Sporo się działo w 30. kolejce naszej piłkarskiej ekstraklasy. Cztery czołowe zespoły wygrały swoje mecze i utrzymały status quo w tabeli. Niespodzianką było wysokie wyjazdowe zwycięstwo Bruk-Betu nad Śląskiem, ale chyba największą sensacją była dymisja trenera Radomiaka Dariusza Banasika (na zdjęciu).
Decyzji władz radomskiego klubu, na czele których stoi były sędzia piłkarski Sławomir Stempniewski, trudno nie nazwać idiotyczną. Dariusz Banasik przejął zespół Radomiaka cztery lata temu gdy występował w II lidze i wprowadził go na piłkarskie salony. Owszem, w tym roku drużynie nie szło tak dobrze jak w rundzie jesiennej, bo w 11 rozegranych meczach zdobyła tylko osiem punktów, ale Banasik odchodząc zostawia ją z łącznym dorobkiem 43 punktów. A tak się akurat w poniedziałek złożyło, że zajmująca trzecie od końca miejsce w tabeli krakowska Wisła przegrała z płocką imienniczką u siebie 3:4 i pozostała na trzeciej spadkowej lokacie z 29. punktami, co oznacza, że mający nad nią 14 „oczek” przewagi Radomiak na cztery kolejki przed zakończeniem rozgrywek, w których jest maksymalnie do zdobycia 12 punktów, ma już zapewnione utrzymanie w ekstraklasie. Nie od rzeczy będzie dodać, że jako jedyny z trzech beniaminków, albowiem Górnik Łęczna i Bruk-Bet Nieciecza zajmują miejsca za plecami Wisły Kraków i mają do radomskiej ekipy 16 punktów straty, ale też coraz bardziej iluzoryczne szanse na uniknięcie degradacji.
Na następcę Banasika wybrano Mariusza Lewandowskiego, który w poprzednim sezonie także awansował do ekstraklasy, z Bruk-Betem Nieciecza, ale stracił posadę po 17 kolejkach, bo zespół zdobył w nich ledwie 12 punktów i zamykał ligową tabelę. Teraz podpisał z radomskim klubem dwuletni kontrakt, ale nie dostał tej posady dlatego, że jest świetnym szkoleniowcem. Jego dotychczasowe osiągnięcia trenerskie w Zagłębiu Lubin i Bruk-Becie temu przeczą. Jeśli wierzyć plotkom, zadziałały w jego przypadku towarzyskie i biznesowe układy właścicieli radomskiego klubu, a piłkarska praktyka podpowiada, że coś takiego zwykle kończy się katastrofą.
Lewandowskiemu raczej nie uda się z dnia na dzień wprowadzić zespołu ponownie na zwycięską ścieżkę, więc Radomiak raczej na pewno nie włączy się do walki o premiowane prawem gry w europejskich pucharach czwarte miejsce, aktualnie zajmowane przez Lechię Gdańsk. Gdańszczanie w 30. kolejce pokonali u siebie Wartę Poznań 2:0 i utrzymali pięciopunktową przewagę nad ścigającym ich zawzięcie Piastem Gliwice. Grze lechistów z trybun przyglądał się uważnie Paul Conway, lider i główny udziałowiec Pacific Media Group (PMG), dużej grupy inwestycyjnej, która jest właścicielem sześciu europejskich klubów – szwajcarskiego FC Thun, belgijskiego KV Ostenda, duńskiego Esbjerg FB, francuskiego Nancy, holenderskiego Den Bosch i angielskiego Barnsley, a także posiadaczem 10 procent akcji niemieckiego FC Kaiserslautern, aktualnie trzecioligowego, ale z szansami na awans do 2.Bundesligi. Jak wieść niesie PMG rozważa przejęcie od niemieckiego właściciela Lechii znacznej części udziałów w Lechii. Skąd to zainteresowanie? Bo gdański klub ma szansę na grę w europejskich pucharach, na co nie może liczyć żaden z wyżej wspomnianych klubów należących do portfolio PMG.
