Do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko trzem przywódczyniom Strajku Kobiet.
– Zarzut obejmuje sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób i spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego w postaci możliwości zarażenia wirusem SARS-CoV-2 i szerzenia się choroby zakaźnej COVID-19 poprzez organizację i prowadzenie marszów w październiku, listopadzie oraz grudniu 2020 r. na ulicach Warszawy – tłumaczy Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Gdyby liderki OSK zostały uznane za winne, grozi im maksymalnie 8 lat pozbawienia wolności.
Dęta sprawa
Zdaniem komentatorów spoza mediów rządowych skazanie trzech kobiet jest jednak mało prawdopodobne. Sąd Najwyższy uznał wszak niedawno, że zakaz zgromadzeń nie miał podstaw, bo rada ministrów w ramach walki z chorobą zakaźną może ustanawiać tylko nakazy, obowiązki i ograniczenia, nie zakazy. To w zasadzie kończy dyskusję o tym, czy zgromadzenia kobiet (i ich sojuszników) były legalne i czy policja mogła zamykać je w kotłach, a potem wnioskować o ukaranie organizatorek lokalnych demonstracji.
Będą robić swoje
– Prokuratura informuje prasę, że ściga Martę L., Klementynę S. oraz Agnieszkę C-F za spowodowanie zagrożenia epidemicznego. W perspektywie 8 latek. A tymczasem SN stwierdził, że nie można karać na podstawie rozporządzenia. Nasza reakcja: śmiech. Będziemy dalej robić to, co robimy – odpowiadają na Twitterze trzy kobiety, które były twarzami masowych protestów.
Strajk kobiet był najpotężniejszym protestem społecznym przeciwko PiS. Drakońskie orzeczenie pseudotrybunału konstytucyjnego wyciągnęło na ulice tysiące obywatelek i obywateli, w tym takich, którzy nigdy wcześniej nie angażowali się politycznie.Młodzi ludzie odważnie domagali się pełni praw dla kobiet i świeckiego państwa dla wszystkich. Władzy PiS broniła policja: były przypadki opryskiwania demonstrantek gazem łzawiącym, złamane palce i ręce, sponiewierani dziennikarze. Rząd nie ustąpił, a ustawa antyaborcyjna skutecznie zniechęca Polki do zachodzenia w ciążę.