W ostatnią sobotę wieczorem zadzwonił mój dobry znajomy. Lewak, obyczajowo wyzwolony, wieloletni publicysta. I rzekł coś takiego: „Wiesz, mam już trochę lat i nigdy nie byłem szczególnie pruderyjny, ale w jednym muszę zgodzić się z PiS”. Zastrzygłam uchem. Znajomy kontynuował: „Kiedy byliśmy w szkole podstawowej, nikt nam nie kazał zastanawiać się nad tym, czy jesteśmy homo, bi, pan czy co tam jeszcze w przyrodzie występuje. A teraz co, czterolatki mają o tym słuchać? To jakiś absurd”.
Kiedy zaczęłam dopytywać, skąd wziął info o mitycznych czterolatkach uczących się o typach seksualności, zaczął plątać się w zeznaniach, aż w końcu przyznał, że od prezesa Kaczyńskiego. Czego dowodzi ta anegdotka? Ano tego, że PiS w swojej retoryce obrony dzieci naszych przed seksualizacją jest tak sugestywny, że skutecznie gra na emocjach nawet tych ludzi, którzy na co dzień sprzeciwiają się konserwatyzmowi obyczajowemu na wszystkich polach.
Dlatego bardzo dobrze, że marszałek Karczewski narobił sobie wstydu z zapożyczoną od Jacka Międlara grafiką straszącą atakiem tęczowego genderyzmu, bo przynajmniej zrównoważy przemawiający do wyobraźni występ prezesa PiS. Który, trzeba przyznać, na tę okoliczność perfekcyjnie odrobił pracę domową z manipulacji.
Kaczyński znalazł wyśmienity sposób, aby rozegrać po linii partyjnej lęki społeczne ostatnich tygodni, związane z nagłośnieniem problemu pedofilii. Otóż stanął w obronie dzieci, bombardowanych seksem. Pominął jednak strategicznie fakt, że to kultura popularna je tym seksem bombarduje, nie mityczni geje, co to niby nie umieją wbić gwoździa, ale czają się za rogiem na przedszkolną dziatwę, aby w wieku lat 4 uczyć ją masturbacji i kazać wybierać pomiędzy 37453621 płciami.
Wszechobecna seksualizacja JEST problemem. Ale jej źródłem są przekazy medialne, jej źródłem są instacelebrytki, atakujące młode dziewczynki, a potem dorastające kobiety, nierealnymi wzorcami piękna. Wystarczy spojrzeć na uczennice szkół podstawowych, wystarczy z nimi porozmawiać, żeby zorientować się, jaką presję nakłada na nie internet. To kultura popularna wciąż nakłada na chłopców maczystowskie ramki. Pozostawieni na jej pastwę, mając wokół siebie rodziców unikających tematu, nauczycieli biologii pokazujących plansze z macicą i prostatą, ale już nie zdjęcie pokazujące, jak właściwie wygląda ta legendarna cipka, wreszcie kolegów zorientowanych w dostępnym porno – wybierają to ostatnie do zbudowania bazy wiedzy o seksie. To właśnie chce zagwarantować nam prezes Kaczyński. Czerpanie wiedzy z pornosów, często przesyconych przemocą – gdzie penisy mają rozmiary kijów bejsbolowych a kobiece piersi – piłek do kosza. Mądre, dostosowane do wieku podanie wiadomości o tym, że seks istnieje, nie jest seksualizacją. A łączenie targających Polakami obaw wynikających z troski o dzieci z czyjąś orientacją, jest po prostu obrzydliwym szczuciem.