Mecz naszej piłkarskiej reprezentacji z Łotwą, najsłabszym zespołem grupy G, miał przynieść odpowiedź na kilka pytań dotyczących aktualnych możliwości kadry Jerzego Brzęczka. Ewentualnych problemów nikt na serio nie brał pod uwagę, chociaż w przededniu spotkania pojawiło się małe światełko ostrzegawcze.
Na Łotwie właśnie rozpoczęła się nowa odsłona afery z ustawianiem wyników meczów, co ciekawe – również drużyny narodowej tego kraju. To trochę wyjaśniało zerową zdobycz punktową Łotyszy po sześciu kolejkach i 21 straconych przez nich goli, ale zarazem nakazywało się zastanowić, czy ten zespół rzeczywiście jest tak beznadziejnie słaby, czy tylko udawał słabość ku zadowoleniu azjatyckich mafii bukmacherskich. Wystarczyło w tym momencie przypomnieć sobie straszliwe męczarnie, jakie kadrowicze Jerzego Brzęczka przeżywali w marcowym meczu z Łotwą na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Biało-czerwoni wygrali, jak pamiętamy, ostatecznie 2:0 po golach Lewandowskiego i Glika, lecz wcale w przekroju spotkanie nie wyglądali na lepszy zespół. Nadzwyczajną waleczność i zaangażowanie łotewskich piłkarzy tłumaczono wtedy tym, że większość z nich albo już grała, albo bardzo chciała grać w klubach naszej ekstraklasy i chciała się pokazać z jak najlepszej strony.
Ostatnio jednak na Łotwie pojawiły się w tym względzie pewne wątpliwości. Policja zatrzymała trzy osoby, między innymi byłego prezesa klubu FK Dinaburg Olega Gawriłowa, który w przeszłości był już oskarżany o manipulowanie wynikami meczów. Został zresztą za to w 2014 roku dożywotnio zdyskwalifikowany i ma zakaz jakiejkolwiek działalności w łotewskim futbolu. Mimo to jego nazwisko pojawiło się w kontekście dochodzenia w sprawie ustawiania wyników kilku oficjalnych meczów piłkarskich tamtejszej ekstraklasy, a nawet spotkań z udziałem drużyny narodowej. Śledztwo jest nadzorowane przez łotewski rząd. Ints Kuzis, szef policji, podkreślił, że tego rodzaju manipulacje nie są możliwe bez zaangażowania piłkarzy i zaapelował do wszystkich zawodników, którzy otrzymali oferty uczestnictwa w nielegalnym procederze, żeby podjęli współpracę ze służbami wymiaru sprawiedliwości. Z kolei minister spraw wewnętrznych Łotwy Sandis Girgen ujawnił, że jego resort dysponuje informacjami na temat zakładów bukmacherskich dotyczących zmanipulowanych wyników meczów.
Najlepszym sposobem na wyjście z tej trudnej dla całego łotewskiego futbolu sytuacji miał być dobry wynik w czwartkowym meczu z reprezentacją Polski, liderem grupy i murowanym faworytem do awansu. Na zwycięstwo działacze piłkarskiej federacji Łotwy nie liczyli, ale do piłkarzy docierało z różnych źródeł, że mają powalczyć chociaż o remis, bo taki wynik po serii sześciu przegranych meczów zostanie uznany przez opinię publiczną za sensację i za wielki sukces.
Cel postawiony przed piłkarzami łotewskiej reprezentacji nie był aż tak całkowicie nierealny do zrealizowania, bo Polacy przyjechali do Rygi w nie najlepszych nastrojach. Pewną nowością dla nich było to, że przed hotelem nie było polskich kibiców ani łowców autografów. Ten zerowy brak zainteresowania zdeprymował nawet największego gwiazdora biało-czerwonych Roberta Lewandowskiego. Ale już czwartek w Rydze dało się zauważyć obecność polskich kibiców, których liczbę szacowano na trzy do pięciu tysięcy.
Czwartkowy mecz Łotwa – Polska w Rydze zakończył się po zamknięciu wydania. Nasi piłkarze natychmiast po spotkaniu wrócili do Warszawy, żeby szykować się do zaplanowanej na niedzielę potyczki z ekipą Macedonii Północnej. Na treningi jak widać trener Brzęczek czasu wiele nie miał, więc wszystko w obu meczach zależało wyłącznie od piłkarzy.