V Marsz Żołnierzy Wyklętych miał miejsce tydzień przed datą uroczystych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jego uczestnikami, którzy bynajmniej nie należeli do jakkolwiek powiązanych z „wyklętymi”, byli reprezentanci środowisk kibicowskich, Obozu Narodowo-Radykalnego jak również ci, którzy dumnie określają się „Pięknymi polskimi nacjonalistami”.
Wszyscy oni, ściągnięci z całej Polski zdeterminowani by „obalić ostatni bastion komuny w Polsce” przyjechali do podlaskiej Hajnówki, aby uczcić dla siebie wiecznie żywe idee „wyklętych”. Z okrzykiem „Cześć i chwała bohaterom” przemierzali miasto siejąc niepokój i strach wśród rzeczywistych mieszkańców Hajnówki, jak również tych, którzy wciąż mają w pamięci 79 ofiary tzw. rajdu „Burego” po białoruskich prawosławnych wsiach Białostocczyzny w 1946 r. Żaden z uczestników Marszu nie krył przekonania, że to właśnie ten sam Romuald Rajs – „Bury” został przez nich okrzyknięty czołowym bohaterem tamtych czasów. Zanim jednak wyruszył V Marsz Żołnierzy Wyklętych, pełen ksenofobów i faszystów, na skwerze niedaleko cerkwi spotkali się ci, którzy wciąż nie mogą pogodzić się z kultem bohatera – mordercy.
Solidaryzując się z lokalną społecznością jak również chcąc oddać hołd każdej z ofiar mordu „Burego”, świadkowie wspominanych masakrycznych wydarzeń, mieszkańcy Hajnówki jak również przedstawiciele Lewicy w atmosferze zadumy i szacunku palili znicze i składali kwiaty w miejscu pamięci.
Teraz, kiedy od wydarzeń w Hajnówce minął już jakiś czas, warto zastanowić się jeszcze raz dlaczego, tak wydawałoby się potępiane zjawisko kultu nienawiści wciąż otrzymuje prawo do poszerzania swojej skali. I skąd pomysł aby to właśnie „wyklęci” posłużyli do kolejnego ataku przeciwko odmienności?
Zgodnie z oficjalną komunikacją, pojęcie Żołnierze Wyklęci odnosić się miało do tych, którzy mieli walczyć z komunistami w okresie zajęcia Polski przez Związek Radziecki. Tym sposobem wszyscy antykomunistyczni partyzanci, którzy podejmowali wówczas jakiekolwiek działania w Polsce zostali uznani jako przedstawiciele monolitycznego systemu.
Zabieg ten skutecznie rozmył wiele kwestii, które ich dotyczyły, w tym również takie podstawowe wydawałoby się aspekty jak idee jakimi się kierowali, cele, wizję Polski o jaką walczyli czy moralną ocenę swoich działań. Pominięcie tych jakże istotnych różnic między nimi doprowadziło do uznania za bohaterów zarówno tych którzy istotnie pragnęli życia w wolnym i demokratycznym kraju, jak i członków Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i pomniejszych formacji, których celem było nacjonalistyczne państwo katolickie w imię którego bez wahania mordowali polskich obywateli nie podzielających jedynej, uznanej przez nich wizji. Wszystko to doprowadziło do zatarcia granic pomiędzy tymi, którzy rzeczywiście walczyli, a tymi, którzy podejmowali się najbardziej masakrycznych zbrodni przeciwko własnym rodakom. Wszystko to doprowadziło do tego, że idee tych pierwszych posłużyły jako argument do „przepchnięcia” kultu ich wszystkich. Arbitralność w układaniu listy Żołnierzy Wyklętych pokazać może fakt, że można znaleźć na niej gen. Emila Fieldorfa „Nila”, który nie był zaangażowany w powojenną konspirację ale i mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, który walczył zbrojnie z komunistami.
Do grona „wyklętych” nie zaliczono jednak Kazimierza Moczarskiego czy Władysława Bartoszewskiego, którzy do końca byli żołnierzami Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. To jednak nie dzięki żadnemu z nich możemy, jak podkreślał to uparcie Premier Morawiecki podczas swojego ostatniego, zorganizowanego na cześć „wyklętych” wystąpienia, cieszyć się życiem w demokratycznym i bezpiecznym państwie. Bowiem to Solidarność lat 80. XX wieku, a nie zbrojni partyzanci przyczynili się do tego, w jakim kraju obecnie żyjemy. Tak przyjęta retoryka, której ciągiem dalszym było niewątpliwie wspomniane wystąpienie Morawieckiego jest dalszym przekłamywaniem historii. Choć często PiS kusi się o określanie swoich działań jako odkłamywanie historii „wyklętych”- jest to nie prawdą.
