Jarek Ważny
Pani Olesia nie może uwierzyć, że tak się porobiło na Ukrainie. Nie ma w mieszkaniu telewizora. Czyta tylko niusy na smartfonie. Dziś po raz pierwszy oglądała relację w polskiej telewizji, ale długo się nie naoglądała, bo łzy napłynęły jej do oczu i nie dała rady. A takich pań Olesi jest w całej Polsce prawie dwa miliony.
Pani Olesia pochodzi z zachodniej Ukrainy. Zostawiła tam mamę, siostrę i babcię. Odwiedza ich zwykle na święta. Raz, dwa razy w roku. Albo jak się coś wydarzy. Mimo tego, że teraz bardzo dużo się dzieje, Olesia nigdzie się nie wybiera.
We Lwowie skończyła ekonomię. U nas sprząta i zajmuje się dziećmi. Niedawno dostała pracę na recepcji. Złota dziewczyna. Pani Olesia opowiada, że młodzi we Lwowie i w okolicach starają się dziś żyć w miarę normalnie, na ile się da. Chodzą do pracy, spotykają się na mieście. W sklepach nie ma paniki. Towary stoją na półkach. Tylko pieniędzy jak zwykle mało. Olesia najbardziej boi się o mamę. Ta ma już swoje lata i wszystko strasznie przeżywa. Urodziła się po wojnie. Myślała, że bez wojny w życiorysie umrze, bo nawet covid jej nie złamał, ale czuje przez skórę, że chyba się jej nie uda. Jedynie babcia, seniorka, nie specjalnie się już przejmuje, bo i tak żyje długo. Przeżyła wojnę, okupację, wielki głód, pierestrojkę, więc wszystko już w życiu widziała. Pani Olesia opowiada, że ludzie na ulicach mają dużo pretensji do Europy i świata, bo układali się z Rosją, kiedy na wschodzie jej kraju wciąż ginęli ludzie i większość Ukraińców wiedziała, że prędzej czy później to będzie dla Putina za mało. A świat milczał. Budował gazociągi. Bo Ukraina daleko. Rosja daleko. Wojna daleko. Olesia zastanawia się, co by powiedzieli Niemcy, gdyby mieli przy granicy Rosjan, gdyby widzieli na co dzień, co wyprawiają i jak obchodzą się z ich ojczyzną. Ale dla Putina, Ukraina to żadne suwerenne państwo, tylko lenno bolszewików, oddane przez Chruszczowa i Gorbaczowa nie wiadomo po co. Bez tożsamości, kultury, substancji narodowej, zawdzięczające wszystko Sowietom i carskiej Rosji. A teraz jemu. Że tak długo tolerował tego” bękarta” przy własnym boku.
Z tym bękartem to wcale nie taka przesada. Aleksander Kwaśniewski dość dobitnie skomentował ostatnio putinowskie wynurzenia. Ja, podobnie jak i on, też miałem skojarzenia z Mołotowem, kiedy słuchałem przemówienia rosyjskiego prezydenta. Putin mówił jak bolszewia i hitleryzm sprzed 80 laty. Że istnieje nacja, która nie zasługuje na istnienie. Że tak naprawdę to cud, że Ukraińcy zeszli z drzewa i zdołali tyle lat utrzymać własną państwowość, bo na logikę, już dawno powinni się rozpaść i dać rozebrać mądrzejszym sąsiadom, w tym najbardziej jemu samemu. W XXI wieku podobny dyskurs przystoi satrapom w dalekich odmętach darknetu, którzy marzą o supremacji białej rasy. Czasami coś w tym tonie chlapnie ktoś z naszych nacjonalistów albo Żylinowski. Nikt jednak nie spodziewał się, że dożyje czasów, kiedy przywódca jednego z największych, światowych mocarstw sięgnie po retorykę z czasów Stalina i po podobne środki opakowane w lepsze i nowoczesne narzędzia do zabijania. Żeby zabijać. A nie podbijać. Bo nikt też nie ma wątpliwości, że konflikt Ukrainie spłynie krwią. Oczywiście, na razie też nikt z rządzących głośno tego nie mówi, żeby niepotrzebne nie denerwować swoich obywateli, ale każdy, przytomnie myślący wie, że jeżeli ukraiński kocioł przekształci się w światowy konflikt, prędzej czy później, ale raczej prędzej, ktoś zagrozi, że użyje atomu. Albo po prostu go użyje, bez grożenia i będzie po zawodach. Wtedy już nikogo nie będzie obchodził klimat, ceny energii czy gazu. To oczywiście może skutecznie zniechęcać do wciśnięcia guzika, ale ryzyko jego użycia jest dziś wyższe niż kiedykolwiek. Bo zbyt wielu go posiada w swoich gabinetach.
Pani Olesia mówi, że ci, którzy poczuwają się do bycia Ukraińcami, już przyjeżdżają do Lwowa z Donbasu. Że rodziny z zachodu ich przyjmują. Że słychać o tym w kolejkach w warzywniaku, na bazarach. I że szykuje się do przyjazdu coraz więcej ludzi z terenów okalających sepratystyczne republiki. Olesia twierdzi, że ludzie nawet by i oddali Putinowi cały Donbas, bo dawno już większość zwykłych obywateli straciła nadzieję, że kiedykolwiek da się wyrwać te ziemie z rąk Rosji, bo za daleko to wszystko zaszło. Byleby tylko dać im żyć w swoim kraju. Nawet mniejszym, ale spokojnym. Normalnie żyć i pracować. Bo ona, Olesia, nie wie do dziś, czemu się tak bardzo Putin na nich zawziął. Co takiego Ukraińcy, tacy jak ona, mu zrobili, że chce ich rozjechać czołgami; w imię czego. Boi się bardzo i każdego dnia się modli. Choć przyznaje, że coraz mnie wierzy. I w boską opatrzność i w to, że będzie lepiej.