2 grudnia 2024

loader

Zwycięstwo samo nie przyjdzie

– Dzisiaj cały świat i jednak duża część Polaków zobaczyła, że Orbán jest V kolumną Putina w Europie, a nastroje społeczne w Polsce w stosunku do Rosjan są diametralnie inne, niż na Węgrzech. Jeżeli PiS zostanie zidentyfikowany jako przyjaciel przyjaciela Putina, a nie da się inaczej powiedzieć o Orbánie, to PiS za to zapłaci – mówi w rozmowie z wiadomo.co prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego.

W wyborach na Węgrzech zjednoczona opozycja ponosi sromotną klęskę. Czy dla Węgrów ważniejsza jest tania ropa i gaz, niż życie Ukraińców?

To oznacza, że dla Węgrów najważniejsze jest ich bezpieczeństwo i Orbán przekonał ich, że jego rządy są gwarancja pozostania Węgier poza konfliktem, natomiast dojście do władzy opozycji może pociągnąć Węgry do wojny. Czy to prawda, czy nie, to osobna kwestia, ale gdy pyta pani, co to spowodowało, to powiedziałbym, że 12 lat rządów Orbána plus sukces na końcówce kampanii wyborczej tej narracji.

Orbán mówił wprost, że nasze rządy to pokój, zwycięstwo opozycji oznacza wojnę. Natomiast Węgrzy muszą widzieć też, co się dzieje w Ukrainie, co Rosjanie zrobili w Buczy i jakie stanowisko ma Europa.
Jak widać, większości to nie przeszkadza. I mimo że oczywiście te wybory nie były free and fair, jak mówią na Zachodzie, bo były oczywiście wolne, ale nie były uczciwe, to nie zmienia faktu, że większość Węgrów popiera narrację Orbánowską, a nie opozycji. Wybory nie były uczciwe ze względu na kształt mediów, bo ogromna część Węgrów jest odcięta od prawdziwych informacji, bądź chce być.

To też oligarchiczny układ, w którym wyborcy są uzależnieni od rządzących i boją się wyrazić sprzeciw, bo mogą stracić pracę, bądź dotkną ich mniej lub bardziej wymyślne represje. To oczywiście nie jest porównywalne z tym, co dzieje się w Rosji, ale jest to odpowiedź na pytanie, dlaczego część wyborców stwierdziła, że dalsze rządy Orbána byłyby w ich interesie.

Czyli wygrana to w dużej mierze wynik propagandy i inżynierii wyborczej?
To zwycięstwo jest wynikiem prospołecznej i prosocjalnej polityki Orbána od 12 lat. Po drugie, całkowitej zmiany kształtu rynku medialnego, także w kierunku, że media niezależne stały się absolutnie niszowe. Po trzecie, to oczywiście zmiana ordynacji wyborczej, zwłaszcza ta z 2020 roku, która wzmocniła element większościowy, bo ordynacja jest mieszana, ale większość mandatów – dokładnie 106 – zdobywa się w okręgach jednomandatowych, a pozostałe ze 199 z listy krajowej. I wreszcie trafne odczytanie nastrojów społecznych i narzucenie dogodnej dla siebie narracji w kampanii.

Zwróćmy uwagę, że trzy poprzednie elementy były od Orbána zależne, natomiast ostatni element, czyli wojna, już nie, ale on znalazł adekwatną odpowiedź na to, w jaki sposób sformułować komunikat wyborczy Fideszu.

W przemówieniu już po ogłoszeniu wygranej Orbán zaliczył prezydenta Ukrainy do wrogów, a Putin wysłał Orbánowi telegram gratulacyjny, gdzie pisze o rozwoju partnerskich więzi. W jaką stronę to zmierza?
Pierwsza rzecz jest wstrząsająca. To, że Orbán mówił, że wygrał przeciwko Zełenskiemu, i ten rechot ludzi, którzy za nim stoją, liderów Fideszu, to jest wstrząsające. Tym bardziej, że wydarzyło się to w dniu, kiedy świat dowiedział się o wstrząsających wydarzenia w Buczy. To skłoniło mnie do być może przesadnego wpisu na Twitterze, że UE powinna jakoś pozbyć się Węgier ze swojego grona. To oczywiście jest trudne z przyczyn prawnych, natomiast w jakimś sensie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin Węgrzy pokazali, że ani nie szanują europejskich wartości, ani nie podzielają europejskich interesów, a ich wrażliwość jest bliższa wrażliwości Rosjan.