Odkłamywaniem historii nie jest z pewnością tendencyjne dobieranie źródeł, w taki sposób, aby pasowały do tezy. Z całą pewnością nie jest nim również łączenie według własnego uznania przeciwnych sobie ideami ludzi i uznawanie za prawdziwe tylko tych zeznań świadków, które idealne pasują do akurat obranej narracji. Co więcej, na drodze perswazji mieszane są pojęcia, które celowo odwoływać się mają do emocji i symboli, aby dalej mitologizować rzeczywistość. Nie trzeba być wnikliwym badaczem, aby zauważyć manipulację jaka jest tu stosowana. Polegać ona bowiem ma na przejęciu kontroli nad zdarzeniami i zbudowaniu atmosfery wspierającej obrany komunikat. Jego autorzy „wpajają” swoim odbiorcom informacje wydające się być wszystkim oczywiste, w między czasie przemycając również te, które pomogą zbudować pożądany choć sfałszowany obraz rzeczywistości.
Nadawca próbuje tak sformułować problem i nadać kierunek dyskusji, by wpłynąć na reakcje poznawcze odbiorcy i przez to uzyskać jego zgodę, nie stwarzając przy tym wrażenia, że próbuje do czegokolwiek przekonać. Prawo i Sprawiedliwość nie po raz pierwszy dopuszcza się właśnie takiej manipulacji. Promując „wyklętych” stawia się w pozycji tej części społeczeństwa, która ma nie zapominać przeszłości i kontynuować niegdyś zapomniane, cenione organizacje. I tym razem jednak działania te zmierzają w prostej linii do dalszego szerzenia nienawiści do odmienności, którą w tym przypadku są „odmieńcy” religijni i kulturowi. To religia bowiem wydaje się być tym najmocniejszym argumentem, który pozwalał wielu z „wyklętych” na wykonywanie wyroków śmierci na niewinnej ludności cywilnej, w tym również dzieciach. Relacje świadków pełne są bowiem opisów, w których to pytanie o wyznanie było tym ostatnim tuż przed egzekucją. Jak mogło być inaczej, jeżeli działali oni zgodnie z między innymi takimi zaleceniami jak Wytyczne programu Ruchu Narodowego w Polsce, w którym podkreślono, że wszystkie dziedziny życia powinny być oparte na zasadach katolickiej etyki i religii, jedność religijna jest fundamentem jedności narodowej, a jednym z głównych zadań Kościoła w Polsce jest nawracanie prawosławnych i misje na wschodzie?
Trudno o bardziej jednoznaczne nawoływanie do walki dla tych, którzy szukali wówczas sensu swojej egzystencji i zaistnienia. Tym samym podobnie jak dzieje się to obecnie, kult Żołnierzy Wyklętych nie dość, że uzasadnia nienawiść i przemoc wobec odmienności, to jest promowany w Polsce jako coś godnego uznania, pozytywnego i pełnego troski o przyszłość. Wskazywany w ten sposób przykład „właściwych” postaw, kontynuowanie przekonania NSZ czy NZW, że patriotami są jedynie ci, którzy zabijali za samą odmienność, jawnie sugeruje, że są one w tym państwie pożądane i jak najbardziej słuszne. Komu więc, jak również nie instytucji Kościoła zależy, aby „wyklęci” nie zostali przypadkiem zepchnięci z piedestału? To on przecież stał się jednym z czołowych promotorów kultu Żołnierzy Wyklętych. Poparcie jakim ich darzy, zarówno w swoich mediach jak i marszach czy kazaniach zdecydowanie to potwierdza. Żołnierze Wyklęci, którzy eksponowani są przez Kościół mają być jednak nie tylko narzędziem szerzenia nienawiści, ale i środkiem do przekazywania jeszcze innych bodźców, które mają kierować zarówno wiernymi jak i wyborcami partii katolickich. Świadoma ich część, otrzymuje informację, że władza jest w stanie zaakceptować pochwalanie zbrodni czy ksenofobi w imię miłości do Boga czy narodu. Natomiast ta część elektoratu, która pozostaje nieświadoma, otrzymuje jedynie pozytywne komunikaty odnoszące się do uwielbienia wolności i walki z komunizmem. Niestety nie tylko wspieranie tego zjawiska, ale i jego ignorowanie, również przez polityków uważających się za liberałów, przyczynia się eskalacji agresywnej narracji. Co więcej, należy zauważyć, że zjawisko promowania „wyklętych” nie ograniczając się jedynie do granic Polski, przyczynia się budowania negatywnego wizerunku tego kraju za granicą, które zaczyna się jawić jako przemilczające niekomfortowe fragmenty historii jak również czczące kult zbrodniarzy. Obecnie obserwowana narracja, która zawiera jakże wąski dobór tematów i jakże ograniczony przekaz historyczny, bez wskazania na kontekst europejski czy globalny, już nie tylko w przypadku „wyklętych” wydaje się być niezwykle podobna do tej realizowanej w Rosji. Ta ów „putinizacja Polski”, jak określił takie działania Tomothy Snyder w amerykańskim piśmie opiniotwórczej amerykańskiej elity intelektualnej „New York Review of Books”, rzeczywiście ma miejsce. Jak bowiem wytłumaczyć próbę przekonania wszystkich o słuszności jedynie swojej racji i uzasadnieniu morderstw na własnych obywatelach jako służących słusznej „sprawie”?