Parę uwag o wyborach – na dwa dni przed wyborami.
„Trzynastego – nawet w grudniu jest wiosna/
trzynastego – każda droga jest prosta/
trzynastego – wszystko zdarzyć się może/
trzynastego – świat w różowym kolorze.”
Któż nas nie pamięta Kasi Sobczyk. I jej wielkich przebojów z lat 60. ubiegłego wieku. 13 października 2019 roku nie przypada w piątek. Tylko w niedzielę. Ale jednak. Co trzynasty, to trzynasty – powiedzą co bardziej przesądni. A więc, co zdarzyć się może? I dla kogo świat okaże się w różowym kolorze. Szanowne Czytelniczki i Szanowni Czytelnicy, na dwa dni przed tymi arcyważnymi wyborami dzielę się z Wami ostatnimi spostrzeżeniami przed czekającą nas za chwilę ciszą wyborczą.
Frekwencja i sondaże
Konia z rzędem temu, kto potrafi przewidzieć, jaka będzie w niedzielę frekwencja. Bo sondaże w tej sprawie są diametralnie różne. Sondaż Instytutu Badań Pollster podał w tym tygodniu kosmiczną liczbę 83 proc. Sumując deklaracje respondentów, którzy w wyborach wezmą udział na pewno i tych, którzy zapewne tak zrobią. Inne sondażownie są ostrożniejsze, wyliczając prognozowaną frekwencję w przedziale od pięćdziesięciu paru do sześćdziesięciu paru procent. I moim zdaniem są bliscy prawdy. Frekwencja wyniesie w okolicach 60 proc. Co i tak będzie – jak na polskie warunki – wysokim wynikiem. Rekord padł w 1995 roku, kiedy to do wyborów prezydenckich, w których wybrano Aleksandra Kwaśniewskiego, poszło 64,7 proc. wyborców i I turze i aż 68,23 proc. w II turze.
Znacznie trudniej odpowiedzieć na pytanie, komu przysłuży się wysoka frekwencja, a kogo ukarze. To konsekwencja bardzo stabilnych notowań, zwłaszcza trzech głównych komitetów: PiS, Koalicji Obywatelskiej i SLD. Zdaniem wielu komentatorów, wynik wyborów będzie w mniejszym stopniu zależał od globalnej frekwencji, a w większym od udziału lub absencji wyborców poszczególnych formacji. Dla Prawa i Sprawiedliwości i Koalicji Obywatelskiej największym zagrożeniem jest przekonanie wyborców o rozstrzygniętym z góry wyniku wyborów. W pierwszym wypadku – wygranym, a w drugim – przegranym. I brakiem determinacji, co do konieczności uczestniczenia w wyborach. Według sondaży, najbardziej rozleniwieni są wyborcy PiS-u. Zwiększając tym samym szanse opozycji na wygraną. Mimo że w kampanii wyborczej niektóre komitety wcale nie błyszczą.
Na oparach poparcia
Koalicję Obywatelską któryś z dziennikarzy porównał do samolotu z popsutym silnikiem. Powiedziałbym raczej o samolocie lecącym na oparach paliwa. W nadziei, że uda się w niedzielę szczęśliwie wylądować z przyzwoitym wynikiem. Ilu wyborców „zepsutego samolotu” nie pójdzie na wybory? Ilu zdecyduje się na przesiadkę na samolot z dzielnym pilotem Kosiniakiem-Kamyszem? A ilu wsiądzie do samolotu Lewicy startującego do parlamentu?
Szansę na dobry wynik, a nawet bardzo dobry wynik ma Lewica. Jeśli szukałbym zagrożeń dotyczących frekwencji, to wskazałbym na młodych wyborców. Starsi – od lat głosujący na SLD – nie zawiodą. Ale na dobry sondażowy wynik Lewicy składają się też głosy najmłodszych wyborców. Dawnych fanów Wiosny. Sondaże pokazały, że w tej grupie wyborców poparcie dla Lewicy sięga aż 25 proc. Ale jednocześnie młodzi to grupa wyborców od lat najmniej zdyscyplinowanych.
