1 grudnia 2024

loader

Tęczowy sabat pod Jasną Górą

Mieszkańcy Częstochowy czekali na ten dzień z niepokojem. Dwadzieścia zgłoszonych demonstracji. Wrzawa w mediach ogólnopolskich. Atmosfera zagrożenia, nakręcana przez komunikaty na lokalnych grupach fejsbukowych.

 

W niedzielę do miasta zjechali ludzie z tęczowymi flagami, aby po raz pierwszy w historii miasta zamanifestować poparcie dla równości społecznej i rozszerzenia praw obywatelskich. W prawicowych mediach – obłęd. „Prowokacja’, „Profanacja”, „Wredne szatańskie judzenie”. W tym samym czasie pod Jasną Górą odbywała się pielgrzymka słuchaczy Radia Maryja. Kilka zgromadzeń zgłosili również kibole Rakowa, ONR oraz inni faszyści tytułujący się „obrońcami rodziny”.
Noc przed marszem minęła spokojnie. W jednym z ogródków na Alejach Najświętszej Marii Panny stolik w stolik siedzieli sympatycy Janusza Walusia, chłopcy z totenkopfem na koszulkach i nieheternormatywne dziewczyny z kolorowymi włosami. Żadnej agresji, nikt nie zwraca na siebie uwagi, wszyscy słuchają muzyki granej na żywo. – Przyjechałam z Zabrza do koleżanki, nawet nie wiedziałam, że jest jakaś parada – dziwi się dziewczyna, która siedzi obok mnie na leżaku.
Marsz rozpoczyna się o 11:00 na Placu Daszyńskiego. Godzinę przed startem na miejscu jest nie więcej niż 50 osób. Wśród nich Halina Kantor w towarzystwie trzech koleżanek. Każda ma jakiś tęczowy element. Halina jest jedną z edukatorek programu „Szkoła bez Homofobii” w województwie śląskim. Na razie bez większych sukcesów, ale nie traci wiary. Dlatego przybyła na marsz.
– Projekt był realizowany we współpracy z Kampanią Przeciw Homofobii. Niestety, nie udało mi się znaleźć choćby jednej placówki, w której można byłoby zorganizować szkolenie dla nauczycieli – wspomina.
Co chciałaby zmienić?
– Jest dużo ludzi, którzy stereotypowo traktują ludzi nieheteroseksualnych i przez to osoby LGBT, mają problem by odnaleźć się w społeczeństwie – wskazuje. – Marsz Równości w mieście kultu maryjnego to rzecz szczególna. Wśród kościelnych hierarchów jest przecież sporo homofobów. Prawicowe media mówią, że to prowokacja? Nasz marsz nie jest żadną prowokacją, chyba, że prowokacją nazwiemy też przemarsze katolików w Boże Ciało.
Z dworca na Plac Daszyńskiego idzie się nie więcej niż 10 minut. Znudzeni policjanci szukają schronienia pod jednym z niewielu drzew. Wkrótce jednak na na miejsce przybywają kolejne grupy. Wysiadają z kolejnych pociągów – Poznań, Katowice, Warszawa. Plac się zapełnia. Są też inne miejscowości w regionie częstochowskim: Zawiercie, Blachownia, Myszków.
Marcin mieszka w Zawierciu. Na demonstrację przyjechał z partnerem.
– Walczymy o prawo do normalnego życia w kraju, który jest nienormalny. Dlaczego nienormalny? Tutaj prześladuje się wszystkich, którzy są inni. Doznałem dyskryminacji na wszystkich etapach życia. Ujawniłem się już w latach osiemdziesiątych jako młody chłopak. To wszystko się ciągnie za mną do teraz. Dziś jestem człowiekiem schorowanym i znerwicowanym – mówi ze smutkiem w głosie, ale gdy spogląda na swojego ukochanego, na jego twarzy pojawia się uśmiech.
– Chciałbym żeby każdy się czuł w tym kraju swobodnie, mógł żyć w sformalizowanych związkach – dopowiada Sebastian, partner Marcina. – Widzę jak to wygląda w Czechach, tam osoby LGBT czuję się o wiele lepiej. Chciałbym żeby w Polsce było choćby tak jak tam – dodaje.
Spoglądam na nich chwilę później z dystansu. Cały czas trzymają się za ręce. Zakochani. I cholernie dumni.
