7 listopada 2024

loader

Strzelając śmiechem, czyli ponura tajemnica Jarosława

Jarek Ważny

Telewizja rządowa do spółki z wrażliwymi na kalanie pamięci mediami „polskojęzycznymi”, jak je nazywa Jacek Suski, nie mogą się przestać oburzać, jak w 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, Seweryn Blumsztajn i jego Towarzystwo, mogło trawestować pieśń o Janku Wiśniewskim, przy okazji biorąc sobie za cel prezesa Kaczyńskiego. A ja Wam mówię, że i jedni i drudzy mnie nie śmieszą.

Podobnie, jak nie śmieszą mnie już od dawna wszystkie dowcipy o Kaczyńskim. Bo zazwyczaj są po prostu czerstwe. Jak kawały o Masztalskim. O tym że obraca kota ogonem, że jest słońcem narodu, że nie ma konta w banku, że nie straci prawa jazdy, jak Kozidrak. To jest po prostu słabe. Nieśmieszne i przewidywalne. A wiecie dlaczego? Bo sam Kaczyński jest nieśmieszny. Spójrzcie na tego poczciwego staruszka i odpowiedzcie sobie, czym może Was śmieszyć, ten starszy Pan; swoją fizjonomią i wzrostem siedzącego psa? Przecież to poniżej jakiejkolwiek krytyki, żeby z przymiotów ciała czynić powód do natrząsania się z drugiego człowieka. Tym, że nie umie śpiewać i się przejęzycza? Owszem, raz czy dwa można się pod nosem uśmiechnąć, ale na dłuższą metę to przestaje być w jakikolwiek sposób zabawne. A bo to jednemu słoń nadepnął na ucho? Dlatego te pożałowania godne rymy częstochowskie Blumsztajna mogą śmieszyć chyba tylko jego i jego akolitów 60 plus, gdyż na filmiku ze spotkania, ekipa przy stole wyglądała, jakby była co najmniej na standupie Billa Cosbyego, który wiadomo jak skończył. Ktoś kto potrafi się szczerze śmiać z idiotycznego wierszyku o śpiącym Kaczyńskim, musiał się chyba też śmiać na „Kac Wavie”, a to nie wystawia mu najlepszego świadectwa.

Fakt, że Blumsztajn strawestował solidarnościowy szlagwort ani mnie ziębi, ani grzeje. Wytwory sztuki każdej, zwłaszcza niematerialnej, jak wiersz czy piosenka, muszą się zawsze mierzyć z prześmiewcami i żadnego z nich, łącznie z hymnem, nie można zamknąć w szklanej kuli z napisem „fragile”; wszystkie one, tak wiersze, jak piosenki, mogą być szargane i plugawione, bo wiadomo czego prawdziwa cnota się nie lęka. Tak czy owak, cała ta ruchawka z Blumsztajnem i natrząsaniem się z Kaczyńskiego za pomocą Zbyszka Goldewskiego, skłoniła mnie do sięgnięcia głębiej do zwojów mózgowych. Kierunek jest słuszny: strzelać do ponuraków śmiechem i sarkazmem. To jedyna broń, na którą towarzystwo pe-i-es nie jest uodpornione. Mało tego, w swoich rozdętych, egocentrycznych osobowościach, każdą, najmniejszą nawet negatywną wzmiankę na swój temat, traktują jak atak na państwo i jego podwaliny. Przekonał się niedawno o tym kompozytor, któremu koncert zdjęto z afisza w dzień premiery, bo przemycił weń sample o Kaczyńskim. Przekonał się wykładowca gdańskiej klasy jazzu i muzyki rozrywkowej, bo dopuścił utwór swojej podopiecznej, w którym również pobrzmiewały słowa o prezesie, a tego czynić mu nie było można. I przekona się zapewne jeszcze niejeden. Bo na razie to tylko jednostkowe wystrzały, a nie salwa z Aurory. A nam potrzeba artylerii; dział, które będą walić na wciąż; i to celnie; dobrą, ostra amunicją. Osiem gwiazdek było tego niezłym przykładem, bo choć wulgarne tak w słowie jak wydźwięku, dość skutecznie, w zawoalowany sposób oddawało to, co ludzie myślą o całej bandzie na Pe. Dobre było „Ucho prezesa”, ale nawet najlepsze gagi kiedyś się kończą, a szkoda. Należy więc iść za ciosem i śmiać się z pe-i-es i ich zachowań, choć sprawy poważne dzieją się na naszych oczach, ale od tej potężnej sieriożności człowiekowi niewiele już się chce. Warto wtedy mieć na pokładzie lekkoduchów, którzy zechcą przyjrzeć się temu co wyprawia prawica, z przymrużeniem oka, żeby lud do końca nie zwariował, i na potrzeby strzelania śmiechem w pisowski zad, rozpuścić niegroźną, acz zupełnie fałszywą opowiastkę; humoreskę; dziecięcą igraszkę…w którą tamci, smutni ludzie, bez poczucia humoru, może nawet uwierzą. Chcecie wiedzieć, dlaczego PiS tak bardzo pragnie wysadzić z siodła TVN? To posłuchajcie…

