6 listopada 2024

loader

PKO Ekstraklasa: Sędziowie wyrównali szyk prowadzącemu tercetowi

Po meczach 28. kolejki trzy zespoły znajdujące się na szczycie ligowej tabeli, Lech Poznań, Raków Częstochowa i Pogoń Szczecin, mają na koncie po 56 punktów, zatem każdy z nich ma równe szanse na zdobycie mistrzostwa Polski.

Na sześć kolejek przed końcem rozgrywek przewodzący w tabeli tercet zrównał się w liczbie punktów. Znajdująca się przed 28. kolejką na prowadzeniu Pogoń Szczecin sensacyjnie przegrała na własnym stadionie z Wisłą Płock 1:2, ale Lech i Raków nie wykorzystały okazji – poznaniacy tylko zremisowali u siebie z Legią Warszawa 1:1, zaś częstochowianie takim samym wynikiem zakończyli potyczkę na swoim boisku ze Śląskiem Wrocław. Teraz trzy czołowe drużyny mają po 56 punktów, a Lech wrócił na pozycję lidera dzięki lepszemu bilansowi bezpośrednich spotkań. Do końca sezonu pozostało sześć kolejek, czyli każdy zespół ma jeszcze do zdobycia 18 punktów, teoretycznie zatem mistrzostwo może zdobyć także czwarta w tabeli Lechia Gdańsk, która w miniony weekend pokonała u siebie Bruk-Bet Nieciecza 2:0, bo traci do czołowej trójki 10 „oczek”. Matematyczne szanse mają też jeszcze zespoły Wisły Płock, Radomiaka i Piasta Gliwice, ale wiadomo, że nawet w tych klubach nikt na to nie liczy, a rzeczywista cel jaki stawiają przed trenerami swoich drużyn jest co najwyżej walka o czwarte miejsce, bo wiadomo już, że po awansie Lecha i Rakowa do finału Pucharu Polski jego zajęcie będzie premiowane udziałem w kwalifikacjach europejskich pucharów.
Na dole ligowej tabeli sytuacja też już chyba się wyklarowała, bo szanse Górnika Łęczna i Bruk-Betu Nieciecza na pozostanie w ekstraklasie są już iluzoryczne. Ich los mogła już po tej kolejce de facto podzielić też Wisła Kraków, ale wygrywając z Górnikiem Zabrze wiślacy wrócili do gry o utrzymanie, bo w tej chwili tracą do zespołów Zagłębia i Śląska już tylko trzy punkty, a z wrocławianami zagrają w następnej kolejce, więc Jerzy Brzęczek i jego ekipa będą mieli okazję na zniwelowanie tej różnicy. Wypada odnotować dzielną postawę Warty Poznań, która wygrała trzy z ostatnich czterech spotkań i uciekła ze strefy spadkowej. W miniony weekend warciarze zdobyli komplet punktów pokonując u siebie Cracovię 1:0.
W 28. kolejce doszło do dwóch bulwersujących pomyłek sędziowskich, które wypaczyły wyniki meczów Pogoni z Wisła Płock, a zwłaszcza Lecha z Legią. W programie stacji Canal+ „Liga+ Extra” przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN Tomasz Mikulski przyznał, że zarówno Lech, jak i Pogoń powinny dostać rzuty karne. Przypomnijmy, że w ostatnich sekundach hitowego starcia Lecha z Legią sędzia Damian Sylwestrzak nie podyktował „jedenastki” po zagraniu piłki rękę przez obrońcę Legii Lindsaya Rose’a, a VAR jego decyzji nie zakwestionował. Podobnie było we wcześniejszym starciu Pogoni z „Nafciarzami”. Gospodarze sensacyjnie przegrali, choć w doliczonym czasie gry piłka ewidentnie trafiła w rękę obrońcę płockiej drużyny Dusana Lagatora, czego sędzia Piotr Lasyk nawet nie zechciał sprawdzić za pomocą VAR-u. Mikulski tak skomentował pomyłki swoich podwładnych: „W obu przypadkach decyzją optymalną byłoby podyktowanie rzutów karnych. Powód, dla którego VAR nie interweniował, był w obu przypadkach zupełnie odmienny. W Szczecinie była to kwestia dość złożonej interpretacji zdarzenia. VAR bardzo metodologicznie