flickr.com
Kilka godzin koczowała na klatce schodowej. Nie mogła wrócić do mieszkania, w którym zamknęła się osoba, którą miała za właścicielkę. Teraz poznański sąd uznał, że… nie doszło do żadnego przestępstwa. A Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów, które wsparło pokrzywdzoną, nie posiada się z oburzenia.
Weronika, młoda matka z mężem i dwójką dzieci, mieszkała na osiedlu Poznańskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego przy ul. Folwarcznej w Poznaniu od kwietnia 2018 r. Nie wiedziała, że wynajęła mieszkanie nie od właścicielki, a od najemczyni lokalu, która nie miała prawa odstępować go kolejnej osobie. Przez kilka miesięcy zajmowała lokal i terminowo płaciła za niego 1800 zł. W sierpniu 2018 r. spóźniła się o tydzień.
31 sierpnia 2018 r. najemczyni Agnieszka G. i jej partner przyjechali do mieszkania przy Folwarcznej. – Wpuściłam ich w dobrej wierze, normalnie rozmawialiśmy. Kobieta powiedziała, że zdewastowałam mieszkanie, bo ściana była porysowana pisakiem przez córkę. Chwyciła mnie za rękę i wypchnęła z mieszkania. Trzymałam córkę, omal się nie przewróciłam – opowiadała kobieta na gorąco poznańskiej Gazecie Wyborczej.
Wyrzucona kobieta nie miała szansy zabrać swoich rzeczy ani rzeczy dzieci. Kilka godzin koczowała na klatce schodowej z córeczką ubraną tylko w pieluchę.
Kilkakrotne telefony na policję, także od sąsiadki, nie pomagały. Patrol pojawił się na miejscu dopiero wtedy, gdy wiedział, że sprawą interesują się już lokalne media i Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów. Sąsiadka kobiety zaświadczyła, że Weronika z rodziną tu mieszka. Agnieszka G. twierdziła bowiem, że rodzina z dziećmi… włamała się do pustego mieszkania i zajęła je, gdy gospodarze wyjechali. Dopiero podczas drugiej interwencji policji Agnieszka G. zgodziła się wpuścić podnajemców z powrotem do mieszkania, pod warunkiem, że w ciągu miesiąca znajdą inne.
Ostatecznie również Agnieszka G. musiała opuścić osiedle. Wypowiedziano jej umowę, bo wbrew przepisom podnajmowała lokal. Lepiej dla niej skończyła się sprawa w sądzie pierwszej instancji. Prokuratura oskarżyła kobietę o naruszenie miru domowego i zmuszenie podnajemczyni do opuszczenia mieszkania przemocą fizyczną. 28 czerwca Agnieszka G. została uniewinniona.
Drugi zarzut zdaniem sądu upadł, gdyż oskarżona i pokrzywdzona różnie relacjonowały przebieg wypadków. Agnieszka G. do końca twierdziła, że Weronika sama wyszła z lokalu, w dodatku grożąc jej. Tak samo zeznawał obecny mąż, wtedy partner Agnieszki G. Tymczasem Weronika najpierw powiedziała sąsiadce, że wypchnął ją partner oskarżonej, potem, że oskarżona. Sąd uznał, że powstała w ten sposób nierozwiązywalna wątpliwość, którą trzeba interpretować na korzyść oskarżonej.
A co z naruszeniem miru domowego? Według sędzi Agnieszki Lehwark do niego również nie doszło, gdyż pokrzywdzona nie wezwała oskarżonej i jej partnera do wyjścia z mieszkania. Dopiero po takim wezwaniu i jego zignorowaniu można mówić o naruszeniu miru domowego – stwierdził sąd.
– To skandaliczny wyrok i zachęta do następnych nielegalnych eksmisji – powiedziała Gazecie Wyborczej Anastazja Wieczorek-Molga z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Kobieta nie mogła uwierzyć, że sąd uznał wyjaśnienia oskarżonej o samodzielnym wyjściu podnajemczyni z mieszkania za wiarygodne. – Jeśli ktoś dobrowolnie opuszcza mieszkanie, to nie zabiera rocznego dziecka w samym pampersie, bez wody, bez jedzenia. Nawet pies został wyrzucony bez smyczy. A oskarżona kłamała w tym czasie, że doszło do włamania i nikomu nie podnajmowała mieszkania.
Nie wiadomo, czy będzie odwołanie od wyroku. Prokurator, który oskarżał w sprawie, nie był obecny na jego ogłoszeniu.