Reprezentacja Polski siatkarzy wywalczyła w Gdańsku awans do turnieju olimpijskiego
Polscy siatkarze wygrali w Gdańsku turniej kwalifikacyjny i wywalczyli awans do igrzysk w Tokio. Biało-czerwoni pokonali Tunezję 3:0, Francję 3:0 i Słowenię 3:1. Najważniejszy cel w tej części sezonu został osiągnięty i teraz mogą spokojnie szykować formę na wrześniowe mistrzostwa Europy. Styl w jakim wygrali imprezę w Ergo Arenie daje podstawy do twierdzenia, że mogą też zwyciężyć w europejskim czempionacie.
W piątkowych spotkaniach Francja pokonała Słowenię 3:0 (26:24, 25:20, 25:23), a Polska także 3:0 (25:15, 25:19, 25:19) wygrała z Tunezją. Te wyniki potwierdziły wcześniejsze przewidywania, że losy olimpijskiego awansu rozstrzygną się w bezpośrednim starciu biało-czerwonych z trójkolorowymi. „Francja to bez wątpienia drużyna ze światowej elity, ale jeśli zagramy na swoim poziomie, to jesteśmy w stanie z nią wygrać. Francuzi dobrze spisują się w przyjęciu, bardzo dobrze bronią, ale jeśli odrzucimy ich od siatki, nasze szanse wzrosną, bo mamy większy potencjał w ataku. W konfrontacji dwóch wyrównanych zespołów często decyduje dyspozycja dnia i mam nadzieję, że to my będziemy mieli lepszy dzień” – mówili przed meczem polscy siatkarze.
Szkoleniowiec francuskiego zespołu Laurent Tillie zrewanżował się pełną respektu oceną naszej reprezentacji. „Polska ma wielu młodych i nowych zawodników, ma też od niedawna Wilfredo Leona, który, co ważne, bardzo dobrze wkomponował się w styl gry polskich siatkarzy. Oni wszyscy są świetnie przygotowani fizycznie i dlatego są takim trudnym przeciwnikiem” – komplementował Polaków trener reprezentacji Francji.
Mała wojna dwóch gwiazd
O rywalizacji obu siatkarzy zrobiło się głośno za sprawą wywiadu, którego Earvin N’Gapeth udzielił w marcu na łamach „PS”. „Leon jest Kubańczykiem. Urodził się na Kubie, występował w reprezentacji tego kraju podczas ważnych turniejów i teraz nagle ma grać dla innego kraju? Nie rozumiem tego i myślę, że podobnie myśli zdecydowana większość osób” – powiedział Francuz i jego słowa odbiły się szerokim echem w całym siatkarskim świecie. Potem gwiazdor reprezentacji Polski próbował złagodzić tę wypowiedź. „Trochę źle zinterpretowano moje słowa. Nie krytykowałem Leona, tylko przepis, który pozwala na reprezentowanie dwóch państw w seniorskich turniejach”– wyjaśniał. Ale chyba było już za późno, bo Kubańczyk wszelkie pytania dotyczące wypowiedzi francuskiego siatkarza ucinał krótkim zdaniem: Nie będę komentował wypowiedzi tego człowieka. Postaram mu odpowiedzieć na boisku”.
I właśnie w sobotnie popołudnie Wilfredo Leon otrzymał taką możliwość, bo trener polskiej reprezentacji Vital Heynen wystawił go w spotkaniu z Francuzami w podstawowym składzie. Nie było to ich pierwsze bezpośrednie starcie, wcześniej jednak konkurowali ze sobą w meczach zespołów klubowych. W półfinale Ligi Mistrzów Sir Colussi Sicoma Perugia, której zawodnikiem obecnie jest Leon, zmierzyła się z jego byłą drużyną Zenitem Kazań, w której teraz pierwsze skrzypce gra właśnie N’Gapeth. Mecz w hali Pala Barton był jednym z najlepszych siatkarskich spektakli w ostatnich latach. Francuz przyćmił Leona, bo chociaż obaj mieli identyczną skuteczność w ataku (57 procent), to N’Gapeth dodał do tego dwa bloki i cztery asy serwisowe, podczas gdy Kubańczyk z polskim paszportem nie zagrał ani jednego asa, zaś popsuł aż osiem zagrywek. W rewanżu też górą był rosyjski klub i Perugia nie wygrała Ligi Mistrzów, a w takim celu przecież zatrudniała kubańskiego siatkarza, który wcześniej przez cztery sezony w barwach Zenita zwyciężał w tych elitarnych rozgrywkach.
Bilans potyczek N’Gapetha z Leonem przed meczem Polska – Francja wynosił zatem 2:0 na korzyść Francuza, ale w Ergo Arenie Kubańczyk wziął pełny odwet za wcześniejsze klęski. Grał fantastycznie, podobnie jak pozostali polscy siatkarze. Wspólnie rozbili słynącą z żelaznej obrony francuską drużynę 3:0 i w tym momencie było już jasne, że to Polacy wywalczą awans i za rok zagrają w Tokio o olimpijskie medale. Trójkolorowi będą musieli o to powalczyć w turnieju kontynentalnym, lecz nawet oni sami smętnie oceniają swoje szanse.
Ta nieznośna Słowenia
Po zwycięstwach z Tunezją i Francją biało-czerwonym w ostatnim ich meczu w turnieju, ze Słowenią, do szczęścia wystarczało im wygrać jednego seta, albo zdobyć co najmniej 59 małych punktów. Jeszcze przed starciem ze Słoweńcami nawet matematyczne szanse stracili Francuzi, bo w spotkaniu z najsłabszą w stawce ekipą Tunezji niespodziewanie stracili seta. Wygrali wprawdzie mecz 3:1, ale w walce o awans na placu boju pozostali już tylko Polacy i Słoweńcy. W lepszej sytuacji byli biało-czerwoni, którym awans na igrzyska zapewniał jeden wygrany set, ale ostatnio nasz zespół nie miał najlepszych wspomnień z potyczek z reprezentacją Słowenii. Nie tak dawno przecież, bo dwa lata temu wyeliminowała biało-czerwonych z mistrzostw Europy.
Słoweńcy chyba na serio uwierzyli, że mają jakiś patent na polski zespół i są w stanie ograć go 3:0 i jeszcze nie dać mu zdobyć 59 punktów. Gdyby tego dokonali, to oni pojechaliby do Tokio. Po pierwszym secie wygranym przez nich 25:21 w polskiej ekipie zrobiło się trochę nerwowo, ale drugą partię nasi siatkarze wygrali 25:23 i przerwali sen rywali o olimpijskiej przygodzie. Potem wygrali też trzeciego seta 25:21, a trener Vital Heynen przeprowadzał te swoje słynne rotacje w składzie, żeby wszyscy zawodnicy kadry mieli udział w wywalczeniu awansu.