podszedł do analizy tej sytuacji. Wziął pod uwagę, że piłka była zagrana z bliska, silnie, a zatem była nieoczekiwana dla obrońcy. Trafiła go w rękę, która w początkowej fazie nie była ewidentnie ułożona nienaturalnie. To przysłoniło może nieco oceniającym zdarzenie sędziom VAR fakt, że niezbyt dokładnie ocenili ruch ręki. Z ich punktu widzenia nie była to decyzja czarno-biała, sędzia miał poczucie, że zamienia jedną kontrowersję w drugą. To nie był brak staranności, ale kwestia interpretacji. Zupełnie odmienną sytuację mieliśmy w Poznaniu. Tutaj sędziowie VAR analizowali to, ale wybrali akurat te ujęcia, w których nie udało się dokładnie i precyzyjnie ustalić miejsca kontaktu. Zabrakło im trochę cierpliwości i zimnej krwi, ale nie przeczę, że wyszło niefortunnie. W mojej opinii sam fakt, że było już po końcowym gwizdku, zdejmował z nich trochę presję czasu. Mogli dłużej, dokładniej i z każdej strony ocenić to zdarzenie. Najlepsza jest wysoka kamera zza bramki, która wszystkich widzów przekonała o tym, jaka powinna być decyzja. Sędziowie VAR oglądali niższą kamerę, gdzie tego aż tak nie widać. To jest geneza błędu” – ocenił szef Kolegium Sędziów.
Dla Mikulskiego na tym sprawa się zakończyła, ale w futbolowym światku zawrzało. „Dziwię się, że sędzia Sylwestrzak nie podszedł do monitora i nie sprawdził
tej sytuacji na VAR, tylko od razu skończył do spotkanie. A mógł to zrobić nawet po meczu, bo protokół VAR, dopóki piłkarze są na boisku, zezwala na wznowienie spotkania i zmianę decyzji” – zauważa były sędzia międzynarodowy Rafał Rostkowski w wypowiedzi dla portalu Sport.pl. I tak przedstawia swoje spojrzenie na wydarzenie: „Zawodnik Legii zagrał piłkę ręką w polu
karnym, tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Mogę jednak zrozumieć sędziego głównego, że sam tego nie wychwycił. Natomiast nie rozumiem sędziego VAR-u, który mając do dyspozycji ujęcia z tylu kamer, a także możliwość cofnięcia, zatrzymania czy powiększenia, nie zareagował i nie sprawdził tej sytuacji. A powinien to zrobić. VAR nie zrobił nic, a przynajmniej tak twierdzi m.in. Maciej Skorża, który powiedział, że sędzia Sylwestrzak przekazał mu po meczu, że dostał informację z VAR-u, że sytuacja była czysta. Jeśli tak faktycznie było, to jest to po prostu jedna z najgorszych reakcji sędziowskich w tym sezonie. Taki VAR to jest wyrzucanie pieniędzy w błoto”. To nie pierwszy raz Rostkowski w swoich ocenach wali w sędziowski światek jak w bęben. I zwykle ma rację.
Teraz także skorzystał z okazji i zwrócił uwagę na inny problem tego środowiska – brak transparentności. FIFA i UEFA dają dobry przykład, po kolejnych fazach eliminacji mistrzostw świata publikuje nagrania pokazujące, jak dokładnie przebiegała współpraca VAR z sędziami przy rozstrzyganiu kontrowersyjnych sytuacji. I każdy arbiter wie, że będzie rozliczany zarówno z decyzji podejmowanych z użyciem gwizdka czy chorągiewki, jak i z tego, co mówi i jak pracuje przy monitorze VAR. Wszyscy podlegają tej samej publicznej ocenie. W u nas PZPN albo w ogóle nie ujawnia zapisów kontrowersyjnych sytuacji, albo publikuje te, które poprawiają wizerunek sędziów. Brak transparentności ma jednak tę szkodliwą wadę, że rodzi podejrzenia o jakieś zakulisowe machinacje.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

PZPN już wybrał bazę dla reprezentacji

Następny

Wyniki 28. kolejki PKO Ekstraklasy