Czym komu zawinił naród, którego część wybrała sobie za przedstawicieli ludzi pozbawionych smaku? Niczym. Ma jednak z tym wyborem naród ów pewien zgrzyt, bo musi, przynajmniej w części, żyć pod butem i rozkazem troglodytów, choć wcale tego nie chce. Podobnie jak nie chce, żeby przez wzgląd na wybory większości, karać mniejszość w imię mniejszości praw poszanowania. A tak się właśnie w Polsce dzieje.
Mój dziadek, a później ojciec mój, mieli na tego typu zachowania swoje porzekadło: ma pretensje do garbatego, że ma proste dzieci. Taki już człowieczy, polski los. Okazało się niedawno, że UE nie podobają się uchwały niektórych, polskich gmin, czyniące zeń „strefy wolne od ideologii LGBT”. O tym, że dane miasto, gmina czy sołectwo są właśnie taką strefą, informują mieszkańców i przyjezdnych specjalne tabliczki stawiane na rogatkach, tuż przy witaczach z nazwami miejscowości. Tabliczki zawisły tamże w majestacie prawa. Miejscowego ma się rozumieć. Grupa inicjatywna radnych, zazwyczaj luźno lub ściśle powiązanych z partią rządzącą, wnosiła za każdym razem pod obrady ciała samorządowego stosowną uchwałę, wzywającą do ustanowienia gminy „strefą wolną”. Nur fur straight. No gays and lesbians. Podjęciu uchwały towarzyszyła zazwyczaj krótka dyskusja, gdzie inaczej myślący radni, o ile w ogóle się znaleźli, zostawali w 5 sekund zakryci czapkami przez krzykaczy z prawicy. Kto jest za, kto przeciw, nie widzę, no i uchwała wchodziła w życie. Pierwszą taką akcję zmontował podlubelski Świdnik, a dalej to już poszło. Przodują w uchwalaniu „stref wolnych” gminy ściany wschodniej, gdzie PiS ma największe poparcie od lat. Ale nie tylko one.
Do niedawna ta polska, lokalna krucjata przeciw globalnemu zepsuciu i sodomii była tylko naszą, endemiczną poczwarką demokracji; czasami jakieś miasto partnerskie z Zachodu, na wieść o podjętej uchwale, zrywało umowę współpracy z gminą, która ustanowiła się „strefą wolną”, i na tym się kończyło. Krnąbrny dziennikarz i radny coś tam pokrzyczeli na łamach tygodnika, którego nikt już nie czyta, i sprawa ginęła w gąszczu covidowych niusów. Tym razem za „strefowe” uchwały miast i wsi wzięła się masońska Unia, a to już nie przelewki.
Jedna pani komisarz ogłosiła, że może się tak zdarzyć, że te polskie gminy, które postanowiły zostać „strefami wolnymi”, muszą się liczyć z tym, że nie dostaną unijnych dotacji na swoje projekty. Co prawda nie ma jeszcze zapisów o powiązaniu środków budżetowych z praworządnością, ale uchwały „strefowe” godzą bezpośrednio w podwaliny UE tyczące się praw mniejszości, które w całej Unii winny być szanowane. I to wszystko prawda. Ja też się z tym zgadzam. Uchwały polskich miasteczek o „strefach” to nic innego, jak naigrywanie się ze wspólnego prawa i poszanowania dla inności; tym samym, jawne łamanie unijnych zapisów. Na tym jednak kończy się moje zrozumienie dla pani komisarz. Ta bowiem chce, aby zabierać pieniądze gminom, w ramach penalizacji podobnego występku. Ta penalizacja ma z kolei prowadzić do resocjalizacji; radni zrozumieją swój błąd, unieważnią uchwały, ściągną tabliczki i będzie jak dawniej, czyli po unijnemu. Jest jednak w tym myśleniu jeden zasadniczy błąd w rozumowaniu. Kasy unijnej pozbawi się nie tyle burmistrza, radnego czy wójta, co ludzi. To mieszkańcy tych gmin, nie ważne na kogo głosowali, zostaną pozbawieni placów zabaw, parków, pływalni. Czym zatem zawinili mieszkańcy, że dostają po łapach za błędy myślowo-poznawcze swoich przedstawicieli. Zwłaszcza ci mieszkańcy, którzy głosowali na kogo innego albo wyznają odmienny system wartości niż ten, który wyznają radni. Takie działanie które narzuca Unia, to klasyczna odpowiedzialność zbiorowa.
Jeśli ja potrafię to wychwycić, to potrafi to też prawicowy radny, który za uchwałą „strefową” głosował. Jak sądzicie, co powie radny swoim wyborcom, kiedy słowo UE stanie się ciałem, i kurek z dotacjami zostanie przykręcony; patrzcie, powie, widzicie jakie są prawdziwe intencje Brukseli; chcą, żebyśmy wyrzekli się wiary ojców, nauczania JP2, dziedzictwa, w zamian za srebrniki, jak Judasz. To samo powie z ambony pleban. A lud boży uwierzy i w kolejnych wyborach zagłosuje raz jeszcze na swoich. Odpowiedzialność zbiorowa, to droga w kompletnie przeciwnym kierunku. Aby to zrozumieć, trzeba znać polski mental. A on jest krnąbrny i pod włos, bojący i lękliwy, ale krnąbrny; jak nie widzą, chłop dutki weźmie, ale zagłosuje jak się mu zechce. Czy jest wyjście z tego pata? Jest, ale wymaga czasu i pieniędzy, jak każde skuteczne rozwiązanie. Trzeba na polską prowincję jeździć, spotykać się z ludźmi; w remizach, pod sklepem, w kołach gospodyń wiejskich. Mówić o inności, o Unii, o prawach i obowiązkach. I być może to pomoże. Być może. Na pewno nie zadziała pałka i ciasne drzwi, jak to chce zrobić z dyplomatyczną gracją UE, przy częściowej akceptacji polskich prawdziwych demokratów. Nie można karać ludzi za to, że są prości, choć spłodził ich garbaty anioł. Nawet gdy nastrugał więcej garbatych, tamci, prości, też są jego. Poznacie po skarpetach i klapkach.