Marsz rusza. Idziemy Pierwszą Aleją Najświętszej Maryi Panny. Przed nami, w oddali, szpica jasnogórskiego klasztoru. Z tyłu – komin ciepłowniczy – druga charakterystyczna szpica tego miasta. „Matka Boska zawsze z nami” – głosi transparent. Towarzystwo mamy dobre. SLD, Partia Razem, poznańska grupa Stonewall, anarchiści, grupy queer. „Uśmiechamy się” – animuje nastroje ktoś z platformy. Na przodzie Kasia Paprota i Michał Pytlik – razemici. Trzymają baner „Tęczochowa”. Kilka krótkich rozmów z towarzyszami… Wszyscy zadowoleni i wyraźnie podekscytowani. Jasna Góra coraz bliżej. „Wolność, równość, tolerancja” – krzyczymy. Wymieniam spojrzenie i uśmiech z Dominikiem Puchałą, jednym z organizatorów. Dominik i Małgorzata Mróz wykonują ciężką robotę. Konsultują coś z platformą, rozmawiają z mundurowymi, przewidują i reagują.
– Partia Razem wydaje już polecenia policji? – zagaduję. – Nieźle jak na zero procent w sondażu.
Pierwszy Marsz Równości w Częstochowie rodził się w bólach. Dominik zgłosił zgromadzenie osiem dni przed terminem. Nikt się do niego nie odezwał z ratusza. Żadnego potwierdzenia. Zaniepokojony zadzwonił do magistratu. Jakiś błąd w systemie, zgłoszenie przepadło. Poszło uzupełnienie. Niby wszystko cacy – informacja o zarejestrowaniu pojawiła się w Biuletynie Informacji Publicznej. I wtedy zaczęły się kłopoty. Okazało się bowiem, że swoje pikiety zgłosili również nacjonaliści. „Dogadajcie się” – nalegał ratusz. Puchała i reszta organizatorów byli zażenowani. W końcu prezydentem jest Krzysztof Matyjaszczyk z SLD. To jednak nie pomogło. Konieczna była upokarzające rozprawa w Urzędzie Miasta. „Kto wygra, ten bierze Jasną Górę” – pisał na Facebooku Puchała. Spotkanie, które miało być pojednawcze, było zwyczajnie obrzydliwe
– Na rozprawę przyszedł między innymi chłopak w koszulce „wielka Polska” i jego kolega, z tatuażem Polski Walczącej na szyi. Bardzo im było do śmiechu i regularnie zaczepiali redaktorkę lokalnej Wyborczej– wspomina działaczka Monika Radecka z Razem.
W końcu trasa została podzielona na kilka osobnych zgromadzeń. Finisz – pod Cepelią, jakieś 150 metrów od Jasnej Góry. Wystarczająco blisko, by doprowadzić do wściekłości kościółkową prawicę i neofaszystów.
Grupa młodych uczestniczek marszu nie ma wątpliwości, że to Kinga powinna powiedzieć mi kilka słów. No to rozmawiamy.
– Nie chcę, żeby pomiędzy ludźmi istniały podziały. Chcę, żeby każdy mógł się cieszyć tym kim jest i żyć w zgodzie z innymi. Moim zdaniem hasła dzisiejszego marszu pokazują, że jesteśmy w stanie żyć w zgodzie z każdym, również z kościołem – uważa Kinga.
Dominika i Michał chodzą do gimnazjum we wsi pod Częstochową. Trzymają wielką tęczową flagę. – Każdy człowiek zasługuje na szacunek, bez względu na to, kogo kocha i kim jest. A w Polsce ludzie nie potrafią tego zrozumieć. – wskazuje Dominika. – I chciałbym się czuć swobodnie w mojej szkole. Na razie to niemożliwe – dopowiada Michał.
Dochodzimy do Placu Biegańskiego. To centralny punkt miasta. Siedziba prezydenta, strefa kibica, knajpa z piwem, KFC. Tutaj zaczynają się kłopoty. Marsz staje.
– Naziole blokują.
Apele z mównicy:
– Nie odłączajmy się od demonstracji.
– Dużo ich jest?
– Leżą na chodniku.
– Pierdoleni.
Dominik Puchała udziela wywiadu przed kamerą.
– Dojdziemy do samego końca, tak jak zaplanowaliśmy.
Współorganizatorka z Platformy Obywatelskiej chce iść na ugodę. Młodzi działacze lewicy reagują jednak tak, jak trzeba. Żadnych ustępstw. To legalna demonstracja. Tymczasem nacjonaliści udają rannych, aby skupić uwagę funkcjonariuszy. To już jest całkiem śmieszne.
Policja zgarnia ich jednak z trotuaru. Idziemy dalej. Tęczowe flagi osiągają już perspektywę Jasnej Góry. Wszyscy robią zdjęcia. To historyczna chwila. Rozbici nacjonaliści stoją na poboczach.
– Jesteście zboczeni – krzyczy jeden z nich.
Nikt nie reaguje.
– Jesteście zboczeni – krzyczy głośniej.
Przystaję i patrzę mu w oczy.
Mija dłuższa chwila.
– Jesteście zboczeni, nie rozumiesz?
