PiS ma krótką pamięć.
Pan Kaczyński dał szoł. Tym razem w Dygowie w woj. zachodniopomorskim, na tle miejscowych włościan przebranych w stroje ludowe. Trudno dosyć je opisać, bo ziemie to odzyskane po wojnie. Ludność polska pojawiała się tu w wyniku ich repolonizacji, co było wspólnym dziełem niejakiego Władysława Gomółki – wicepremiera i ministra Ziem Odzyskanych i Augusta Hlonda – Prymasa Polski, który poprzez nakazanie polskim księżom przejmowanie tutejszych probostw ewangelickich, także walnie przyczynił się do tego zbożnego dzieła. O kultywowaniu tradycji polskiej pieśni ludowej z tych okolic trudno mówić, albowiem z przyczyn historycznych korzenie tutejszej ludności są mocno poplątane i w zasadzie z importu. Siłą rzeczy stroje włościan dygowskich stanowiące tło występu pana Kaczyńskiego, sprawiały wrażenie etnograficznego pomieszania z poplątaniem.
Ale przecież nie chodzi o to, żeby było jak było, tylko, żeby było, jak ma być. A ma być dobrze! Pan Kaczyński obiecuje każdemu wedle potrzeb i pragnień. Dygowianom obiecał na przykład nową konstytucję – sprawiedliwą, która nie będzie łamana i w zasadzie dla Polaków, bo „przecież wszyscy jesteśmy Polakami”…
Włościanki i włościanie dygowscy buzie mieli dumne i uśmiechnięte od ucha do ucha. Nie często przecież trafia się taki gość. Pan prezes też był uśmiechnięty, bo i on nieczęsto widzi prawdziwych włościan. Właściwie, bardzo rzadko ich widzi, a przez większość swojego życia nie widział w ogóle, gdyż z Żoliborza na najbliższą wieś jest tak daleko, że żaden tramwaj nie dojeżdża ani autobus. Chłopa więc pan Kaczyński oglądał co najwyżej na obrazku. Nie przeszkadza mu to jednak orientować się w chłopskim losie – niełatwym, pełnym udręki i niesprawiedliwości, a to przez Balcerowicza, który to skurczybyk całe wsie – PGR-owskie zwłaszcza – skazał na poniewierkę, głód i ciemnotę przechodzącą z pokolenia na pokolenie, co także w Dygowie zauważyć się dało.
Pan prezes współczuł i gromił. Nic jednak nie mówił o sobie i o swojej autorskiej formacji politycznej. A przecież nie żyła ona bynajmniej na księżycu, gdy prywatyzowano w Polsce co się dało, czego spółka „Srebrna” jest kwitnącym do dziś przykładem. Włościanie zauroczeni samą jego obecnością o świecie bożym zapomnieli i łykali wszystko jak młody pelikan.
„Tak proszę państwa, ja na tych ziemiach często słyszałem, że państwo o nas zapomniało”… Brawooo…
„Jeśli spojrzeć wstecz na ostatnie 30 lat, to rzeczywiście najpierw był plan Balcerowicza, w ramach którego z jednej strony robiono rzeczy, które były nie do uniknięcia (…) ale z drugiej strony ten plan zupełnie nie brał pod uwagę interesów milionów ludzi, a szczególnie właśnie z tych ziem. To było ogromnie bolesne. To była rzeczywiście sytuacja, w której bardzo wielu mieszkańców tej ziemi znalazło się w sytuacji bez pracy, bez nadziei, często bez szans także dla dzieci, bez dostępu do kultury, ze słabym dostępem do oświaty”… Brawooo…
Szanowne Panie i Szanowni Panowie z Dygowa, Gościna, Karlina, Wrzosowa, Łobza i setek innych popegeerowskich wiosek Pomorza Zachodniego. Czy naprawdę można Wam wcisnąć każdą ciemnotę? Czy łykniecie każde kłamstwo? Czy rzeczywiście prawda jest dla was za trudna? Nic już nie pamiętacie? Wysilcie się, zmarszczcie czoła – musicie pamiętać! To wasze życie przecież…
Państwowe Gospodarstwa Rolne likwidował Leszek Balcerowicz i rząd Tadeusza Mazowieckiego. To tamten rząd zapoczątkował pegeerowskie nieszczęście. Owszem były gospodarstwa, których nie było sensu utrzymywać, ale PGR-y, to były także gospodarstwa kwitnące, nowoczesne, prowadzone przez wykształconą na polskich i zagranicznych uczelniach rolnych kadrę. Tymczasem likwidowano jak leci. Była to likwidacja ideologiczna, a nie ekonomiczna.
Jednak Leszek Balcerowicz nie mógłby dokonać swojego dzieła sam. Musiał mieć silne wsparcie rządowe, a rząd musiał mieć szczelny parasol polityczny, chroniący go przed gniewem społecznym – choćby ze strony pracowników PGR z dnia na dzień pozbawianych pracy i środków do życia.
Połowa członków rządu Mazowieckiego (łącznie z nim samym) reprezentowała Komitety Obywatelskie „Solidarność”, wśród nich najważniejsi konstruktorzy transformacji ustrojowej.
