1 lipca rozpoczęła się niemiecka prezydencja w Unii Europejskiej. Niemcy obejmują przewodnictwo w Radzie UE w momencie szczególnie ważnym. Jesteśmy bowiem w trakcie debaty nad wieloletnimi ramami finansowymi oraz nad programem odrodzenia gospodarczego po koronawirusie.
Znana już wszystkim propozycja Komisji Europejskiej dotycząca wieloletnich ram finansowych na lata 2021-2027 spełnia oczekiwania Parlamentu Europejskiego.
Przypomnę, że Komisja zaproponowała 1100 mld. euro na tradycyjne programy – czyli spójność, polityka strukturalna, rolnictwo, polityka społeczna. To jest wzrost bezwzględny w stosunku do wieloletnich ram finansowych kończących się w roku 2020.
Ponadto KE zaproponowała dodatkowe, nowe rozwiązanie w wysokości 750 mld. euro, mające służyć odrodzeniu gospodarczemu Unii. Z tego 500 mld. jako granty bezzwrotne i 250 mld. euro jako pożyczki.
Pierwsza kwota – 1100 mld. euro. To jest wielkie wyzwanie! Żeby mu sprostać, czyli wygenerować odpowiednie przychody, mamy kilka możliwości. Po pierwsze zwiększenie składki państw członkowskich. Po wyjściu Wlk. Brytanii mamy dosyć dużą wyrwę w budżecie – Wlk. Brytania była istotnym płatnikiem netto. To od Rady Europejskiej i właśnie prezydencji niemieckiej w Radzie UE, będzie zależeć, czy uda się wynegocjować zgodę rządów państw członkowskich na zwiększenie składki członkowskiej. Ja oceniam, że polski rząd powinien się na to ochoczo zgodzić, ponieważ za każde euro wpłacone do budżetu, możemy otrzymać rocznie 3 do 4 euro zwrotu z budżetu europejskiego. Zatem zwiększenie udziału jest dla nas korzystne.
Jest też kwestia rozpatrzenia pewnych nowych podatków. Chodzi o zlikwidowanie tzw. „rajów podatkowych” i własne dochody z tego tytułu, a także o podatek od transakcji finansowych i ewentualnie. podatek ekologiczny związany z handlem emisjami. To nie są podatki obciążające ludzi. One tak naprawdę obciążałyby zwłaszcza ponadnarodowe koncerny. Dodatkowe 500 mld., o których wspomniałem, będzie pochodziło z emisji obligacji europejskich na rynkach. Po raz pierwszy w historii Unia Europejska decyduje się na zaciągnięcie swego rodzaju długu wewnętrznego, z wyliczeniem, że poprzez wzrost gospodarczy w latach następnych go spłacimy, albo, jeśli tempo rozwoju gospodarczego nie byłoby wystarczające, będziemy go jakoś rolować.
Są oczywiście kolejne wyzwania, gdyż inwestycje finansowane z pieniędzy przeznaczonych na odrodzenie gospodarcze, nie powinny być zwykłą kontynuacją tego, co uprawiamy do tej pory. Chodzi o inwestycje zupełnie nowe jakościowo, czyli: „zielony ład” – inwestycje pro-ekologicznie, cyfryzacja, nowoczesne technologie, to jest także inwestowanie w celu zwiększenia europejskiej samodzielności, uniezależnienia się od globalnych perturbacji, a także w celu zahamowania ucieczki z produkcją poza UE. Kryzys pokazał, że warto być wewnątrz UE samowystarczalnym.
Skoncentrowanie tych wydatków będzie obejmowało państwa, które z powodu pandemii ucierpiały najbardziej. Beneficjentami będą zatem Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia. Jednak te nowe kwoty oznaczają też szanse dla państw takich jak Polska. Czy coś z tej puli dostaniemy, to się dopiero okaże. Natomiast dla Polski jest bardzo ważne przesłanie: jeżeli te fundusze – a na to się zanosi – będą uruchamiane w powiązaniu ze statusem państwa praworządnego, to nasze spory toczące się przed TSUE dotyczące ustroju sądownictwa, polskiego ładu konstytucyjnego, dotyczące także uznawania orzeczeń europejskiego wymiaru sprawiedliwości, będą miały kluczowe znaczenie. Uparte trwanie w konflikcie z Komisją Europejską i innymi instytucjami europejskimi oraz nieuporządkowanie spraw praworządności może się odbić negatywnie na sumach, które Polska może uzyskać.
Powinniśmy się troszczyć, żeby Polsce na tym etapie przyznano odpowiednie środki, ale odpowiedzialność rządu, także nowego prezydenta, polegać będzie na tym, żeby Polska stała się państwem praworządnym, bo prawdopodobnie tylko wtedy będziemy mogli z tych pieniędzy skorzystać.
