6 listopada 2024

loader

Kontrowersje: Pogoń Siedlce nie wybacza

Bogumiła Sawicka w 2019 roku przyczyniła się do ujawnienia w drugoligowej Pogoni Siedlce największej, według POLADA, afery dopingowej w polskim futbolu. Zapłaciła za to słoną cenę, bo spotkała ją środowiskowa anatema, przez którą straciła pracę i musiała w końcu wyjechać za granicę.

Historia zaczęła się w październiku 2019 roku. Bogumiła Sawicka pracowała wówczas jako pielęgniarka w jednym z siedleckich centrów medycznych. Pewnego dnia dostała od przełożonego polecenie, aby pojechała wraz z inną pielęgniarką do siedziby drugoligowej wówczas Pogoni Siedlce. Miała w klubowej szatni podać 21 piłkarzom przy pomocy kroplówek różne specyfiki, w tym między innymi potas. Zaintrygowało ją to, że jej placówka nie wystawiła na tę usługę żadnego zlecenia podpisanego przez lekarza. Nabrała podejrzeń, że może chodzić o wypłukanie z organizmów środków dopingowych albo niezgodne z przepisami wzmacnianie organizmów zawodników. Dlatego z wykorzystaniem drogi służbowej zgłosiła swoje wątpliwości w tej sprawie do szefostwa placówki medycznej i zażądała lekarskiego zlecenia na piśmie. Bez skutku. Wieczorem zadzwoniła więc do Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) informując o tym, co się dzieje. Poproszono ją, aby odwlekła podanie kroplówek, a jeśli to się nie uda, żeby zebrała dowody ich podania i co w nich podano. Sawicka następnego dnia odmówiła więc wyjazdu do siedziby Pogoni, ale niewiele to pomogło, bo 16 października w jej gabinecie medycznym zjawiło się siedmiu piłkarzy wraz z trenerem, a następnego dnia kolejnych czternastu. Zawodnikowi nie wolno przyjąć w ciągu doby więcej niż 100 mililitrów płynów dożylnie, a one podały piłkarzom Pogoni aż 1000 mililitrów. Mimo ostrzeżeń wszyscy zawodnicy podpisali zgody na wykonanie zabiegu i przyjęli kroplówki.
A trener zespołu jeszcze miał pretensje, że niepotrzebnie wydziwiają, bo w klubowej szatni mają zainstalowane specjalne wieszaki do kroplówek, a iniekcje domięśniowe to robią sobie sami. Na skutek stanowczego sprzeciwu Sawickiej zrezygnowano jedynie z podania piłkarzom potasu, bo bez nadzoru lekarskiego i monitorowania funkcji życiowych pacjenta potas może doprowadzić nawet do zatrzymania akcji serca. Aplikowanie go ludziom zdrowym jest co najmniej skrajną nieodpowiedzialnością.
Sawicka wszystkie zebrane dowody zapakowała w kopertę i wysłała listem poleconym do Polskiej Agencji Antydopingowej, a tam po ich przejrzeniu zapadła decyzja o zawiadomieniu prokuratury. „Z naszej perspektywy była to największa afera dopingowa w polskiej piłce nożnej. Nawet na świecie nie wydarzył się przypadek na podobna skalę” – przyznała w wypowiedzi dla portalu Interia Katarzyna Kopeć-Ziemczyk, odpowiedzialna w Polskiej Agencji Antydopingowej za kontakty z mediami. Wybuchła potężna afera. W styczniu 2020 roku siedleckie media informują, że były trener Daniel P. oraz lekarz współpracujący z klubem Paweł Ż. usłyszeli zarzuty, ale odmówili składania wyjaśnień i nie przyznali się do popełnienia zarzucanego im czynu, za który groziły im wyroku do dwóch lat więzienia. W styczniu 2021 roku Panel Dyscyplinarny II Instancji POLADA uznając, że przyjęcie infuzji dożylnych przez zawodników było celowe, zadecydował o czterech latach dyskwalifikacji dla trenera, lekarza i sześciu piłkarzy Pogoni Siedlce. Jeden z zawodników otrzymał obniżony wyrok ze względu na udzielenie tzw. znaczącej pomocy w sprawie. Dwuletnią dyskwalifikację otrzymał także fizjoterapeuta drużyny. Komisja Dyscyplinarna Polskiego Związku Piłki Nożnej ukarała Pogoń Siedlce sześcioma ujemnymi punktami (ostatecznie karę zmniejszono do trzech ujemnych punktów) za sezon 2020/2021, natomiast Polska Agencja Antydopingowa ukarała indywidualnymi, półrocznymi dyskwalifikacjami siedmiu zawodników. Warto przy tym podkreślić, że sprawa dotyczyła zespołu rywalizującego na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce (wyżej są jeszcze ekstraklasa i I liga), czyli de facto zespołu trzecioligowego, a Pogoń Siedlce w tym sezonie walczy o utrzymanie.
Dlatego zdumiewa zawziętość, z jaką w Siedlcach w ostatnich dwóch latach niszczono zawodowe i prywatne życie odważnej i odpowiedzialnie traktującej swojej obowiązki pielęgniarki. „Nie zabiłam, nie skrzywdziłam, nie okradłam, a jednak odebrano mi godność, pracę i syna. Jedyne co jeszcze mi zostało, to życie” – wyznała w rozmowie z Interią Bogumiła Sawicka. Najwidoczniej w Siedlcach wielu ludzi uznało, że jej działania szkodzące interesom Pogoni są niewybaczalne, niestety – tacy znaleźli się też w jej zawodowym środowisku. „Moja przełożona nazwała mnie szpiclem w obecności koleżanek. A gdy wygasła moja umowa o pracę, nowej już nie mogła zdobyć. Nawet w czasie pandemii, chociaż pielęgniarek wszędzie brakowało. W desperacji zaczęłam zgłaszać się do pracy w kurnikach, pieczarkarniach, ale Siedlce to nie Nowy Jork. W końcu usłyszałam wprost: teraz to chyba tylko wariat panią zatrudni” – opowiada dzisiaj Sawicka.
Nie pomogła jej także w biedzie POLADA, chociaż oficjalnie podkreśliła jej zasługi w ujawnieniu afery dopingowej w Pogoni. Sawicka przeszła załamanie nerwowe i wylądowała w szpitalu, a stosowne władze odebrały jej opiekę nad synem, którego wcześniej samotnie wychowywała. I nie odzyskała tych praw do dzisiaj. W końcu poddała się, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do pracy za granicę. Ale w Polsce wciąż toczy się przed Rzecznikiem Odpowiedzialności Zawodowej postępowanie wyjaśniające, czy nie doszło do popełnienia przez nią przewinienia zawodowego podczas wykonywania kroplówek piłkarzom
Pogoni Siedlce.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

PKO Ekstraklasa: Im niżej w tabeli, tym jest goręcej

Następny

Paulo Sousa ośmieszył Bońka, ale także PZPN