Jest jeszcze… mecz. Mecz Polska – Macedonia Północna rozpoczyna się w niedzielę o 20:45, a więc kwadrans przed zamknięciem lokali wyborczych. Nie powinien stanowić przeszkody w udziale w wyborach. Należy jedynie pamiętać, by zbyt wcześnie nie zaczynać świętowania oczekiwanego zwycięstwa biało-czerwonych.
Pięć komitetów
Pod pewnym względem tegoroczne wybory są nietypowe. Myślę o liczbie komitetów, które zarejestrowały listy w całej Polsce. W XXI wieku rekordowe były wybory parlamentarne w 2005 roku. Startowało aż 13 ogólnopolskich komitetów, spośród których próg wyborczy przekroczyło zaledwie 6. W pozostałych wyborach grono pretendentów do robienia kariery politycznej było również liczne. W roku 2001 startowało 9 komitetów ogólnopolskich. Próg przekroczyły 4 komitety, a więc znowu mniej niż co drugi. W wyborach parlamentarnych w latach 2007, 2011 i 2015 startowało od 7 do 8 komitetów ogólnopolskich, a mandaty poselskie zdobywało od 4 do 5 ugrupowań.
Beneficjentami były zawsze ugrupowania największe, bo tak działa metoda liczenia głosów D’Hondta. Rozdysponowując stracone głosy mniejszych ugrupowań przede wszystkim na rzecz największych graczy. Najboleśniej odczuliśmy to w 2015 roku, kiedy to nieprzekroczenie progu wyborczego przez Zjednoczoną Lewicę (zmarnowało się wtedy 1 milion 147 tys. głosów) dało Prawu i Sprawiedliwości ilość mandatów umożliwiającą samodzielne rządy.
W najbliższą niedzielę będziemy mieli do wyboru zaledwie 5 komitetów o zasięgu ogólnopolskim. Oceniam to jako krok w dobrym kierunku i efekt racjonalizacji polskiej sceny politycznej. W polityce liczy się przede wszystkim skuteczność, a nie ułańska fantazja. Przecież takie ugrupowania jak Zieloni, Razem, Wiosna, Inicjatywa Polska, KORWiN, resztki po Kukizie`15 i Nowoczesnej teoretycznie mogłyby próbować swoich sił samodzielnie. Tylko po co? Skoro i tak większość oddanych głosów zostałaby zmarnowana.
W niedzielę możemy być świadkami zupełnie nowego zjawiska. Być może wszystkie startujące komitety ogólnopolskie wprowadzą swoich przedstawicieli i przedstawicielki do Sejmu.
Przedpokój Schetyny
Prawo i Sprawiedliwość, Koalicja Obywatelska i Sojusz Lewicy Demokratycznej (Lewica) będą mieli posłów i posłanki w Sejmie IX kadencji. Patrząc na sondaże – wydaje się to przesądzone. Jestem zdania, że również Polskie Stronnictwo Ludowe przekroczy 5-procentowy próg wyborczy. I raczej nie ze względu na obecność na listach ludzi Kukiza i samego Pawła Kukiza. Lokomotywą ludowców jest Władysław Kosiniak-Kamysz. W przeciwieństwie do PiS i KO, które do telewizyjnych debat delegują polityków z drugiego szeregu, Kosiniak-Kamysz jest zawsze obecny osobiście. Punktując nieobecność liderów konkurencji. I wypadając bardzo dobrze w każdej debacie. Pomocną dłoń, choć raczej w sposób niezamierzony, podaje ludowcom Grzegorz Schetyna. Wystarczy porównać pierwszy z brzegu występ Schetyny i Kosiniaka-Kamysza.
Drugą formacją, która zyskała na niechęci Grzegorza Schetyny do tworzenia szerokiego frontu opozycyjnego jest bez wątpienia lewica. Swego czasu protestowałem przeciwko wielotygodniowemu przebywaniu SLD w „przedpokoju Schetyny”. I milczącemu przyjmowaniu do wiadomości, że dla Platformy Obywatelskiej jesteśmy partią „drugiego wyboru”. Ale wyobraźmy sobie, że politycy PO i SLD jednak ostatecznie dogadali się. Gdzie bylibyśmy dzisiaj? Powrót do Sejmu politycy SLD mieliby zapewniony. W jakiejś uzgodnionej w ramach koalicji proporcji.
