Lech Poznań wskoczył na fotel lidera ekstraklasy w 4. serii spotkań i utrzymywał się na nim przez 17 kolejnych. Piękna seria skończyła się w miniony weekend, bo „Kolejorz” po wyjazdowej porażce 0:1 z Lechią Gdańsk stracił prowadzenie na rzecz Pogoni Szczecin.
Porażka z Lechią była dopiero trzecią Lecha w tym sezonie. Wszystkie trzy podopieczni trenera Macieja Skorży ponieśli w spotkaniach wyjazdowych. Wcześniej ulegli 24 września ub. roku Jagiellonii Białystok 0:1 i 11 grudnia Radomiakowi 1:2. Rundę wiosenną lechici zaczęli z przewagą czterech punktów nad drugą w tabeli Pogonią, lecz roztrwonili ją już w trzech pierwszych rozegranych w tym roku kolejkach, tracąc najpierw dwa „oczka” w zremisowanym 3:3 wyjazdowym meczu z Cracovią, a w ten weekend kolejne trzy ponownie na wyjeździe z Lechią. „Portowcy” tymczasem w trzech pierwszych tegorocznych seriach spotkań zdobyli komplet dziewięciu punktów, pokonując na wyjazdach Piasta Gliwice (2:0) i Stal Mielec (1:0) oraz u siebie Zagłębie Lubin 2:1, co pozwoliło im nie tylko odrobić straty, ale wyprzedzić lechitów o jedno „oczko”. Tym samym wygląda na to, że wyścig o mistrzostwo Polski zaczął się od początku i bynajmniej to nie Lech jest teraz jego faworytem, chociaż trener Skorża porażkę w Gdańsku uznał tylko za efekt braku skuteczności. „ Myślę, że w pierwszej połowie kontrolowaliśmy ten mecz. Graliśmy tak, jak to sobie założyliśmy, stwarzaliśmy też sobie sytuacje, ale byliśmy nieskuteczni. I myślę, że za brak skuteczności zapłaciliśmy w drugiej części spotkania, gdzie po piętnastu minutach kontrola nam meczem trochę nam się wymykała i zostawialiśmy trochę więcej miejsca w drugiej linii, a Lechia mogła wyprowadzać więcej kontr. Tak naprawdę nic złego nie wynikało z tych kontr, niestety jeden stały fragment gry, gdzie nasza strefa nie wygrała piłki, ta spadła pod nogi zawodnika Lechii i zdobyli bramkę. Wynik jest dla nas okrutny. Nie mamy za bardzo czasu, żeby popadać w złe i tragiczne nastroje, bo przed nami krótki czas przygotowania do następnego spotkania. Mam nadzieję, że nasza siła ofensywna będzie w Szczecinie trochę mocniejsza. Widzę też parę plusów w naszej grze, bo zawodnicy po kontuzjach grają coraz więcej. Mam nadzieję, że szybko wrócimy na właściwe tory i takie mecze będziemy rozstrzygać na naszą korzyść” – powiedział szkoleniowiec Lecha po meczu z Lechią.
Problem w tym, że „Kolejorz” na właściwe tory musi wrócić już w najbliższą sobotę w Szczecinie. U siebie w rundzie jesiennej lechici tylko z „Portowcami” zremisowali 1:1, więc w rewanżu trudno ich uznać za faworytów. A będzie to już 23. kolejka, więc ewentualna porażka pozwoli odskoczyć szczecińskiej drużynie w tabeli na cztery punkty, a trzeba pamiętać, że w 24. kolejce na Bułgarską przyjedzie trzeci w stawce Raków Częstochowa, z którym Lech w rundzie jesiennej zremisował na wyjeździe 2:2. Porównując piłkarskie potencjały Lecha i Pogoni można chyba bez ryzyka popełnienia grubszej pomyłki stwierdzić, że trener szczecinian Kosta Runjaić ma nawet bardziej wyrównaną kadrę, co może mieć znaczenie w końcówce rozgrywek, gdy zespoły zdziesiątkują nieuchronne kontuzje i pauzy za żółte czy czerwone kartki. Tak więc wyczuwalna nerwowość w poznańskim klubie jest jak najbardziej zrozumiała, bo w tym roku Lech obchodzi stulecie założenia i mistrzostwo Polski ma być okrasą jubileuszowych obchodów. Dzisiaj jednak zdobycie tytułu już nie jest takie pewne, jak sądzono do niedawna, bo w tej chwili równe szanse na to mają trzy zespoły, nie można bowiem lekceważyć też aspiracji Rakowa, który ma tylko cztery punkty straty do Pogoni i trzy do Lecha. Częstochowianie mają jednak trudniejszy kalendarz gier, bo za niespełna dwa tygodnie zmierzą się z Lechem w Poznaniu, a w 31. kolejce czeka ich potyczka z Pogonią w Szczecinie. Statystyki zaś wykazują, że ekipa trenera Marka Papszuna jest łatwiejsza do pokonania na wyjazdach – z czterech dotychczasowych porażek trzy doznała grając w gościach.