Tymczasem mamy wyborczą gorączkę i podczas wieców wyborczych padają różne propozycje, często księżycowe. Zwłaszcza jeden kandydat mówi o tych pieniądzach jako o czymś już pewnym, on i jego rządowi stronnicy właściwie już je dzielą. Mowa oczywiście o prezydencie Polski, który przy okazji swych wiecowych wystąpień sporo miejsca poświęca też koniecznej obronie przed „obcymi”. W tej narracji państwem rzekomo nastającym na naszą wolność i tożsamość są Niemcy. Słyszymy, że utrzymują w Polsce swoją prasę polskojęzyczną, starając się poprzez nią, zakulisowo, wpływać na polskie sprawy, teraz na wybór polskiego prezydenta. W tej sytuacji prezydent i jednocześnie kandydat na prezydenta deklaruje, że będzie skutecznie bronił polskiej tożsamości, polskich wartości, zwłaszcza rodziny w Unii. Zapewnia (podczas wiecu w Wałbrzychu – BL), że będzie umacniał naszą pozycję w Unii Europejskiej, jako państwa „stowarzyszonego, ale narodowego, które ma swoją godność i swoją historię, z której jest dumne”.
To brzmi nieco dziwnie, mówiąc delikatnie. Każe nieustająco przypominać, że Polska nie jest państwem „stowarzyszonym” z UE, ale jest członkiem Unii Europejskiej! Najważniejsza osoba w państwie, powinna tę subtelną różnicę dostrzegać, rozumieć, czuć i takich pomyłek nie popełniać. Jeszcze raz powtarzam: Polska nie jest państwem stowarzyszonym, Polska jest państwem członkowskim UE.
Druga uwaga: praworządność jako kryterium będzie stosowana uniwersalnie. Jeżeli będzie na ten temat głosowanie, ja również zagłosuję, żeby to kryterium zastosować, jeżeli ma dotyczyć wszystkich i każdego z państw członkowskich, w tym także oczywiście Polski. Praworządność jest ostoją naszych praw obywatelskich, gwarancją ich przestrzegania, praworządność jest ostoją ładu społecznego w całej UE.
Co do „polskojęzycznej” prasy, to zawiłości właścicielskie potrafią płatać figle i okazuje się, że to, co ma rzekomo być niemieckie, jest w gruncie rzeczy amerykańskie. Stroniłbym od takich argumentów.
Niemieckiej prezydencji przyglądajmy się zatem z punktu widzenia sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nasza rola i pozycja w Unii Europejskiej są znacznie osłabione. Z tego między innymi powodu opowiadam się zawsze za tym kandydatem w wyborach prezydenckich, który stawia na naszą normalność w relacjach z innymi państwami członkowskimi UE, na przewidywalność zachowań polskiego rządu. Na tym buduje się bowiem naszą pozycję, od tego zależeć będzie nasza moc sprawcza w Unii Europejskiej, a co za tym idzie także możliwości sfinansowania naszych ambitnych planów gospodarczych i przemian w strukturze gospodarki, produkcji, innowacyjności, możliwości tworzenia nowych miejsc pracy, poziom dobrobytu.
Pamiętajmy, że kurz wyborczy opadnie i nastąpi końcowa faza negocjacji nad nową perspektywą finansową. Otworzy się więc ogromne pole do popisu dla polskiego premiera i polskiego komisarza do spraw rolnych, którzy będą w tych negocjacjach uczestniczyli. Każde rozwiązanie korzystne, do którego premier Morawiecki przekona szefów pozostałych rządów, będzie zasługiwało na uznanie. Moją troską jest tylko, żeby siła argumentów polskiego rządu i premiera była wystarczająco duża, znacząca, a co do tego mam pewne obawy.
Nie łączmy też przesadnych nadziei z naszym komisarzem. Jeśli ktoś uważa, że zmieni on losy Unii Europejskiej, ten jest w błędzie. Zresztą komisarz polski bardzo dobrze o tym wie. Nie mamy żadnych informacji, żeby jakiekolwiek decyzje Komisji spotkały się z jego votum separatum. On jest po prostu członkiem tego zespołu. I cokolwiek mówi się źle o Komisji Europejskiej, to radziłbym rządzącym, żeby nie zapominali, iż PiS ma udział w decyzjach KE.
Reasumując – kampania kampanią, ale dobrze jest stać twardo na ziemi i pamiętać, na czym polega nasz prawdziwy interes w Unii Europejskiej, na czym może polegać suma korzyści. Decydują nie slogany bez pokrycie, tylko trzeźwa ocena możliwości, potrzeb i znajomość mechanizmów funkcjonowania naszej wspólnoty.