23 maja 2024

loader

Rachunek sumienia

NA LEWICY. Wydaje się, że w 2017 r. Macierewicz w Polsce nadal rozgrywa II wojnę światową i jej skutki.

Tak się składa, że począwszy od 1989 roku, wiosny w naszym kraju obfitowały w ważne wydarzenia polityczne („wiosna nasza!”), jesienie były wyborcze – jedni niespodziewanie przegrywali, inni niespodziewanie wygrywali. W tym sensie wiosny niosły postęp, jesienie decydowały, kto będzie procesy modernizacyjne organizował.
Wiosną 1989 r. odbył się „Okrągły Stół”, który przyniósł nadzieję na realizację nowych, społecznych wyzwań.
Wiosną 1989 r. odbyły się w Polsce historyczne wybory parlamentarne, które w rezultacie doprowadziły do demokratyzacji życia politycznego i wprowadzenia zasad gospodarki wolnorynkowej.
Wiosną 1997 r. (kwiecień, maj) w procedurze określonej specjalną ustawą konstytucyjną przyjmowaliśmy nową Konstytucję RP – wreszcie demokratyczną, otwierającą szansę na zasypanie podziałów społecznych.
Wiosną 1994 r. przystąpiliśmy do „Partnerstwa dla Pokoju”, a wiosną 1999 r. wstępowaliśmy do NATO – sojuszu militarnego państw, którego wyznacznikami są: wolne wybory, podział władz, wolność mediów, niezawisłość sądów, służba cywilna, wolność sumienia i wyznania oraz cywilna i demokratyczna kontrola nad wojskiem. Ważne było to, że 90 proc. Polek i Polaków tę decyzję popierało, ponieważ rozumiało, że z różnych powodów Polska nie może dłużej trwać w szarej strefie bezpieczeństwa.
Wiosną 2003 r. i 2004 r. wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, w następstwie czego m.in. „za dowodem” możemy dziś przejechać Europę od naszej granicy wschodniej do Oceanu Atlantyckiego. Świat stanął przed nami otworem, pojawiły się nowe szanse na modernizację, co jest ogólnie akceptowane przez 83 proc. Polek i Polaków.

Lewica głównego nurtu

W tych wszystkich wydarzeniach uczestniczyła lewica socjaldemokratyczna, przy czym dla ówczesnego SLD te ważne narodowe cele stanowiły również program działania partyjnego. Lewica budowała nowy system polityczny Rzeczypospolitej i stabilizowała go na miarę uzyskanego w wyborach poparcia społecznego, przy współpracy na gruncie rządowym i parlamentarnym z innymi ugrupowaniami proeuropejskimi.
W poczuciu współodpowiedzialności za przyszłość, przy ogromnym strategicznym wysiłku tej formacji i zaangażowaniu wielu politycznych talentów w dzieło przemian ustrojowych, współuczestniczyła także w konstruowaniu nowej pozycji międzynarodowej Polski. Jednakże, przez inne partie polityczne lewica socjaldemokratyczna traktowana była jako zło konieczne (wrogość płynęła nawet ze strony PSL), tylko – jak na złość – wciąż cieszyła się znaczącym poparciem społecznym.
Ekipy partyjne, które prawomocność swej obecności w III RP łączyły z wkładem w „obalenie komunizmu”, a swój rodowód wywodziły wprost z „Solidarności”, później już, w państwie demokratycznym, w praktyce z zapałem uczyły, jak w walce politycznej można nie mieć żadnych zahamowani i sięgać po metody i środki, których nie powstydziłby się żaden reżim totalitarny, np. prowokacja „służb” z 1995 r. wobec Józefa Oleksego, a potem, w 2005 r., wobec Włodzimierza Cimoszewicza, czy wreszcie „afera Rywina”, spotęgowana przez polityków prawicy i media do granic politycznego absurdu. Kto dłużej obserwuje politykę, ten przecież pamięta wspieranie w tym czasie pomysłu na koalicję rządową PO/PiS nawet przez samą „Gazetę Wyborczą”, ogłaszającą na swych łamach z pełnym oddaniem, komu w Polsce wolno więcej, a komu mniej.