Ostatnie lata to najlepszy okres w historii Lechii Gdańsk, która nieprzerwanie gra w Ekstraklasie od 2008 roku, a w 2019 zdobył Puchar Polski. Nie może jednak ustabilizować swojej finansowej sytuacji – w ostatnich latach Komisja Ligi dwukrotnie odejmowała Lechii punkty za niespłacone zobowiązania, Rafał Wolski i Sławomir Peszko rozwiązali swoje kontrakty z winy klubu. Powodem jest też mała popularność Lechii w Gdańsku – na 40-tysięcznym stadionie na trzech ostatnich meczach było w sumie 15 tysięcy kibiców, czyli średnio po pięć tysięcy na jedno spotkanie. Taka mizerna frekwencja sprawia, że nowoczesny stadion na meczach Lechii sprawia wrażenie pustego, co zniechęca reklamodawców i sponsorów.
Lechia powinna jednak dociągnąć do końca rozgrywek na czwartej pozycji, bo gliwicki zespół w dwóch najbliższych kolejkach czekają starcia z zespołami z Poznania – najpierw z Wartą, a potem u siebie z Lechem. Piastowi będzie więc trudno odrobić pięciopunktową stratę, tym bardziej, że Lechia w tym samym czasie zagra ze słabo spisującymi się wiosną ekipami Zagłębia Lubin i Stali Mielec. Wisła Płock po wygranej w Krakowie też nie ma już takiej silnej motywacji, bo w Płocku w tym sezonie celem numer jeden było utrzymanie w ekstraklasie, co po wygranej z „Białą Gwiazdą” po szalonym meczu 4:3 zostało osiągnięte.
Na cztery kolejki przed zakończeniem rozgrywek o co walczyć mają trzy czołowe zespoły, czyli Raków Częstochowa, Lech Poznań i Pogoń Szczecin oraz sześć drużyn z dołu tabeli: Górnik Łęczna, Bruk-Bet, Wisła Kraków, Zagłębie Lubin, Śląsk Wrocław i Stal Mielec, bo każda z nich jest zagrożona degradacją. Jeśli chodzi o czołowy tercet, to na razie zgodnie wygrywa, czy to u siebie, czy też na wyjeździe. Częstochowianie w meczu z Górnikiem Łęczna wygrali tylko 2:1, bo wyraźnie oszczędzali siły na czekające ich w najbliższy weekend starcie z Lechem w finale Pucharu Polski. Oszczędzała się też drużyna „Kolejorza”, dlatego Stal Mielec przegrała tylko 1:3. Nie oszczędzali się tylko „Portowcy”, ale oni akurat nie mieli wyboru, bo w meczu z Legią od 53. minuty grali w osłabieniu, a remisowali do tego momentu 1:1. Legioniści nie skorzystali jednak z okazji, albo zwyczajnie okazali się słabszym zespołem, bo przegrali 1:3. Warto podkreślić, że trzeciego gola dla szczecińskiej drużyny strzelił Kamil Grosicki i było to jego piąte ligowe trafienie z rzędu, co w naszej ekstraklasie jest sporym wyczynem. „Portowcy” mają o trzy punkty mniej niż Raków i Lech, ale wciąż liczą, że ich konkurenci się potkną. Raków natomiast wyprzedza lechitów lepszym bilansem meczów bezpośrednich.
Coraz większa panika widoczna jest w obu dolnośląskich klubach. W Śląsku po niespodziewanej klęsce 0:4 w meczu z Bruk-Betem zarząd klubu podjął decyzję o zamrożeniu kwietniowych wynagrodzeń zawodników pierwszej drużyny, a dyrektor sportowy klubu Dariusz Sztylka oddał się do dyspozycji zarządu. Równie nieprzyjemna atmosfera panuje w Lubinie, chociaż tam jeszcze takich radykalnych kroków nie podjęto. Ciśnienia nie wytrzymują też fani Wisły Kraków. W końcówce spotkania z Wisłą Płock, w którym sędzia doliczył aż 11 minut, a zwycięski gol dla „Nafciarzy” padł w ostatniej akcji, gdy po zagraniu ręką w polu karnym gracza gospodarzy arbiter podyktował rzut karny, zamieniony na bramkę przez Mateusza Szwoch. W kierunku piłkarzy z Płocka, celebrujących zdobytego gola, z trybun poleciały plastikowe kubki i inne przedmioty, a potem jeszcze w szarpaninę i pyskówki wdali się gracze obu drużyn. To może być preludium do tego, co czeka Kraków w najbliższy weekend, bo w 31. kolejce ekipę „Białej Gwiazdy” czeka derbowa „święta wojna” z Cracovią na stadionie odwiecznego rywala.