Koźmiński funkcjonuje we władzach PZPN od 2012 roku i zawsze był lojalny wobec wszechwładnego prezesa Zbigniewa Bońka. Za jego pierwszej kadencji (2012-2016) pełnił funkcję wiceprezesa ds. zagranicznych, a w drugiej jest wiceprezesem ds. szkoleniowych. Przez te osiem lat Koźmiński ani razu nie wygłosił publicznie opinii, która byłaby niezgodna z poglądami Bońka, a zatem można śmiało stawiać tezę, że staje w wyborcze szranki nie po to, żeby sięgnąć po rzeczywistą władzę w PZPN, tylko już się zgodził na rolę figuranta w rozgrywce, której celem jest utrzymanie przy władzy obecnej ekipy. Potwierdził to mimo woli podczas zorganizowanej w miniona środę konferencji prasowej, na której poinformował o swoich wyborczych zamiarach. „Polska piłka wciąż potrzebuje Zbigniewa Bońka. Ma ogromną wiedzę i charyzmę, od lat skutecznie zarządza związkiem. Pytanie, czy będzie chciał dalej tu pracować i kontynuować swoją wizję? Mam nadzieję, że tak” – powiedział Koźmiński, czym wzbudził u słuchaczy lekkie rozbawienie. Wiadomo przecież, że Boniek nie chce rezygnować z wygodnego i dostatniego życia na koszt PZPN oraz medialnej pozycji, jaką daje mu funkcja szefa polskiej federacji i zarazem członka komitetu wykonawczego UEFA. Niestety dla niego, przeforsowana na początku tej dekady przez ówczesną koalicję rządzącą PO-PSL ustawa o sporcie wprowadziła ograniczenie okresu sprawowania władzy przez prezesów związków sportowych do dwóch czteroletnich kadencji. Jej twórcy chcieli nią udupić rządzącego wówczas w PZPN Grzegorza Latę, ale jak się ostatecznie okazało, narychtowali wielką armatę na wróbla. W wyborach w 2012 roku, na fali powszechnego niezadowolenia po blamażu reprezentacji na Euro 2012 nawet przychylni Lacie szefowie wojewódzkich związków, zwani powszechnie, choć mocno na wyrost, baronami, nie udzielili mu poparcia i oddali związkowe stery w ręce Bońka – człowieka, którego wcześniej panicznie się bali i któremu wcześniej trzykrotnie zagrodzili drogę do przejęcia rządów. W 2012 roku nie mieli jednak wielkiego wyboru, bo PZPN, chociaż finansowo trzymał się znakomicie, miał jednak fatalną prasę i praktycznie zerową sympatię w społeczeństwie. Niesposób zaprzeczyć, że pod rządami Bońka ta niekorzystna sytuacja uległa radykalnej poprawie. Wprawdzie większość problemów trapiących polski futbol nie została rozwiązana do dzisiaj, ale zorganizowanej przez nowego prezesa ekipie rządzącej związkiem udało się skutecznie spacyfikować (czytaj: przekupić lub zastraszyć) media. Powiodło się to także dlatego, że akurat zaczęła się era sukcesów reprezentacji pod wodzą trenera Adama Nawałki, co w narodzie rozbudziło falę takiego entuzjazmu, że nikt rozsądny nie próbował nawet płynąć pod jej prąd. Po klęsce zespołu Nawałki na mundialu w Rosji sytuacja znowu uległa zmianie na gorsze, ale nie aż tak, w jakiej znalazł się Grzegorz Lato i jego ludzie po klęsce ekipy Franciszka Smudy na Euro 2012. Szkoda więc byłoby odchodzić z firmy, w której na kontach drzemie non-stop ponad dwieście milionów złotych, a już wiadomo, że w kolejnych latach zarobi następne dziesiątki milionów i będzie można nimi szastać wedle własnego uznania. Nie dziwi zatem, że Boniek chce zostać w roli wiceprezesa, bo takie stanowisko w PZPN daje mu też legitymację do zasiadania w komitecie wykonawczym UEFA, a na tym, odkąd stało się jasne, że nie zdoła przekonać polityków rządzącej obecnie koalicji do wycofania z ustawy o sporcie zapisu o dwóch kadencjach, zależy mu teraz najbardziej. Zależy mu też na tym, by jego następca nie bawił się w jakiej audyty, sprawdzania kwitów, zdradzania tajemnic firmy – na przykład komu, ile i za co płaciła w ostatnich ośmiu latach. Ewentualne wyborcze zwycięstwo Koźmińskiego takie gwarancje daje, bo można w ciemno założyć, że nie zmieni on nikogo z obecnej ekipy, może tylko wprowadzi do niej parę osób, a na pewno na wiceprezesa powoła Bońka. A to oznacza status quo przez następne cztery lata, a może nawet osiem.
Ogłoszenie przez Marka Koźmińskiego, że wystartuje w jesiennych wyborach na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, wielkim zaskoczeniem nie jest. Jeśli coś może zastanawiać, to pośpiech. Termin składania zgłoszeń do walki o posadę prezesa związku upływa dopiero 26 września tego roku, a wybory odbędą się 26 października. Można się tylko domyślać, że powodem była chęć skłonienia potencjalnych konkurentów
aby też ujawnili swoje zamiary.
