Jarek Ważny
Ani razu nie włączyłem relacji z Igrzysk Olimpijskich z Pekinu. I raczej tego nie zrobię. Bo te Igrzyska to parodia Igrzysk. Bo nie powinny się odbywać, tak jak żadne inne zawody o międzynarodowym charakterze, w których o zdobyczach medalowych decydowałby posiadany bądź nieposiadany covid, a na tej Olimpiadzie tak właśnie jest.
Szkoda mi bardzo Natalii Maliszewskiej. Bo skrzywdzono dziewczynę ponad miarę. Nie tylko zresztą ją, ale akurat jej przypadek najbardziej zapadł mi w pamięć z dotychczasowej, olimpijskiej farsy. Polka spędziła wiele dni na izolacji po pozytywnych wynikach testów na koronawirusa i straciła szansę na swoim koronnym dystansie 500 metrów. W dniu startu rano miała pozytywny wynik testu, a tego samego dnia wieczorem-negatywny. Szanse na medal przepadły bezpowrotnie. Czego dowodzi przypadek Maliszewskiej?
Po pierwsze tego, że w tak dziwaczne przypadki zwykłem niedowierzać, a covid w dzisiejszym, zawodowym sporcie może stanowić doskonały argument do wyeliminowania z rywalizacji rywali, których się najbardziej obawiamy. Nie od wczoraj bowiem wiadomo, że nie liczy się ten kto głosuje, ale ten kto liczy głosy. Przypomnijcie sobie Państwo, jak próbki z krwią czy moczem podmieniano na igrzyskach w Soczi, za co putinowska Rosja utraciła prawo występów pod swoją banderą, jakby ją to w ogóle obeszło.
Po drugie, i najważniejsze, że wszelkie obostrzenia winny być zdejmowane jak najszybciej się da, bo cierpliwość ludzka jest na wykończeniu.
A po trzecie, żeby nie chcieć zabraniać ludziom bycia idiotami, jeśli tylko bardzo chcą, bo na zaszczepionych omikron działa tak sobie. Na świecie nie mogą żyć tylko sami racjonalni i trzeźwo myślący. Wariat i frustrat też musi mieć szansę.
Co do pierwszego ale, to chyba rozumiemy; covidowe testy na imprezach takiej skali potrafią wypaczyć, a na przykładzie Natalii Maliszewskiej wypaczają wynik sportowej rywalizacji. Lata przygotowań idą na marne, bo ktoś miał pecha i zachorował, albo nawet nie, jeno w laboratorium nie potrafili doczytać się wyniku. Jeśli tak ma wyglądać rywalizacja, to ja się wypisuję. Sport bez kibiców? Kompletne pomylenie pojęć. Albo więc świat wreszcie przestanie truchleć o swój los i wróci do normalności, albo trzymajmy dalej wszystko pod kluczem, bo w wydaniu połowicznym, jak na Igrzyskach w Pekinie, to nie ma najmniejszego sensu.
Drugie ale tyczy się tego, co robią mądrzejsi od nas. I co powinniśmy robić i my. Duńczycy, Anglicy, Hiszpanie. Robią, to co robią, bo mają trochę bardziej myślące rządy i ludzi w rządowych ławach, dla których istotny jest los obywatela. A nie tylko ich własny. Rządzącej tłuszczy. Nasz rząd nie będzie luzował obowiązku noszenia masek ani covidowych paszportów, choć na dobrą sprawę nigdy w pandemii nie poszedł na ostro z antyszczepionkowcami, bo boi się panicznie otwierać kolejną linię frontu. Jeszcze im tego trzeba, żeby opozycja przyczepiła się do nich, że schodzą z masek i kwarantann, w czasie gdy umieralność trzyma się mocno jak nigdzie. Będziemy mieć więc w tym aspekcie polską, pełzającą bylejakość. Trochę postraszą, trochę odpuszczą, na wakacje dadzą spokój i wrócą do straszenia w październiku, listopadzie, kiedy znowu urośnie. W tym czasie trzeba będzie się zastanowić, co robić dalej ze szczepionkami. Od lutego cofają się ludziom liczniki ważności szczepień. I to od razu o trzy miesiące. Jeśli więc ktoś doszczepił się w styczniu albo grudniu ub.r. trzeci raz, nie za bardzo wiadomo co będzie musiał zrobić po 9 miesiącach, jeśli zechce skorzystać z kina albo zmuszony będzie do wyjazdu za granicę. Czwartej dawki, oprócz Izraela, nie ma jeszcze nigdzie, a WHO jej jak na razie nie rekomenduje. Coś mi się jednak zdaje, że niebawem zarekomenduje albo nakaże szczepić się dalej tym samym, bo kto to wszystko odkupi od koncernów. Gabon? Sierra Leone?
Trzecie ale tyczy się ludzi obdarzonych niskim ilorazem inteligencji ale za to wielką fantazją i odwagą. Przeczytałem niedawno, że w warszawskim Ogrodzie Zoologicznym mężczyzna wtargnął na tyły wybiegu dla lwów podczas gdy pracownicy przygotowali dla kotów posiłek. Za pomocą łomu chciał otworzyć kratę i przedostać się do środka. Po co? Tego do końca nie wie. Twierdzi, że chciał je po prostu zobaczyć. Na szczęście zamiary śmiałka udaremnili przygotowujący pokarm dla lwów opiekunowie dzikich kotów, odwodząc miłośnika mocnych wrażeń od wejścia na wybieg, które skończyłoby się dlań posiłkiem złożonym z niego samego. W komendzie, dokąd trafił młodzieniec, okazało się że jest całkiem trzeźwy ale i równie całkiem naćpany mefedronem, co nie zmienia faktu, że lwów z bliska nie zobaczył, za to zachował życie, no ale co to za życie, bez lwów.
Jeśli ktoś: mądry, głupi, odważny albo tchórzliwy, nie chce chodzić do kina, teatru, nie chce posyłać dziecka do przedszkola, ani podróżować pekaesem, może oczywiście to robić, albo tego nie robić. Jednak za cenę publicznych przywilejów. Może też za cenę wyższych podatków? Czemu by nie. Nie szczepisz się, chcesz być offowy do bólu, to płać za swoją fanaberię nie tylko ostracyzmem społeczno-towarzyskim, ale też pieniędzmi. Zawsze, kiedy nie sprzedadzą ci biletu do kina, będziesz mógł wpaść do ZOO. Nocą. Przekupić stróża i pooglądać śpiące hipopotamy.