Idę dalej. Policja prosi o rozwiązanie marszu 100 metrów od celu. Puchała powtarza „idziemy do końca”. Śpiewamy: „nacjonalizm won z klasztoru”. To już finisz, jeszcze tylko przemówienia końcowe.
Prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk nie pojawił się na I Marszu Równości. Nie objął też wydarzenia patronatem. Niektórych to rozczarowało – inni spodziewali się właśnie tego.
– Mamy nadzieję, że w przyszłym roku, jeśli wyborcy dadzą mu mandat na kolejną kadencje, zobaczymy tu pana Matyjaszczyka – mówi Monika Radecka.
– Chciałbym podziękować wszystkim osobom, które pomogły nam zorganizować marsz. Niestety, nie mam za co podziękować prezydentowi Matyjaszczykowi – dodaje Dominik Puchała, również z Razem.
W tęczowym tłumie znajduje kilka osób z flagami SLD. Jedną z nich jest miejscowa działaczka Sojuszu. – Przyszliśmy tutaj, bo obecna władza forsuje pojęcie sortowania ludzi. My uważamy, że każdy powinien czuć się swobodnie w tym kraju, bez względu na płeć, orientacje czy narodowość – deklaruje.
. – Czy to znaczy, że SLD popiera związki partnerskie i małżeństwa osób LGBT?
Działaczka wzdycha. – Sojusz nigdy się od takich praw nie odżegnywał. Jesteśmy za związkami. Jako działaczki też. Dlaczego nie ma z nami prezydenta Matyjaszczyka? Dużo jest tutaj nacjonalistów, jest trochę niespokojnie, może to lepiej, że nie przyszedł.
– Ale nie objął też patronatem, a mógł przecież – nie ustępuję.
– No nie objął, może w przyszłym roku się ośmieli.
Po demonstracji rozmawiam z Puchałą. Dobrze widzieć lewaka, który jest w takim gazie. – Udało nam się przejść uzgodnioną trasą, a blokady neofaszystów nie przyniosły żadnego efektu. Młodzież Wszechpolska nie zablokowała ani nas, ani uczestników i uczestniczek innych równościowych wydarzeń, które pojawiły się w ostatnim czasie – w Koninie, Rzeszowie czy Opolu.
Żałujemy, że prezydent Krzysztof Matyjaszczyk nie udzielił nam żadnego wsparcia. Musieliśmy poradzić sobie bez tego. I to się udało. Byliśmy szczęśliwi, że w tzw. duchowej stolicy Polski wreszcie mówimy wprost o istnieniu osób nieuprzywilejowanych – mówi z pewnością w głosie współorganizator częstochowskiego Marszu Równości.
Sukces tego marszu miał też inne, równie ważne bohaterki i bohaterów. Małgorzata Mróz, Jolanta Urbańska, Bartek Sieniawski i Monika Radecka wykonali ogromną pracę organizacyjną. I wytrzymali psychologiczną batalię w konfrontacji z miastem i naziolami.
O 17:00 w Parku Staszica, pod Jasną Górą odbył się piknik. Była czeska telewizja, uczestnicy siedzieli na trawie, poznając się wzajemnie. – Jestem z siebie zadowolony, a rzadko jestem z siebie zadowolony – powiedział na koniec Bartek Sieniawski z organizacji „Częstochowa bez uprzedzeń”. Ostatni raz widziałem go w Katowicach we wrześniu ubiegłego roku, wtedy, gdy neofaszyści napadali na uczestników demonstracji upamiętniającej napaść hitlerowskich Niemiec na Polskę. Teraz jesteśmy w zupełnie innych nastrojach.
– Marsz równości w Częstochowie to przełom i czujemy to, jako organizatorzy. Od początku chcieliśmy zrobić coś wielkiego. Cieszymy się, że przybyło tak wiele cudownych i uśmiechniętych ludzi. Pomimo problemów udało się i nawet prawicowa blokada nas nie zatrzymała. Mamy nadzieję, że jeszcze więcej osób niż tym razem zobaczymy na marszu za rok – opowiada mi Sieniawski.
Częstochowa była trzynastym miastem, w którym odbył się Marsz Równości w 2018 roku. To rekord wszech czasów. Podczas gdy kraj jest męczony przez pełzającą dyktaturę katolickich fanatyków, pod Jasną Górę podchodzi las tęczowych flag. To jest ten moment, w którym najbardziej stłamszony lewak odzyskuje wiarę.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Rząd się chwieje

Następny

Gortat zapłacił za „13”

Zostaw komentarz