Koźmiński funkcjonuje we władzach PZPN od 2012 roku i zawsze był lojalny wobec wszechwładnego prezesa Zbigniewa Bońka. Za jego pierwszej kadencji (2012-2016) pełnił funkcję wiceprezesa ds. zagranicznych, a w drugiej jest wiceprezesem ds. szkoleniowych. Przez te osiem lat Koźmiński ani razu nie wygłosił publicznie opinii, która byłaby niezgodna z poglądami Bońka, a zatem można śmiało stawiać tezę, że staje w wyborcze szranki nie po to, żeby sięgnąć po rzeczywistą władzę w PZPN, tylko już się zgodził na rolę figuranta w rozgrywce, której celem jest utrzymanie przy władzy obecnej ekipy. Potwierdził to mimo woli podczas zorganizowanej w miniona środę konferencji prasowej, na której poinformował o swoich wyborczych zamiarach. „Polska piłka wciąż potrzebuje Zbigniewa Bońka. Ma ogromną wiedzę i charyzmę, od lat skutecznie zarządza związkiem. Pytanie, czy będzie chciał dalej tu pracować i kontynuować swoją wizję? Mam nadzieję, że tak” – powiedział Koźmiński, czym wzbudził u słuchaczy lekkie rozbawienie. Wiadomo przecież, że Boniek nie chce rezygnować z wygodnego i dostatniego życia na koszt PZPN oraz medialnej pozycji, jaką daje mu funkcja szefa polskiej federacji i zarazem członka komitetu wykonawczego UEFA. Niestety dla niego, przeforsowana na początku tej dekady przez ówczesną koalicję rządzącą PO-PSL ustawa o sporcie wprowadziła ograniczenie okresu sprawowania władzy przez prezesów związków sportowych do dwóch czteroletnich kadencji. Jej twórcy chcieli nią udupić rządzącego wówczas w PZPN Grzegorza Latę, ale jak się ostatecznie okazało, narychtowali wielką armatę na wróbla. W wyborach w 2012 roku, na fali powszechnego niezadowolenia po blamażu reprezentacji na Euro 2012 nawet przychylni Lacie szefowie wojewódzkich związków, zwani powszechnie, choć mocno na wyrost, baronami, nie udzielili mu poparcia i oddali związkowe stery w ręce Bońka – człowieka, którego wcześniej panicznie się bali i któremu wcześniej trzykrotnie zagrodzili drogę do przejęcia rządów. W 2012 roku nie mieli jednak wielkiego wyboru, bo PZPN, chociaż finansowo trzymał się znakomicie, miał jednak fatalną prasę i praktycznie zerową sympatię w społeczeństwie.
Niesposób zaprzeczyć, że pod rządami Bońka ta niekorzystna sytuacja uległa radykalnej poprawie. Wprawdzie większość problemów trapiących polski futbol nie została rozwiązana do dzisiaj, ale zorganizowanej przez nowego prezesa ekipie rządzącej związkiem udało się skutecznie spacyfikować (czytaj: przekupić lub zastraszyć) media. Powiodło się to także dlatego, że akurat zaczęła się era sukcesów reprezentacji pod wodzą trenera Adama Nawałki, co w narodzie rozbudziło falę takiego entuzjazmu, że nikt rozsądny nie próbował nawet płynąć pod jej prąd. Po klęsce zespołu Nawałki na mundialu w Rosji sytuacja znowu uległa zmianie na gorsze, ale nie aż tak, w jakiej znalazł się Grzegorz Lato i jego ludzie po klęsce ekipy Franciszka Smudy na Euro 2012.
Szkoda więc byłoby odchodzić z firmy, w której na kontach drzemie non-stop ponad dwieście milionów złotych, a już wiadomo, że w kolejnych latach zarobi następne dziesiątki milionów i będzie można nimi szastać wedle własnego uznania. Nie dziwi zatem, że Boniek chce zostać w roli wiceprezesa, bo takie stanowisko w PZPN daje mu też legitymację do zasiadania w komitecie wykonawczym UEFA, a na tym, odkąd stało się jasne, że nie zdoła przekonać polityków rządzącej obecnie koalicji do wycofania z ustawy o sporcie zapisu o dwóch kadencjach, zależy mu teraz najbardziej.
Zależy mu też na tym, by jego następca nie bawił się w jakiej audyty, sprawdzania kwitów, zdradzania tajemnic firmy – na przykład komu, ile i za co płaciła w ostatnich ośmiu latach. Ewentualne wyborcze zwycięstwo Koźmińskiego takie gwarancje daje, bo można w ciemno założyć, że nie zmieni on nikogo z obecnej ekipy, może tylko wprowadzi do niej parę osób, a na pewno na wiceprezesa powoła Bońka. A to oznacza status quo przez następne cztery lata, a może nawet osiem.