Podczas poniedziałkowego konkursu drużyn mieszanych doszło do niecodziennej sytuacji. Podczas kontroli sprzętu zdyskwalifikowanych zostało aż pięć zawodniczek – Niemka, dwie Norweżki, Japonka i Austriaczka. Decyzję, która wywróciła do góry nogami klasyfikacje końcową zawodów podjęła polska sędzina Agnieszka Baczkowska.
Zmagania mikstów na olimpijskiej skoczni w Pekinie zakończyły się sensacyjnymi rozstrzygnięciami. Zwycięstwo reprezentacji Słowenii co prawda sensacją nie było, bo ta ekipa była uważana za pewniaka do zdobycia złotego medalu, ale już srebro dla zespołu Rosji, a zwłaszcza brąz dla ekipy Kanady, bez wątpienia były sensacjami bardzo grubego kalibru. Reprezentacja Polski skacząca w składzie: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Nicole Konderla i Kinga Rajda, zajęła dopiero szóste miejsce, ale gdyby nie dyskwalifikacja zespołów Norwegii, Austrii, Japonii i Niemiec, biało-czerwoni skończyliby zawody co najwyżej na 10. miejscu.
Końcowe wyniki mogły wyglądać inaczej, gdyby nie dyskwalifikacje pięciu zawodniczek. Wśród nich były największe gwiazdy kobiecych skoków – Japonka Sara Takanashi i Niemka Katharina Althaus. Za kontrolę sprzętu zawodniczek odpowiedzialna z ramienia FIS była Polka, Agnieszka Baczkowska. W wypowiedziach dla polskich mediów przyznała, że sama była zaskoczona, że na imprezie tej rangi można posunąć się tak daleko w naciąganiu przepisów, jak zrobiły to zdyskwalifikowane przez nią zawodniczki, których kombinezony były, delikatnie rzecz ujmując, o wiele za duże, co jak wiadomo znacząco wpływa na parametry lotne. „To były tak ewidentne przypadki, że nie miałam żadnych wątpliwości. Już wcześniej docierały do nas, kontrolerów, sygnały o nieprawidłowościach sprzętowych u skoczkiń, ale nasze deklaracje, że w konkursie olimpijskim żadne odstępstwa w przepisach nie będą tolerowane najwyraźniej nie poskutkowały. Atmosfera podczas kontroli była przez to bardzo napięta, a najwięcej pretensji zgłaszały ekipy Austrii i Niemiec” – wyjawiła Baczkowska. Decyzja polskiej sędziny o dyskwalifikacji Niemki Kathariny Althaus doprowadziła do kolejnego napięcia w relacjach z Polakami trenera niemieckiej reprezentacji skoczków Stefana Horngachera.
Wypada w tym miejscu przypomnieć, że w ostatnich zawodach Pucharu Świata przed igrzyskami, w niemieckim Willingen, to właśnie na wniosek austriackiego trenera kadry naszych zachodnich sąsiadów fiński kontroler sprzętu Mikka Jukkara za rzekomo niezgodne z przepisami buty zdyskwalifikował w jednym z konkursów Piotra Żyłę i Stefana Hulę. Jukkara w wypowiedzi udzielonej TVP Sport uczciwie przyznał, że gdyby nie wniosek Horngachera, obaj Polacy zostaliby co najwyżej upomniani. Takie nieprzychylne działania Horngachera rzecz jasna nie spodobały się w Polsce i dzisiaj austriacki szkoleniowiec, który dotąd cieszył się w naszym kraju sympatią kibiców za obfitujące w sukcesy lata pracy z ekipą biało-czerwonych, stał się „wrogiem publicznym numer 1”.
Wściekłość Horngachera po dyskwalifikacji Kathariny Althaus była zrozumiała, bo decyzja polskiej sędziny przekreśliła szanse niemieckiej ekipy na walkę o medale, jako że nie awansowała nawet do drugiej serii i ostatecznie zajęła w konkursie odległe dziewiąte miejsce. Horngacher w wywiadzie dla niemieckiej stacji telewizyjnej ZDF ostro skrytykował polska kontrolerkę sprzętu i podjęte przez nią decyzje, nazywając je „kukiełkowym show”. „Oczywiście, to dla nas bardzo gorzka pigułka. Trzeba jednak powiedzieć, że na igrzyskach kontrolerzy zaczynają kontrolować i mierzyć inaczej i więcej. Już w skokach mężczyzn jest wiele problemów i każdego dnia powstają nowe zasady. To nie jest w duchu sportu. Będę musiał przemyśleć, czy nadal chcę brać w tym udział” – stwierdził Horngacher.
Niemcy na razie nie maja w skokach żadnej medalowej zdobyczy i to może tłumaczyć rosnącą frustrację Horngachera. Miejmy nadzieję, że nasi skoczkowie popsują mu humor jeszcze bardziej w konkursie drużynowym oraz w indywidualnym na dużej skoczni.