9 listopada 2024

loader

Dzień targowy na Łazienkowskiej

Prezes Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski pochwalił się na Twitterze, że emocje związane z kupowaniem i sprzedawaniem zawodników metodą „last minute” dostarcza mu nawet większych emocji niż mecze.

Właściciele Legii byli tego lata bardzo widoczni na transferowym rynku, ale rozkręcali się stopniowo. Do ważniejszych transakcji na pewno trzeba zaliczyć transfery Ariela Borysiuka do Queens Park Rangers i Słowaka Ondreja Dudy do Herthy Berlin oraz ponowne wypożyczenie do Sandhausen Jakuba Koseckiego. Na Łazienkowską przywędrowali natomiast Steeven Langil i Thibault Moulin (obaj z Waasland-Beveren) oraz Vadis Odjidja-Ofoe z Norwich City. Tych zawodników polecił albański trener Legii Besnik Hasi, a skoro tak, to znalazł też dla nich miejsce w podstawowym składzie. Z dobrym trzeba mu przyznać skutkiem, bo jak wiadomo legioniści w końcu po dwudziestu latach przerwy awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Legia robi tranfery last minute

Ten fakt zdopingował szefów stołecznego klubu do wzmożenia transferowej aktywności, którą jak już dzisiaj wiemy podjęli z wielkim entuzjazmem i nie bez osobistej przyjemności. A musieli na finiszu tej zabawy odgrywać podwójną rolę – zwierzyny i myśliwego. Nie było przecie dla nikogo tajemnicą, że Legii do ostatniego dnia okna transferowego groziło odejście kilku kluczowych zawodników, zwłaszcza węgierskiego snajpera Nemanji Nikolicia i reprezentacyjnego obrońcy Michała Pazdana. Ostatecznie obaj ci piłkarze mimo usilnych starań ich agentów pozostaną na Łazienkowskiej do zimy.
„Pierwszy raz jesteśmy graczem na rynku transferów last minute. Trzeba powiedzieć, że to bardziej ekscytujące niż mecze” – napisał we wtorek po południu na Twitterze prezes Legii Bogusław Leśnodorski. I w kolejnych wpisach dawał do zrozumienia, że jeszcze przed zamknięciem okienka transferowego zespół zostanie solidnie wzmocniony.
Zaczęło się jednak nerwowo, bo dość nieoczekiwanie w ostatnim dniu transferowego szaleństwa Legię opuścił stoper Igor Lewczuk, akurat przebywający na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Nie jest jednak wielka luka w warszawskim zespole, choć pozyskany wcześniej na taką okoliczność z Zagłębia Lubin Maciej Dąbrowski okazał się w meczu z Arką Gdynia trochę za małym „szpuntem” do jej zatkania. Stąd pewnie wzięła się decyzja błyskawicznego transferu z Pogoni Szczecin Jakuba Czerwińskiego. Liczbowo zatem wszystko się zgodziło, w kasie był zysk, bo Girondins Bordeaux zapłaciło Legii za Lewczuka milion euro, czyli o połowę więcej niż Legia Pogoni za Czerwińskiego.
Ostatniego dnia tego w sumie obrzydliwego w swej istocie handlu żywymi ludźmi właściciele Legii pozbyli się też z klubu dwóch ważnych graczy – lewego obrońcy Tomasza Brzyskiego (przeszedł do Cracovii) oraz nieprzydatnego z powodów zdrowotnych od półtora roku Chorwata Ivicę Vrdoljaka.

Niespodziewany powrót Radovicia

Prawdziwą sensacją okazał się jednak powrót na Łazienkowską lubianego przez fanów stołecznej drużyny Miroslava Radovicia. Serb na ich sympatię pracował przez osiem lat i nie stracił tego kapitału nawet po nagłym odejściu półtora roku temu do chińskiego Hebei China Fortune. Legia na jego transferze nieźle zarobiła (dwa miliony euro), więc tym transferem Radović nie spalił za sobą mostów.
W Chinach Serbowi nie powiodo się jednak tak dobrze jak w Polsce. Miał dwuletni kontrakt, ale wypełnił go tylko w połowie, głównie z powodu poważnej kontuzji barku, przez którą pauzował kilka miesięcy. Pod koniec stycznia rozwiązał umowę z Hebei i wrócił do Europy jako wolny zawodnik. Najpierw sprawdził czy w Legii nadal go chcą. Chcieli, ale nie za takie pieniądze jakich żądał, a jesli już, to proponowano mu najpierw próby półroczny kontrakt. Poza tym Serba nie widział w zespole ówczesny trener Stanisław Czerczesow i to był powód ostatecznego zerwania negocjacji. „Miro” szybko znalazł pracodawcę na Bałkanach i rundę wiosenną poprzedniego sezonu spędził w słoweńskiej Olimpii Lublana z którą zdobył mistrzostwo kraju. Latem przeniósł się jednak do ojczyzny i związał umową ze swoim dawnym klubem Partizanem Belgrad, z którego dziesięć lat temu przybył na Łazienkowską. Historia zatem w jego przypadku się powtarza, tylko oczekiwania wobec niego są juz inne. Dzisiaj wszyscy w Legii liczą, że Serb przejmie rządy w szatni i natchnie kolegów wolą walki.

Pazdan i Nikolić zostają

Do końca ważyły się natomiast transferowe losy Nemanji Nikolicia i Michała Pazdana. Reprezentant Węgier nie ukrywał, że jest gotów przyjąć każą korzystną dla siebie ofertę. W medialnych spekulacjach widziano go w wielu klubach, między innymi w FC Porto, ostatecznie jednak nic z jego planów nie wyszło. Dla Legii to dobre rozwiązanie, bo Nikolić w tym sezonie jest bardziej skuteczny w europejskich rozgrywkach niż w ekstraklasie. A każdy gol w Lidze Mistrzów przybliży go do wymarzonego transferu. Podobnie rzecz się ma z Pazdanem, za którego Legia chce co najmniej cztery miliony euro. Na sprzedawanie tych graczy przyjdzie czas w zimowym oknie transferowym. Już wiadomo, że z udziałem właścicieli warszawskiego klubu, którym ta zabawa tak się spodobała.

trybuna.info

Poprzedni

A to ci dopiero

Następny

Kazachowie czekają