Bogumiła Sawicka w 2019 roku przyczyniła się do ujawnienia w drugoligowej Pogoni Siedlce największej, według POLADA, afery dopingowej w polskim futbolu. Zapłaciła za to słoną cenę, bo spotkała ją środowiskowa anatema, przez którą straciła pracę i musiała w końcu wyjechać za granicę.
Historia zaczęła się w październiku 2019 roku. Bogumiła Sawicka pracowała wówczas jako pielęgniarka w jednym z siedleckich centrów medycznych. Pewnego dnia dostała od przełożonego polecenie, aby pojechała wraz z inną pielęgniarką do siedziby drugoligowej wówczas Pogoni Siedlce. Miała w klubowej szatni podać 21 piłkarzom przy pomocy kroplówek różne specyfiki, w tym między innymi potas. Zaintrygowało ją to, że jej placówka nie wystawiła na tę usługę żadnego zlecenia podpisanego przez lekarza. Nabrała podejrzeń, że może chodzić o wypłukanie z organizmów środków dopingowych albo niezgodne z przepisami wzmacnianie organizmów zawodników. Dlatego z wykorzystaniem drogi służbowej zgłosiła swoje wątpliwości w tej sprawie do szefostwa placówki medycznej i zażądała lekarskiego zlecenia na piśmie. Bez skutku. Wieczorem zadzwoniła więc do Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) informując o tym, co się dzieje. Poproszono ją, aby odwlekła podanie kroplówek, a jeśli to się nie uda, żeby zebrała dowody ich podania i co w nich podano. Sawicka następnego dnia odmówiła więc wyjazdu do siedziby Pogoni, ale niewiele to pomogło, bo 16 października w jej gabinecie medycznym zjawiło się siedmiu piłkarzy wraz z trenerem, a następnego dnia kolejnych czternastu. Zawodnikowi nie wolno przyjąć w ciągu doby więcej niż 100 mililitrów płynów dożylnie, a one podały piłkarzom Pogoni aż 1000 mililitrów. Mimo ostrzeżeń wszyscy zawodnicy podpisali zgody na wykonanie zabiegu i przyjęli kroplówki.
A trener zespołu jeszcze miał pretensje, że niepotrzebnie wydziwiają, bo w klubowej szatni mają zainstalowane specjalne wieszaki do kroplówek, a iniekcje domięśniowe to robią sobie sami. Na skutek stanowczego sprzeciwu Sawickiej zrezygnowano jedynie z podania piłkarzom potasu, bo bez nadzoru lekarskiego i monitorowania funkcji życiowych pacjenta potas może doprowadzić nawet do zatrzymania akcji serca. Aplikowanie go ludziom zdrowym jest co najmniej skrajną nieodpowiedzialnością.
Sawicka wszystkie zebrane dowody zapakowała w kopertę i wysłała listem poleconym do Polskiej Agencji Antydopingowej, a tam po ich przejrzeniu zapadła decyzja o zawiadomieniu prokuratury. „Z naszej perspektywy była to największa afera dopingowa w polskiej piłce nożnej. Nawet na świecie nie wydarzył się przypadek na podobna skalę” – przyznała w wypowiedzi dla portalu Interia Katarzyna Kopeć-Ziemczyk, odpowiedzialna w Polskiej Agencji Antydopingowej za kontakty z mediami. Wybuchła potężna afera. W styczniu 2020 roku siedleckie media informują, że były trener Daniel P. oraz lekarz współpracujący z klubem Paweł Ż. usłyszeli zarzuty, ale odmówili składania wyjaśnień i nie przyznali się do popełnienia zarzucanego im czynu, za który groziły im wyroku do dwóch lat więzienia. W styczniu 2021 roku Panel Dyscyplinarny II Instancji POLADA uznając, że przyjęcie infuzji dożylnych przez zawodników było celowe, zadecydował o czterech latach dyskwalifikacji dla trenera, lekarza i sześciu piłkarzy Pogoni Siedlce. Jeden z zawodników otrzymał obniżony wyrok ze względu na udzielenie tzw. znaczącej pomocy w sprawie. Dwuletnią dyskwalifikację otrzymał także fizjoterapeuta drużyny. Komisja Dyscyplinarna Polskiego Związku Piłki Nożnej ukarała Pogoń Siedlce sześcioma ujemnymi punktami (ostatecznie karę zmniejszono do trzech ujemnych punktów) za sezon 2020/2021, natomiast Polska Agencja Antydopingowa ukarała indywidualnymi, półrocznymi dyskwalifikacjami siedmiu zawodników. Warto przy tym podkreślić, że sprawa dotyczyła zespołu rywalizującego na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce (wyżej są jeszcze ekstraklasa i I liga), czyli de facto zespołu trzecioligowego, a Pogoń Siedlce w tym sezonie walczy o utrzymanie.
Dlatego zdumiewa zawziętość, z jaką w Siedlcach w ostatnich dwóch latach niszczono zawodowe i prywatne życie odważnej i odpowiedzialnie traktującej swojej obowiązki pielęgniarki. „Nie zabiłam, nie skrzywdziłam, nie okradłam, a jednak odebrano mi godność, pracę i syna. Jedyne co jeszcze mi zostało, to życie” – wyznała w rozmowie z Interią Bogumiła Sawicka. Najwidoczniej w Siedlcach wielu ludzi uznało, że jej działania szkodzące interesom Pogoni są niewybaczalne, niestety – tacy znaleźli się też w jej zawodowym środowisku. „Moja przełożona nazwała mnie szpiclem w obecności koleżanek. A gdy wygasła moja umowa o pracę, nowej już nie mogła zdobyć. Nawet w czasie pandemii, chociaż pielęgniarek wszędzie brakowało. W desperacji zaczęłam zgłaszać się do pracy w kurnikach, pieczarkarniach, ale Siedlce to nie Nowy Jork. W końcu usłyszałam wprost: teraz to chyba tylko wariat panią zatrudni” – opowiada dzisiaj Sawicka.
Nie pomogła jej także w biedzie POLADA, chociaż oficjalnie podkreśliła jej zasługi w ujawnieniu afery dopingowej w Pogoni. Sawicka przeszła załamanie nerwowe i wylądowała w szpitalu, a stosowne władze odebrały jej opiekę nad synem, którego wcześniej samotnie wychowywała. I nie odzyskała tych praw do dzisiaj. W końcu poddała się, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do pracy za granicę. Ale w Polsce wciąż toczy się przed Rzecznikiem Odpowiedzialności Zawodowej postępowanie wyjaśniające, czy nie doszło do popełnienia przez nią przewinienia zawodowego podczas wykonywania kroplówek piłkarzom
Pogoni Siedlce.