Załamanie

W 2005 r. dotychczasowa, twórcza droga programowa socjaldemokratycznej lewicy załamała się. Po 10 latach skończyła się prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego, a SLD przegrał wybory na rzecz – jak się okazało – „IV RP” . Od tego momentu datuje się w SLD kryzys przywództwa, który swoje apogeum osiągnął w momencie wysunięcia kandydatury Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich 2015 r. Warto dodać, że ta nieszczęsna dla SLD kandydatura została, niestety, zaakceptowana przez zarząd partii, co niewątpliwie było wyrazem oportunizmu jego członków, wynikającego z chęci zapewnienia sobie jak najlepszego miejsca na listach w zbliżającej się kampanii wyborczej. Nikt z tego grona nie miał przecież odwagi krzyknąć: królowa jest naga, a król już tylko w skarpetkach!
Od 2005 r. w Polsce rządzą ci, którym – zgodnie z werdyktem „Gazety Wyborczej” – wolno więcej. Na scenie politycznej wymieniają się dwa ugrupowania prawicowe, przy czym oba powołują się na rodowód i dziedzictwo „Solidarności”, niezależnie od tego, jak bardzo odeszły od ideałów robotniczego buntu. Politycznie pasożytują przez lata na dawnej przynależności do „podziemia”, przy czym, z upływem czasu, armia opozycjonistów mnoży się, jak szeregi legionistów w Polsce międzywojennej. Pielęgnują swe zasługi i poświęcenie, które łatwo przeliczają dziś na pieniądze. Ostatnio jeden z byłych, znanych działaczy opozycyjnych zażądał od państwa (w 28 lat po rewolucji) bodajże pół miliona zł odszkodowania za aktywność polityczną podejmowaną przed 89 rokiem, przecież z własnej woli. Dziś ma w Polsce to, o co walczył. Czyż nowa rzeczywistość nie powinna być dla niego największą nagrodą..? Tak np. uważa Władysław Frasyniuk, ale on należy do wyjątków.

Antyhit programowy Platformy

Od 2005 r. można było zauważyć, jak między PO i PiS potęguje się wrogość, a nawet nienawiść. To, co zdecydowanie je od siebie różni, to stosunek do Unii Europejskiej. PO, mająca w swych szeregach wielu znanych od 1989 r. polityków, rozgościła się w Europie, a w czasie 8 lat rządzenia w kraju uznawała wartości europejskie i porządek ustrojowy III Rzeczypospolitej. Miała swego premiera i prezydenta, co – jak wiadomo – czyni sprawowanie władzy spójnym i raczej niekonfliktowym. Po zakosztowaniu życiodajnych konfitur (stanowiska, stanowiska), pilnowała, aby w kranie była ciepła woda i skutecznie omijała wydatki, które mogłyby polepszyć życie ludzi przez los poszkodowanych. Odrzucała wszystkie projekty parlamentarnego klubu SLD, które miały charakter inicjatyw prosocjalnych, a chodziło np. o wspomożenie dzieci rodziców bezrobotnych, o waloryzację zasiłków rodzinnych i progów dochodowych świadczeń na dzieci, o podwyższenie wdowich emerytur, o wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej za pracę, o podwyższenie świadczeń pielęgnacyjnych dla opiekunów dzieci niepełnosprawnych, wymagających stałej opieki itd. Anna Bańkowska wyjaśniłaby to dokładniej, ona najlepiej wie, że likwidowanie nadmiernych nierówności społecznych nigdy nie było dla Platformy hitem programowym. Symbolem tego okresu stały się „umowy śmieciowe”, wywracające plany życiowe ludziom młodym, którzy w okresie władzy PO/PSL masowo opuszczali kraj w poszukiwaniu godnej pracy i zarobków. Tam, gdzie miała interes, Platforma Obywatelska bez specjalnego oporu „haratała” dobre obyczaje parlamentarne (zamrażarka sejmowa), bo i tak „nie miała z kim przegrać”.
Nadmiernie pewna siebie PO potknęła się w końcu, u schyłku swej drugiej kadencji (2011-2015), o własne nogi, wybierając dwóch sędziów TK na zapas. Szkoda, że zgodzili się na ten tryb sami wybierani w ten sposób sędziowie, mieli przecież wystarczające kompetencje, aby zauważyć nadużycie litery prawa i powiedzieć: „nie zgadzam się”.

