Jarek Ważny
Czego lub kogo boi się silny? Może się bać drugiego silnego albo silniejszego, ale wcale nie musi. Może się bać kilku silnych, którzy sprzymierzą się przeciw niemu. Jeśli jednak jest honorowy i łatwo nie pęka, albo jest nazbyt pewny siebie, wystartuje do kilku wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nic to, że przegra, ale co im napsuje krwi i nawybija zębów, to jego. Jest jednak rzecz, której silny boi się najbardziej. Samego siebie i swojej własnej bezsilności.
Z silnym jest tak, że o jego sile najczęściej stanowi banda, którą sobie podporządkował. To ona daje mu moc i legitymację do czynienia zła i występku. Spójrzcie na grupy mafijne albo baronów narkotykowych; sami ich przywódcy prezentują sobą najczęściej dość skudlone i pokraczne charaktery, wsparte patologią myślenia, i, z nie nazbyt licznymi wyjątkami, wiotki intelekt i marne IQ. Mają jednak albo to coś, co pozwala im łączyć ludzi i zjednywać ich sprawie, albo, najczęściej, mają ze sobą karabiny, którymi wyzbywają się konkurencji, gdyż w swoich chorych głowach brakuje im bezpiecznika, zakazującego używania broni przeciw innym ludziom. Kiedy ich pewność siebie i chart ducha dojdą oczu im podobnych, lub takich, którzy zwietrzą w owym działaniu interes dla siebie, mamy prosty przepis na satrapę, watażkę albo despotę. Czasami ta chora osobowość rodzi się na niezwykle podatnym gruncie, pośród tłuszczy, która kocha, kiedy rządzi nimi mocny Pan, którego boi się pół świata; który potrafi trząść mocarstwami; stawiać do pionu maluczkich po przysiółkach globalnej polityki. Nieważne jakie ma podniebienie; czarne, czerwone czy brunatne. Najważniejsze, że świat się go lęka i się go słucha. Nam, kmiotom, przy naszym Panu jako tako, jak przy piecu; czasem chłodno, czasem głodno, ale jak jest flaszka i razowy chleb, to po nas choćby potop. Ojciec nasz najlepszy niech nam żyje sto lat i niech dalej się go boją, bo tak my nauczeni od wieków. A później świat się dziwi, że w Rosji, na Białorusi czy dalej na wschód, tak bardzo lud lubuje się w umiłowaniu dla tyranii.
W swoim błędnym myśleniu na temat źródeł popularności i legitymizacji despotycznej władzy, Europa Zachodnia, w tym my, którzy się do niej zaliczamy i przed samymi sobą lubimy to na każdym kroku podkreślać, wykazuje totalne niezrozumienie mechanizmu rządzących silnymi. Sądzimy w swojej naiwności dzieciątka ze stajenki, że wystarczy bić silnych po łapach linijką i zaciskać rzemykiem trzos z dewizami, a zmienią się w anioły. Owszem, ta ostatnia opcja nie jest złym rozwiązaniem, ale sprawdza się w stosunku do mniejszych, jak Korea Północna czy PRL po stanie wojennym. Na Rosji putinowskiej takie zachodnie groźby nie zrobią wrażenia. W razie zagrożenia przykręca kurek z gazem i dopiero wtedy będzie wiadomo, kto tu kogo ma pod butem. Poza tym nie trzeba być Kissingerem, żeby wiedzieć, że rządowa administracja rosyjska ma na okoliczność sankcji przygotowane cysterny dewiz, ulokowane w różnych krajach, na różnych kontynentach i zatopione w inteligentnie ukrytych interesach, i kiedy zechce, może po nie sięgnąć. Ta walka dla Zachodu musi być przegrana, bo naród rosyjsko-radziecki nawykły jest do niewygód, i potrafi dużo znieść, patrz Leningrad i blokada. Trzeba więc wziąć się zań, tj. za tyranię, sposobem. A ten, to długi i wyczerpujący marsz, którego finał jest mocno niepewny. Coś jak sesja egzaminacyjna na mechanice i robotyce. Niemniej, spróbować warto.
Idzie o to, żeby przekonać nie tyle silnego popleczników, co naród małych i mniejszych, trzymany od dekad za uzdę, że stawianie na silnych siłą kałasznikowa po prostu się im nie opłaca. Tego zaś nie zrobi się bez permanentnej propagandy i ciągłego wytykania błędów polityki bazującej na oligarchach, która spycha wielki i dumny naród w najczarniejsze odmęty współczesnego caratu, po którym już tylko kolejna rewolucja. Jeśli zaś lud się opamięta i przepędzi tyrana i jego pretorianów, można będzie wreszcie zapomnieć o widmie wojny i żyć w zgodzie z resztą świata, a przynajmniej Europy. Bo czyż, narodzie rosyjski, tego chcesz dla swoich dzieci i wnucząt? Wojny? Głodu? Poniewierki? Jeśli tak, to stawianie na Putina i jego politykę konfliktu jest doskonałym wyjściem. Jeśli jednak bliżej ci do Puszkina, Rachmaninowa czy Tołstoja, których pragniesz objawić światu i z których chcesz czerpać, lub nawet do Siergieja Sznurowa i grupy „Kino”, musisz odrzucić tych, którzy doją matuszkę Rosję i urobek pchają po swoich kieszeniach; naród z Was dumny, a władzy się boi, a to niby czemu; tylu Was jest na globie, że możecie przepędzić satrapę w trymiga; być zwornikiem między Chinami, USA i UE, a nie tym najgorszym z klasy, który chce się dostać do samorządu dzięki temu, że zastraszy pałką resztę uczniów.
I taki przekaz: internetowy, telewizyjny, prasowy, co ważne, ujednolicony w dyskursie politycznym, winien być wysyłany z USA i Europy, od Mińska, hen za Ural; żeby lud wiedział, za co siedzi w kolonii karnej Nawalny i czym tak naprawdę przewinił; kto otruł Skripala; że Świadków Jehowy uważa się w ojczyźnie carów za organizację terrorystyczną a wolność słowa jest czysto iluzoryczna. Możemy się tolerować pod obecnym przywództwem, ale jeśli prosty człek przejrzy na oczy i Was przepędzi, możecie naprawdę rozwinąć skrzydła. Możemy razem. Nie jeden przeciw drugiemu. Zwłaszcza my, Polacy, i Wy, Rosjanie, jesteśmy z tej samej gliny. Czemu więc ma nas poróżniać mały starzec i strzelające parówki do spółki z bezdusznym czekistą; przecież zasługujemy na kogoś lepszego.
I leci wtedy wiadomość po internecie; i musi mieć mocnych speców od hakowania i trollowania, bo tamci mają dziś najlepszych; troll jednak ma to do siebie, że służy temu Panu, który więcej zapłaci. I da się tę sesję zdać. Tylko to musi kosztować. Pytanie, czy dzisiejszy świat stać na to, żeby miast pustosłowia o sankcjach zagrać otwarcie i konsekwentnie. Silny przelęknie się tylko swojej własnej słabości. Znam to z podwórka.