich stanowiskiem odnośnie ustawy kagańcowej i innych ustaw, tyczących się Sądu Najwyższego. Jak mniemam, prezydent czyta gazety i słucha radia, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można zaryzykować twierdzenie, że wie, co na ten temat sądzą politycy Platformy czy Lewicy. Mimo tego, wolał osobiście to od nich usłyszeć, bo może coś źle przeczytał, albo nie wszystko zrozumiał. Przy okazji spotkania poinformowano naród, że pan prezydent chce wsłuchać się w głos opozycji, przed podjęciem ostatecznej decyzji, czy ustawę z Sejmu podpisać, czy zawetować. Tak jakby naród i opozycja w tym narodzie nie czytała gazet i nie słuchała radia, a w nim transmisji przemówień prezydenta z pobytu na Lubelszczyźnie i Ziemi Radomskiej, w których to pan prezydent dość jasno dał do zrozumienia, co sądzi o aktualnym stanie wymiaru sprawiedliwości i jaki ma stosunek do pisowskich reform.

To jednak za mało. Andrzej Duda organizuje miniszopkę z liderami opozycji, żeby pokazać, jak bardzo leży mu na sercu zdanie mniejszości i jak głęboko wsłuchuje się w każdy głos przed podjęciem kluczowych dla kraju decyzji. Doprawdy, dawno nie widziałem w praktyce większego kabotyństwa. Wizyty duszpasterskie księży „po kolędzie” mogą się równać się z prezydencką akcją; wysprzątany dom, stół, krucyfiks, święcona woda, koperta. Pośród stołu rodzina: senior rodu, na co dzień chleje i bije czym popadnie, zastraszone dzieci i matka, której od dawna już wszystko jedno, kiedy spada kolejny cios. Tymczasem, w obliczu wezwania, wszyscy gromadzą się wokół stołu, bo łączy ich siła uświęconej tradycji i osoba w sutannie spozierająca raz to na zegarek, raz to na kopertę.

Mimo tej całej do bólu żenującej fasadowości imprezy u prezydenta, uważam, że dobrze się stało, że opozycja się u niego pojawiła. Nie dlatego, że imprezy u Andrzeja są najlepsze, i każdy na mieście o tym wie. Idzie mi raczej o szacunek dla urzędu, który u nas od lat nie doczekał się odpowiedniego miejsca w historii i pragmatyce politycznej wojny, którą co dzień toczy ze sobą opozycja z koalicją, jak Pan Bóg przykazał. Kto by bowiem prezydentem nie był, nie wybrał się na urząd sam ani żaden abstrakt nie obwołał go głową państwa. Zrobili to ludzie, którzy poszli do urn i oddali głosy. Poszło ich więcej, niż tych, którzy chcieliby widzieć w Pałacu inną osobą i to przez szacunek dla woli ludu i woli większości należy do prezydenta chodzić, jeśli ten o to poprosi. Tak jak w mediach przyjęło się, że na wywiady chodzi się do prezydenta, a nie prezydent szlaja się po redakcjach, tak i w tym przypadku: jak prezydent wzywa, to się do niego idzie, ktokolwiek by nim nie był. Zaciska się zęby i się idzie. Zupełnie inną kwestią jest to, jakie intencje towarzyszą prezydentowi, kiedy zaprasza do siebie na rozmowę tych czy owych. Życzyłbym sobie, żeby prezydent równie ochoczo zapraszał do siebie, czy to opozycję, czy to naukowców, fachowców w danej dziedzinie, na samym początku procesu legislacyjnego, albo w czasie, kiedy dopiero zaczynają się pojawiać wątpliwości co do słuszności proponowanych zapisów prawnych, a nie kiedy mleko się rozlało i jest już dawno po herbacie. Wtedy prezydenckie zaproszenia miałyby jakiś sens i kto wie, może nawet część obywateli uwierzyłaby, że prezydentowi idzie rzeczywiści o zapoznanie się z wielogłosem społeczeństwa i słuchaniem mądrzejszych od siebie.

Z doświadczenia wiem, że na nudnych nasiadówkach służbowych, dobrze mieć ze sobą coś do czytania. Opakowuje się wtedy swoją lekturę własną w skoroszyt, który wnosi się na takie spotkanie. Kiedy nudziarze nawijają makaron na uszy, człowiek otwiera niby to dokumenty i udaje, że coś tam sprawdza albo notuje, a wówczas, spokojnie, przez nikogo nie niepokojony, oddaje się lekturze. Na legalu i bez przypału.

Jarek Ważny

Poprzedni

Jacek Sasin, minister bezradny

Następny

Ordo Iuris triumfuje w Łodzi

Zostaw komentarz