Ucieczka czasu

Na czele rządu Platformy i PSL przez 7 lat stał Donald Tusk – polityk, który z biegiem czasu przesuwał się coraz bardziej na prawo. Miał tę umiejętność, że słowem potrafił rozładować bieżące napięcia polityczne, zapowiadać wniesienie kolejnych inicjatyw, które miały nam polepszyć komfort życia i zapewnić rozwój. W pierwszej kadencji miał pecha – powódź i katastrofa smoleńska, po której nastąpiła nowa fala wrogości między postsolidarnościowymi PO i PiS. Stąd deklaracje składane w 2011 r., że PO dotrzyma obietnic, jeśli znów otrzyma poparcie wyborców.
Ludzie znów zaufali, ale z realizacją obietnic było coraz gorzej. Czas uciekał, spadało tempo wzrostu gospodarczego, a w sprawach, które mogły wywołać reakcje kościoła hierarchicznego brakowało zawsze dobrego momentu, aby je rozstrzygnąć. I tak, na przykład, ratyfikację konwencji antyprzemocowej odsuwano w czasie w nieskończoność, choć premier lubił odwiedzać Kongres Kobiet. Z perspektywy czasu można przypuszczać, że ten bezruch podyktowany był osobistymi planami Tuska, związanymi z objęciem stanowiska w Unii Europejskiej, chociaż się do tego nie przyznawał. Lepiej było w tej sytuacji nie podejmować trudnych problemów, bo te mogłyby wywołać konflikty i popsuć szyki. Trafniej było spokojnie dobrnąć do momentu, aż Herman van Rompuy skończy swoją nudną obecność w Radzie Europejskiej i przekaże pałeczkę następcy z Europy Wschodniej. Nowemu rządowi PO/PSL próbowała nadać kilka ozdrowieńczych impulsów Ewa Kopacz, jednakże miała już niewiele czasu, aby odzyskać dynamikę działania i szansę na odbudowę zaufania wyborców.

Przy ścianie

Drugie ugrupowanie w konfrontacji z praktyką nosi szyderczą nazwę „Prawo i Sprawiedliwość”. To partia antyliberalna, antykonstytucyjna i antyeuropejska. Demonstrująca ideologiczno-polityczne poddaństwo wobec kleru i jego doczesnych interesów. Za nią na prawo tylko ściana. Odwołując się do ideologii narodowo-klerykalnej, z nie uznającym kompromisów obrażalskim prezesem, z bezrozumnymi radykałami na pokładzie, dokonuje demontażu porządku ustrojowego RP, potępiając w czambuł dorobek całego pokolenia. Ostatnio zaczęli nawet gmerać przy naszej symbolice narodowej, a w praktyce ożywiane są najgorsze tradycje I Rzeczypospolitej – liberum veto, prywata (egoizm partyjny) i polityczna ślepota.
Do praktyki państwowej PiS wprowadził wynaturzenie, polegające na tym, że Polską rządzi z Nowogrodzkiej „zwykły poseł”, który za swoje decyzje nie ponosi odpowiedzialności prawnej. Jakby co, posłuży się malowanym prezydentem i malowanym premierem.
Za czasów „IV RP” prezes Kaczyński chętnie formułował zręby swojej doktryny politycznej, odwołując się do filozofii decyzjonizmu Carla Schmitta, znanego konserwatysty niemieckiego, który od 1933 r. był członkiem NSDAP i pozostał nim do końca II wojny światowej. Koncepcja Schmitta uznawała prymat polityki nad prawem, a rozumienie samej polityki definiowała w kategoriach przyjaciel-wróg. Nic więc dziwnego, że Schmitt szukał w niej uzasadnienia dla dyktatury jako gwaranta ładu społecznego.