Jednak koszt polityczny tego powrotu byłby bardzo duży. Zagrożenie utraty tożsamości partii lewicowej byłoby realne. Dzisiaj sytuację mamy inną. Wspólny start wszystkich ugrupowań lewicowych został przez wyborców zauważony i doceniony. Tak jak napisałem: Schetyna leci na oparach, a Lewica startuje.
Wybiegając w paru zdaniach w przyszłość. Jeśli partiom opozycyjnym nie uda się zbudować większości parlamentarnej i pozostaną w opozycji, czekają nas ciekawe roszady w najbliższych latach. Platforma Obywatelska nawet doleciawszy do lotniska z niezłym wynikiem, już nie wystartuje. Dojdzie do jej podziału. Na tych z „konserwatywną kotwicą”, którzy postawią na Władysława Kosiniaka-Kamysza. I tych z „korzeniami lewicowymi”. Tworzącymi szeroki front centrolewicowy – o czym pisałem na łamach Trybuny parę miesięcy temu.
Konfederacja antypisem?
Czy Konfederacja przekroczy próg wyborczy – oto jest pytanie. Obserwując debaty telewizyjne, odnoszę wrażenie, że zgrabnie próbuje obejść PiS z prawej strony. Ktoś z komentatorów zauważył, że kreują siebie na „antyPiS”. Z tym że usytuowany na skrajnej prawicy. A dodatkowo usiłują robić wrażenie, że są ugrupowaniem antysystemowym. Bo w przeciwieństwie do poprzednich wyborów, w których kiedyś startowała Samoobrona, a potem Ruch Palikota i Kukiz`15, w obecnych wyborach brakuje typowego antysystemowego komitetu.
Przy większej ilości komitetów, Konfederacja nie miałaby raczej szans. Ale mając tylko czterech konkurentów – w niedzielę może być inaczej. Wzdrygam się na myśl o powrocie do ław sejmowych Janusza Korwin-Mikke. Na dodatek w towarzystwie takich ludzi jak Robert Winnicki i Grzegorz Braun. Jestem zdania, że stanowisko Lewicy musi być w tej sprawie jednoznaczne. W przypadku pojawienia się w ławach sejmowych nacjonalistów i przedstawicieli ugrupowań faszyzujących nie wolno dać się wciągnąć w rozważania snute przez Sławomira Neumana z Koalicji Obywatelskiej. O jakimś rzekomym „rządzie ratunku narodowego”. Tak nie będzie! Przynajmniej w przypadku posłów i posłanek Lewicy.
Większość konstytucyjna
To, czego obawiamy się najbardziej: czy Prawo i Sprawiedliwość wygrawszy 13 października może mieć większość zdolną do zmiany Konstytucji? „Na większość konstytucyjną w tej chwili raczej szans nie ma” – cytuję słowa Jarosława Kaczyńskiego. Nie „raczej” – z pewnością nie ma. Większość konstytucyjna to minimum 307 posłów i posłanek. Do takiej liczby parlamentarzystów PiS nawet się nie zbliża w najlepszych dla siebie sondażach.
Jedyne, co przy bardzo korzystnym wyniku PiS-u mogłoby być w zasięgu Kaczyńskiego, to większość 3/5. Czyli 276 posłów. Potrzebnych do odrzucania weta prezydenta. I ty samym „zneutralizowania” opozycyjnego prezydenta, który byłby ewentualnie wybrany w przyszłorocznych wyborach.
Ale dajmy sobie spokój z mówieniem o zwycięstwie PiS-u. Bo skoro w niedzielę – prócz wyborów – jest mecz. To nie można nie wspomnieć Kazimierza Górskiego. Który zawsze w takich sytuacjach mawiał: „dopóki piłka w grze…”