„Plan Balcerowicza” mógł być przeprowadzony nie tylko dlatego, że społeczeństwo oczekiwało na radykalną zmianę, ale też dlatego, że NSZZ „Solidarność”, który był wówczas potężną siłą polityczną, zasłonił ten rząd swoim puklerzem, autoryzował i bronił najtrudniejszych dla pracowników decyzji.
Początki nieszczęścia takich miejscowości jak te z waszych okolic paradoksalnie tkwią więc w sukcesie rządu Mazowieckiego i „Solidarności”. Nie przerwał go żaden następny rząd, żaden nie przeciwstawił się systemowemu wpychaniu pracowników PGR-ów i ich rodzin w sferę strukturalnej nędzy.
Cały czas, w gronie najbardziej czynnych polityków tamtego okresu byli obaj panowie Kaczyńscy. Kłócili się z całym światem o Wałęsę, albo z Wałęsą, doprowadzili do rozłamu w „Solidarności”, wojowali „teczkami”, ale nigdy nie wojowali z likwidacją PGR-ów!
Mieli po temu możliwości, pełnili niezwykle ważne stanowiska, które upoważniały ich do zabierania głosu we wszystkich sprawach. Gdy żyli w zgodzie z prezydentem Wałęsą, Jarosław Kaczyński był szefem Kancelarii Prezydenta, a Lech szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Potem Jarosław umacniał swoją partię – Porozumienie Centrum, przekształcił ją w PiS i nieustannie był w czołówce najważniejszych politycznych graczy w kraju.
Gdy powstał rząd AWS, obie jego partie miały w nim swoich reprezentantów. Najpierw istniejące wtedy jeszcze PC – Jana Szyszkę, jako Ministra Środowiska, a potem nowopowstałe PiS – Lecha Kaczyńskiego, jako Ministra Sprawiedliwości – Prokuratora Generalnego. Lech Kaczyński wcześniej był też szefem NIK. Nigdy jednak Kaczyńscy nie sprzeciwili się temu, co działo się z PGR-ami i nigdy nie interesowali się losem ich pracowników. Prawo i Sprawiedliwość miało w tym nieszczęściu znaczący udział, przyłożyło rękę do wiejskiej nędzy – jak nie bezpośrednio, poprzez udział w rządzeniu, to poprzez wspieranie prawicowych rządów.
Nie jest więc prawdą – mówiąc najdelikatniej – że to PIS jako pierwsze i jak dotąd jedyne wyrywa zapomniane, opuszczone, popegeerowskie tereny z wykluczenia społecznego. Ono je tam wespół z innymi siłami politycznymi prawicy wepchnęło i wcale nie jest pierwsze, które dostrzega problem.
Rząd SLD-PSL-UP odziedziczył po rządzie AWS 90 mln. dziurę budżetową, zerowy wzrost gospodarczy i niemiłosiernie zamulone negocjacje akcesyjne z UE.
Działania rządu SLD w sferze socjalnej, społecznej, polegały nie tylko na obietnicach, ale głównie na umiejętności takiego prowadzenia spraw, żeby na nie zarobić. To, w borykającym się z ogromnymi trudnościami gospodarczymi kraju, było wówczas najważniejsze. Do rangi symbolu wyrósł gorący posiłek w szkole dla każdego dziecka – to rząd Millera wprowadził tę zasadę jako pierwszy.
Do rangi autorytetu w sferze gospodarki i finansów publicznych wyrósł profesor Grzegorz Kołodko, autor „Strategia dla Polski” z roku 1994, jedynego planu dla Polski ratującego z pogorzeliska transformacji ustrojowej, co było do uratowania i dającego podstawy wzrostu gospodarczego. „Strategia dla Polski” zaowocowała wzrostem PKB na mieszkańca w latach 1994–1997 realnie o 28 proc., spadkiem bezrobocia o jedną trzecią i inflacji o dwie trzecie. To wtedy Polska została przyjęta do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD. Także obecne miliardy, które złotym deszczem spływają z Brukseli na polską wieś, to efekt tego, że rząd SLD potrafił wprowadzić Polskę do Unii Europejskiej – tej samej, z której teraz pan Kaczyński, krok po kroku nas wypycha.
Wmówili wam, że wszystkiemu winna „komuna” i tak powtarzacie to bez sensu, bezmyślnie. Gdyby nie „komuna”, nigdy by was w tych okolicach nie było. A czy to, że Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Dygowie (dawniej im. Przyjaźnie Polsko-Czechosłowackiej) – ekonomiczny rdzeń waszego życia – jest od 2017 roku w likwidacji (w szczycie PiS-owskiego powodzenie i gospodarczej koniunktury), to też wina „komuny”? Puknijcie się wreszcie w głowę!
Prawo i Sprawiedliwość w żadnym razie nie ma czystego sumienia, jeśli chodzi o biedę i społeczne upośledzenie obywateli z małych miejscowości, ze wsi, szczególnie z terenów, popegeerowskich. Do zła, które się i tam i gdzie indziej działo przyłożyli rękę. Nie bądźcie naiwni – oni tylko modlą się pod figurą, ale diabła mają za skórą…