Garściami z przeszłości

Dziś Jarosław Kaczyński i jego najbliżsi akolici nie przywołują już bezpośrednio myśli Schmitta (trochę to jednak w UE ryzykowne), za to postępują tak, jakby w praktyce czerpali garściami z jego filozofii. Stąd przychodzi im tak łatwo łamać Konstytucję RP, opartą na kompromisie i współpracy. Mogliśmy się o tym również przekonać przy okazji brukselskiej awantury o przedłużenie kadencji D. Tuskowi na stanowisku szefa Rady Europejskiej. Jak stwierdziła premier Szydło – wstawali wtedy z kolan. Gdyby tak jeszcze umieli to zrobić w wymiarze krajowym… Tu padają często, w ordynku, aż miło popatrzeć!
Ciąg dalszy awantury brukselskiej dopisał natychmiast po powitaniu kwiatami Beaty Szydło na lotnisku (po „sukcesie”) Antoni Macierewicz, bowiem szybko zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przez Tuska w 2010r zdrady dyplomatycznej. W związku z tym, zadaję pytanie, na jakiej podstawie i w jakim charakterze to zrobił? Jako osoba prywatna? Jako poseł PiS, czy jako Minister Obrony Narodowej? Uczynił to za zgodą premier Szydło, którą przed chwilą witał kwiatami, czy nie uznał tego za wskazane? Jak taki pomysł w ogóle zakwalifikować ?To nie jest polityka, lecz gorszące, nieobliczalne awanturnictwo!
Wygląda jednak na to, że PiS „przegrzał”, bo słupki poparcia zaczęły mu spadać. Pasmo błędów prawdopodobnie przekroczyło masę krytyczną. Myślę, że nie tylko z powodu awantury w Brukseli, choć była ona spektakularna. Zbierało im się długo, ale wydaje mi się, że znaczący wpływ na obniżenie poparcia dla PiS ma w dużej mierze sytuacja w Ministerstwie Obrony Narodowej, a w szczególności w kadrze dowódczej polskich Sił Zbrojnych.

Czuły punkt

Lekceważący, nasycony kłamstwami stosunek Macierewicza do odejścia czołowych generałów, admirałów i wielu pułkowników, „lustrowanie” ich od nowa – to wszystko trafiło Polki i Polaków w czuły punkt, bo my nasze wojsko lubimy. Na słupkach społecznego zaufania wojsko notowane jest niezmiennie najwyżej, w kontekście tym zwykłam przywoływać fakt, że wojsko polskie jest starsze niż państwo polskie. W każdej polskiej rodzinie znajdujemy ślady kul i echa dawnych bitew wojennych, tego żaden Macierewicz nie zmieni. Jesteśmy dumni z tradycji bojowych Wojska Polskiego i rozumiemy, że należy traktować z równą czcią tych, co do Polski szli od Wschodu i tych, co od Zachodu.
Dlatego źle przyjmujemy dziś obrazki, gdy poniża się kadrę dowódczą Wojska Polskiego, wykształconą już w III RP, z którego dziś odchodzą zdolni, doświadczeni oficerowie, gdyż –jak sami mówią – nie są w stanie przygotować naszych Sił Zbrojnych do tego odpowiedzialnego zadania, jakim jest bezpieczeństwo i obrona kraju.
Ponad 20 lat temu mieliśmy problemy z zaszczepieniem w wojsku natowskiej zasady cywilnej i demokratycznej kontroli nad armią (obiad drawski). Przypilnowaliśmy w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, aby zasada ta stała się w III RP trwałą zasadą ustrojową. Pomyślałam o tym, kiedy generał Różański żegnał się ze służbą z Konstytucją RP w ręku. Wbrew jej art. 26, Macierewicz tworzy dziś wojsko partyjne, naruszając w ten sposób zasadę neutralności Sił Zbrojnych w sprawach politycznych. Kompromituje nas wszystkich w roli Ministra Obrony Narodowej (ciekawe, czy śnią mu się mistrale za dolara). Mam nadzieję, że Trybunał Stanu go nie ominie.

Jak nie na cmentarzu, to na akademii

Wydaje się, że w 2017 r. Macierewicz w Polsce nadal rozgrywa II wojnę światową i jej skutki. Najczęściej widać go, jak nie na cmentarzu, to na akademii „ku czci”, zajmują go rozmaite „rekonstrukcje”, gloryfikujące tych, którzy przez kilka lat z determinacją czekali na wybuch III wojny światowej. Regularnie, w kolumnie samochodowej, odwiedza dyrektora Rydzyka w Toruniu, gdzie zawsze docenią jego „bezgraniczne” oddanie i szybką jazdę .W ostatnich dniach był mocno zaangażowany w gloryfikowanie „żołnierzy wyklętych”. Coś mi się jednak wydaje, że ten sztucznie narzucany mit nie zakorzeni się na dłużej w polskiej świadomości społecznej – za dużo w nim matactwa politycznego, krzywdy i bratniej krwi.
I pomyśleć, że głębokie podziały społeczne i ten karygodny zamęt wprowadzili do porządku ustrojowego nie wytykani latami „postkomuniści”, lecz postsolidarnościowa prawica…
Wciąż im wolno więcej?

trybuna.info

Poprzedni

Czarnogóra zdobyta po ciężkim boju

Następny

Wojna Bonka ze szpitalem