To, co mówię, jest lekką przesadą, bo wiadomo, że to nie zakończy się wyrzuceniem Węgier z UE, ale prawdą jest, że jeżeli Węgrzy rechoczą na ten bon mot Orbána, to być może powinni pożeglować w stronę Rosji i poczuć tę rozkosz, którą daje władztwo Putina i jego żołdaków, bo to jednak było nieludzkie. To wychodzi poza analizę politologiczną, ale przyznam, że to było wstrząsające. Węgrzy patrzą na Ukrainę przez okulary, które nałożył im orbán – że to zły świat się przeciwko nim sprzysiągł, lewactwo w kraju i za granicą, Bruksela, a jedynym prawdziwym sojusznikiem jest putin. To pokazuje, że jednak coś bardzo dramatycznego stało się nad Dunajem.

PiS raczej nie planuje zmiany w relacjach z Orbánem. Dlaczego? I czy to nie będzie jednak dla nich obciążające?
Ponieważ jak się ma mało przyjaciół, a już jak ma się jednego przyjaciela, to ciężko go stracić i trzymamy się go niemalże kurczowo. Mówię to też jako osoba, która nie ma wielu przyjaciół, a tych, którzy zostali, bardzo sobie cenię. Węgry to jedyny sojusznik w UE gwarantujący w jakimś sensie bezeceństwa Kaczyńskiego u nas w kraju, więc przejście nad tymi skandalicznymi słowami jest oczywiste dla PiS i, co ważniejsze, PiS za to zapłaci.

Dzisiaj cały świat i jednak duża część Polaków zobaczyła, że Orbán jest V kolumną Putina w Europie, a nastroje społeczne w Polsce w stosunku do Rosjan są diametralnie inne, niż na Węgrzech. Jeżeli PiS zostanie zidentyfikowany jako przyjaciel przyjaciela Putina, a nie da się inaczej powiedzieć o Orbánie, a także przyjaciel innych przyjaciół Putina, jak Marine Le Pen, Salvini, politycy VOX, to PiS za to zapłaci. Jest tylko jedno ale – aby Polacy tak zobaczyli PiS, jest potrzebna ciężka praca opozycji, bo ludzie mało widzą sami z siebie. Opozycja musi pokazać, że PiS jest mocny w gębie, jeżeli chodzi o antyrosyjskość, natomiast jego polityka w ostatnich latach i, co ważniejsze, ostatnich miesiącach, kiedy już wszyscy wiedzieli o nadchodzącej agresji na ukrainę, była wyraźnie prorosyjska i polegała na sojuszu z największymi przyjaciółmi Rosji.

Opozycji uda się przebić z tym komunikatem?
Zobaczymy. Na pewno opozycja już wie, że nie wystarczy poczekać i PiS się samo potknie, że ludzie przejrzą na oczy, że zrozumieją. Widać, że nie można na to liczyć, a jeżeli Orbán odnawia swój mandat po raz czwarty, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby PiS odnowiło mandat po raz trzeci. To oznacza, że zwycięstwo samo nie wpadnie, a trzeba o nie bardzo mocno zabiegać, bardziej niż do tej pory, bo sondaże nie są wcale takie dobre dla opozycji. Oczywiście inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby nie polityczne złoto, mówiąc językiem Morawieckiego, w postaci kryzysu białoruskiego wcześniej, a teraz ukraińskiego, ale rzeczywistość ma to do siebie, że jest dynamiczna i nie zawsze taka, jakbyśmy chcieli.

Senator Libicki skomentował: wygląda na to, że wczoraj na Węgrzech rozstrzygnęło się, w jakiej formule polska opozycja pójdzie do wyborów w 2023. Słusznie?
Rozumiem, że z jego punktu widzenia to muszą być dwa bloki? Lubię Filipa, ale on nie jest specjalistą od systemów wyborczych i wnioskowanie na temat tego, w jakim kształcie powinna iść do wyborów polska opozycja z faktu tego, w jakim kształcie poszła na Węgrzech, ma taki sens, jakby z faktu obserwacji wyborów w Portugalii wyciągał wniosek, jak powinna zachowywać się opozycja w Nowej Zelandii. To kompletnie inny system wyborczy, inna ordynacja i akurat ten wniosek jest nieuprawniony.

Opozycja węgierska nie mogła postąpić inaczej, bo gdyby poszła kilkoma blokami, to zwycięstwo Orbána byłoby jeszcze bardziej spektakularne, bo taka jest specyfika wyborów większościowych w jednomandatowych okręgach wyborczych. Tam wyboru opozycja nie miała, my ten wybór mamy i radziłbym senatorowi Libickiemu, aby zamiast rozstrzygać, w jakim kształcie ma iść opozycja do wyborów, przez najbliższe kilkanaście miesięcy pozyskiwał kilku wyborców, którzy do tej pory nie głosowali na opozycję. To będzie dużo mądrzejsze, niż quasi-politologiczne pseudoanalizy.

Redakcja

Poprzedni

Kto za to zapłaci?

Następny

Sadurski na dzień dobry