Jarek Ważny
Polska jest piękna, ale też straszna. Jeden kolega z zagranicy zagadnął mnie ostatnio w tym temacie. Powiedział, że widział u nas w gazecie pałac w środku puszczy. Nie jakiś starodawny pałac, tylko nowy, spod igły. Ktoś postawił sobie pałac w lesie nie ważąc na nic. W XXI wieku. W środku Europy.
Pośród rezerwatu Natura 2000, czy jak to się tam nazywa, ktoś stawia sobie u nas zamczysko. Nic to, że otulina pałacu to park narodowy, gdzie nie można formalnie nawet zabrać ze ścieżynki zdechłej myszki. Ktoś postawił sobie pałac jak w Wilanowie na wodzie. Prawdziwy pałac! I w tej całej historyjce ze Stobna nad Notecią, najbardziej zastanawia mnie, kto za to wszystko zapłacił.
Dziennikarze pytają wójta. Wójt nie wie. Pytają sołtysa. Sołtys nie wie. CBA zamyka urzędników z gminy, a i tak nigdzie nie można się dogrzebać, kto jest właścicielem zamczyska. Tajemnica państwowa. W XXI wieku trwa w środku Europy Wschodniej budowa zamczyska i nikt nie potrafi odpowiedzieć: dlaczego? Co poszło nie tak?
Próbowałem wysilić się na znalezienie odpowiedzi dla znajomego z zagranicy, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet przygotowałem sobie taki mały spicz, zadzierzgnięty na historycznym podglebiu. Ongiś, w Polsce, książęta stawiali sobie pałace, bo byli książętami i mieli za co. Kiedy nastała władza ludowa, jeden i drugi książę, bez tytułu ale z ambicjami, mógł postawić sobie myśliwski pałacyk w środku Bieszczad. Jak chciał i gdzie chciał. Niedorzecznością byłoby pytać o to, czy stawiał ów pałacyk za zgodą i zgodnie z przepisami. Wszak księcia nikt nie pyta, dlaczego nim jest. Podobnie jak rozłożystego dębu, dlaczego wyrósł taki ogromny i dostojny, zabierając przy okazji światło małym roślinkom poniżej, u korzenia. Zmieniły się czasy i okoliczności, ale mental został u nas taki sam. Miał ktoś fantazję i pieniądze. Dużo pieniędzy. Postanowił zrobić pałac w środku puszczy. Każdy jeden z nas, maluczkich, popukał by się w głowę i powiedział, że to antypody absurdu; pałac w środku parku narodowego? To się może udać w Mozambiku, ale nie tu. Nic bardziej mylnego.
Pomyślcie dobrzy ludzie, ile pieniędzy musi mieć ktoś, kto ów pałac wznosi. Bo budowa, wbrew prawu i medialnemu zgiełkowi, trwa w najlepsze. Nie dość, że biznesmen zainwestował w materiał i robociznę, drugie tyle musiał wydać na „uelastycznienie” przepisów. Poza tym to musi być też niezły kozak, że pomimo nagonki i sprawy wydania pod publiczny osąd, jegomość robi swoje cały czas. Robotnicy uwijają się jak mróweczki. Płot wysoki i metalowy, nic się nie da zobaczyć. A to robota wre.
Gdyby trzymać się kodeksów, człek winien dostać wyrok, a następnego dnia, na budowę powinien wjechać buldożer i zburzyć cały ten pierdolnik do fundamentów. Dość długo już jednak żyję w tym kraju, zwłaszcza w bliskim sąsiedztwie Powązkowskiej w Warszawie, żeby nie pamiętać, jak walczono z hotelem Czarny Kot. Co nowa ekipa w ratuszu, to ciągle ten sam kłopot; niby są przepisy, komplety dokumentów, zgody obojga rodziców, a gargamel stoi, jak stał. Mało tego. Koleś robił coraz to nowe przybudówki i spraszał gości, kasując ich jak za zboże, a prawo i jego poszanowanie miał tam, gdzie w hotelu stał ustęp. Z zamczyskiem jest podobnie. Inwestor włożył parę groszy w grunt i do kieszeni kogo trzeba. Zamek stoi solidny i podmurowany. Kto normalny w tym kraju zgodzi się, żeby pracę rąk wyrzucić do śmieci. Komu to szkodzi, że będą na wyspę przyjeżdżać ludzie i zostawiać w gminie pieniądze. Toż to tylko same plusy z tej budowy. A przepisy winny być dla człowieka i pod człowieka. Jak ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości, skąd jest i gdzie się znalazł, niech spojrzy na pierwszą stronę programu politycznego jedynie słusznej partii. Drzewa karczować, zwierzynę bić, zamki budować. Czynić sobie ziemię poddaną.
Jechałem niedawno przez wsie, nieopodal Nowej Soli. Widziałem piękne, poniemieckie zameczki i pałacyki, które ktoś kupił za półdarmo i dziś mozolnie restauruje, żeby za jakiś czas zrobić zeń pensjonat dla warszawki albo co najmniej spa. Jeden zameczek był do połowy odnowiony i pozostawiony na zmarnowanie. Właściciel się przeliczył i koszta go przerosły. Zostawił rusztowania i kielnie na zmarnowanie. Widocznie nie miał na tyle dużo fantazji, żeby wymyślić sobie pałac jak ze snu w miejscu, w którym nikomu nie śniło się postawić ławki dla przechodnia. Fantazja ważna rzecz. Jak się ma fantazję, a do tego dużo pieniędzy, można w tym kraju góry przenosić. Albo całe pasma.