Reprezentacja Polski przegrała w Lidze Narodów z Włochami 0:2. Porażka dwoma bramkami na wyjeździe z ekipą czterokrotnych mistrzów świata to żaden wstyd, mimo to na trenera Jerzego Brzęczka znów spadła fala krytyki. Niestety dla niego, jak najbardziej słusznej, bo żenujący występ biało-czerwonych jest wyłącznie jego winą.
W październiku nasz zespół w Gdańsku z włoskim zespołem zremisował bezbramkowo, co na Półwyspie Apenińskim uznano za porażkę, bo ekipa „Squadra Azzurra” miała w tym spotkaniu wyraźną przewagę, której nie zdołała jednak przekuć na zdobyte bramki. Trener Roberto Mancini widać wyciągnął z tej wpadki odpowiednie wnioski, bo na mecz rewanżowy opracował bardziej skuteczną taktykę, którą na dodatek wystawieni przez niego do gry piłkarze z żelazną konsekwencją zrealizowali, ale co istotne, zrobili to pod nieobecność przechodzącego kwarantannę po zakażeniu koronawirusem selekcjonera. Ale nie tylko dlatego okazali się wyraźnie lepsi od zespołu zmontowanego przez Brzęczka.
Swoją dominację zawdzięczali głównie temu, że trener polskiego zespołu praktycznie niczego nie zmienił w taktycznym ustawieniu zespołu w porównaniu do spotkania w Gdańsku i ponownie postawił na schemat 1-4-2-3-1, z osamotnionym Robertem Lewandowskim na szpicy, który bywa skuteczny już wyłącznie z przeciwnikami z dolnej europejskiej półki, a w starciach z silniejszymi zespołami już od dawna nie przynosi efektów. W sobotę Włosi wręcz modelowo pokazali, jak można wyłączyć z gry najlepszego napastnika na świecie – „Lewy” pilnowany skrupulatnie przez dwóch środkowych obrońców i brutalnie przez nich poniewierany przy każdym dojściu do piłki, nie oddał ani jednego groźnego strzału na bramkę strzeżoną przez Gianluigiego Donnarummę.
Nie byłoby w tym nic szczególnego, bo takie mecze zdarzają mu się także w Bayernie, tylko że w klubowej drużynie ma wokół siebie zawodników potrafiących go wyręczyć w zdobywaniu bramek. W sobotę w reprezentacji Polski takich graczy nie było, lecz nie to jest najbardziej zasmucające, tylko wręcz nieprawdopodobna na takim poziomie rywalizacji nieumiejętność gry zespołowej zademonstrowana przez ekipę zestawioną przez trenera Brzęczka. Podobną bezradność nasz zespół pokazał 4 września w przegranym 0:1 meczu z Holandią, ale wtedy biało-czerwoni zagrali bez Lewandowskiego. Brzęczek rozjuszył po tym spotkaniu kibiców i piłkarskich ekspertów stwierdzeniem, że jest „zadowolony z gry swojego zespołu”. Po dwóch wygranych spotkaniach z Bośnią i Hercegowiną, remisie z Włochami oraz dwóch towarzyskich zwycięstwach nad Finlandią i Ukrainą fala krytyki trochę osłabła, teraz jednak po fatalnym występie na stadionie w Reggio Emilia wróciła ze zdwojoną siłą.
Po raz pierwszy jednak odkąd Brzęczek jest selekcjonerem reprezentacji Polski, do grona niezadowolonych z efektów jego pracy dołączyli też piłkarze. Najbardziej spektakularnie swoje wątpliwości wyraził kapitan zespołu Robert Lewandowski. Po meczu stając przed kamerami TVP na pytanie dziennikarza jaki nasza drużyna miała plan taktyczny na mecz z Włochami, „Lewy” najpierw wymownie pomilczał przez długie osiem sekund, a potem powiedział: „Przygotowując się do tego meczu, wiedzieliśmy, że musimy spróbować zaatakować, bardziej utrzymać się przy piłce, ale co innego, jak się o tym mówi, a co innego w praktyce. Przed nami dużo do poprawy, żeby wykorzystać każdy trening na maksa, bo dziś pokazało to, że przy słabszej dyspozycji i przygotowaniu do meczu ciężko będzie nam rywalizować z takimi drużynami jak Włochy”.
Lewandowski jest w najlepszym okresie swojej piłkarskiej kariery i nawet w Bayernie liczą się z jego zdaniem. Miał odwagę publicznie skrytykować sterników bawarskiego potentata, Karla-Heinza Rummeniggego i Uliego Hoenessa za brak spektakularnych transferów. Obaj niby się tym nie przejęli, ale ostatecznie posłuchali sugestii „Lewego” i innych kluczowych graczy, co jak wiemy w minionym sezonie doprowadziło Bayern do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Nie ulega wątpliwości, że Lewandowski za kadencji Jerzego Brzęczka nie ma tyle do powiedzenia w zespole, co za czasów Adama Nawałki, a jego relacje z obecnym selekcjonerem są delikatnie mówiąc chłodne. Powodem tego starannie skrywanego przez obu konfliktu jest wynikająca z mocnych rodzinnych więzów solidarność Brzęczka z Jakubem Błaszczykowskim, od lat mocno skonfliktowanym z Lewandowskim. Zachowanie „Lewego” może być jakimś elementem jego prywatnej rozgrywki z Brzęczkiem, ale też może być efektem wewnętrznych ustaleń zespołu, albo jego kluczowych obecnie graczy, co może sugerować, i próby skłonienia trenera do zmiany forsowanej przez niego anachronicznego już na tle topowych zespołów stylu grty opartego na tzw. kryciu strefowym, nie dały rezultatu. Dla selekcjonera to problem, bo on może i nawet wyobraża sobie reprezentację Polski bez Lewandowskiego, ale póki co jest w Polsce osamotniony.
Najlepszy polski piłkarz ostatniej dekady jest w życiowej formie i w klubowej piłce wygrał z Bayernem prawie wszystko, co jest do wygrania, ale chciałby jeszcze na koniec kariery coś znaczącego osiągnąć także z reprezentacją Polski. Ma jednak świadomość, że z taką grą, jaką nasz zespół pokazał w meczach z Holendrami i obu z Włochami występ w przyszłorocznych mistrzostwach Europy zakończy się jeszcze większym blamażem, niż na mundialu w Rosji. A ponieważ na klęsce w Rosji najwięcej wizerunkowo stracił właśnie „Lewy”, nic dziwnego, że chce zapobiec powtórce. W obu spotkaniach z Włochami tylko raz dostał piłkę w polu karnym rywali. Dla porównania, jego odpowiednik w zespole Italii, Andrea Belotti, w tym dwumeczu miał pod bramką biało-czerwonych aż 17 kontaktów z piłką. Zwycięstwa w spotkaniach z Bośnią i Hercegowiną, Finlandią czy nawet Ukrainą niewiele znaczą, bo jeśli się marzy o sukcesie na Euro 2021, trzeba umieć stawić czoła Włochom, Holendrom, Niemcom, Belgom czy Francuzom. A pod wodzą Brzęczka nasz zespół od tych topowych drużyn coraz bardziej odstaje. W środowym meczu z Holandią będzie miał ostatnią szansę aby zmienić ten osąd.