Działo się to dawno temu, kiedy prezydentem był Lech, a Jarosław już dawno wstał. I to nie ten Lech, którego już nie ma, ale ten, który ciągle jest i będzie. Kiedy Lech wygrywał pierwsze, demokratyczne wybory, Jarosław został zesłany, jako kandydat OKP, do Elbląga, skąd startował do Senatu. I, o zgrozo, się dostał. Bawiąc w trakcie kampanii w Elblągu, rozmiłował się był Jarosław w miejscowym piwie (to ponoć akurat prawda). Bardzo mu się to biesiadowanie przy piwku podobało, bo wcześniej alkoholu raczej nie tykał, i słabo znał jego magiczne właściwości. Któregoś razu (tu już przechodzę do fikcji), podczas jednego z licznych ognisk w gronie znajomych i potencjalnych wyborców, Jarosław zanadto się otworzył i powiedział coś, czego później bardzo żałował. Coś tak strasznego, że wszyscy pobledli. Coś tak okrutnie nieprawdopodobnego, że do dziś ludzie opowiadają o tym w powiecie z wypiekami na twarzy. Gdyby był dyktatorem niewielkiego państewka, wszyscy ci, którzy to wówczas słyszeli, zaginęliby zapewne w tajemniczych okolicznościach i nigdy się nie odnaleźli. Był jednak Jarosław jeno tym, kim był. Pech chciał, że wśród biesiadujących, wywiad robiła wówczas miejscowa dziennikarka z lokalnej prasy i na jej dyktafon nagrał się głos Jarosława. Wszystko się nagrało. Co do sekundy! Po latach, kiedy PiS rósł w siłę, taśmy, za bezcen, wykupił od dziennikarki Mariusz Walter, bo przeczuwał, że w przyszłości mogą być wiele warte. Nawet po swojej śmierci, nie wyjawił, w jakim szwajcarskim banku je zdeponował. Legenda głosi, że tylko jedna osoba na świecie wie, gdzie one są, ale ma demencję i nie pamięta kodów dostępu. Teraz cały świat, łącznie z Amerykanami, szuka skrytki, w której spoczywaj wieczne tajemnice Jarosława, zdradzone po pijaku w Elblągu na ognisku. Nikt nie wie, czy zdążą na czas. Niedawno pojawiła się pogłoska, że są coraz bliżej. Dlatego prezes tak przyspieszył z ofensywą, żeby pozbyć się TVN-u z Polski. Gdy te taśmy wpadły w niepowołane ręce, ech, Jarosław nawet nie chce myśleć, co by się stało. Koniec!

Rozumiecie? O to w tym chodzi! Mit, legenda, panegiryk, fraszka-wszystkie formy dozwolone. Byleby na poziomie i z dużą ilością znaków zapytania i idiotycznych faktów. Bo oni kompletnie tego nie łapią.

I nie tylko o Kaczyńskim. W tym koszyczku jest wiele pobijanych jabłuszek. Pióra w dłoń i do roboty. Naprawdę chcecie zapełniać szpalty i czas antenowy tymi wszystkim, nudnymi bzdurami o Mejzie i ludziach podobnego autoramentu? Czy wyjdzie z Sejmu czy zostanie; przecież wystarczy spojrzeć i już się wie…

Jarek Ważny

Poprzedni

Pozdrowienia z (jeszcze) białej strefy

Następny

48 godzin sport