Lechia po wygranej z Lechem wskoczyła na czwarte miejsce w tabeli i otwiera w tej chwili grupę pościgową za czołowym tercetem, do której należą jeszcze słabo spisujący się w tym roku Radomiak (w trzech meczach wywalczył tylko jeden punkt) oraz Górnik Zabrze (zdobył cztery punkty), Cracovia (zdobyła pięć punktów), Stal Mielec (wzbogaciła się o trzy punkty), Wisła Płock (tylko jeden punkt), Piast Gliwice (wygrał dwa mecze i zdobył sześć punktów) i Jagiellonia (wywalczyła w trzech meczach cztery punkty).
Od 12. miejsca w tabeli zaczyna się grupa drużyn zagrożonych spadkiem z ekstraklasy. Stawkę otwiera Śląsk Wrocław, który od 7. do 9. kolejki był nawet na pozycji wicelidera, ale potem słabł z kolejki na kolejkę i rok skończył na 10. miejscu. A rundę wiosenną zespół prowadzony przez trenera Jacka Magierę zaczął od dwóch porażek i remisu, nic zatem dziwnego, że we Wrocławiu po cichu zaczynają się rozglądać za nowym szkoleniowcem. A do zmiany może dojść już w najbliższy weekend, jeśli Śląsk nie wygra na swoim stadionie prestiżowych derbów Dolnego Śląska z Zagłębiem Lubin. „Miedziowi” też ugrzęźli w strefie spadkowej, ale w przypadku wygranej we Wrocławiu mogą z niej wyskoczyć, bo mają tylko dwa punkty mniej od Śląska. Ewentualna porażka sprowadzi zapewne burzą na głowę trenera Piotra Stokowca, bo miał wyprowadzić zespół na spokojne wody, tymczasem w trzech kolejkach zdobył tylko trzy punkty, w Lubinie w spotkaniu z Wisłą Płock. Owszem, „Miedziowi” wcześniej przegrali z Legią u siebie i Pogonią na wyjeździe, lecz tylko porażka w Szczecinie była do wybaczenia, bo na tym etapie rozgrywek przegrać u siebie z legionistami to straszny wstyd.
Piłkarze Legii zawodzą w ekstraklasie praktycznie od początku obecnego sezonu, ale w rundzie jesiennej można było ich wpadki tłumaczyć koncentracją sił i środków na dobrym występie w europejskich pucharach. Przed sezonem „Wojskowi” w letnim okienku transferowym sprowadzili sporą grupę zawodników, lecz Lirim Kastrati, Igor Kharatin, Lindsay Rose, Joel Abu Hanna, Yuri Ribeiro, Mahir Emreli i Mattias Johansson zawiedli oczekiwania. W przerwie zimowej odeszło dwóch kluczowych graczy – Azer Mahir Emreli do Dinama Zagrzeb i Brazylijczyk Luqinhas do New York Red Bull, a w ich miejsce ściągnięto tylko niechcianego przez pół roku w Unionie Berlin Pawła Wszołka. Legia pod wodzą trenera Aleksandara Vukovicia dwukrotnie wygrała z Zagłębiem Lubin, przegrała u siebie z Radomiakiem i Wartą Poznań,a w miniony weekend zremisowała bezbramkowo na wyjeździe z Bruk-Betem. Szału nie ma i raczej pod wodzą tego szkoleniowca szału nie będzie. A w każdym razie nie z tymi piłkarzami, których ma do dyspozycji. Na Łazienkowskiej wciąż panuje jednak przekonanie, że lada moment zespół zacznie lać rywali jak leci, więc nie ma co wieszczyć pierwszej po wojnie, a drugiej w historii degradacji „Wojskowych” z ekstraklasy. Nie? No to nie, poczekajmy zatem z tym jeszcze z kilka tygodni.