Francuski rząd szuka odpowiedzi na rozruchy w Paryżu i innych miastach nie przewidując na razie spełnienia postulatów „żółtych kamizelek”. Prezydent Emmanuel Macron po powrocie z Buenos Aires, gdzie brał udział w szczycie G20, zwołał na dziś nadzwyczajne posiedzenie rządu, by naradzić się, jak traktować ruch społeczny, nad którym nie ma żadnej kontroli. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner nie wykluczył wprowadzenia w kraju stanu wyjątkowego.
Akt III protestów „żółtych kamizelek”, czyli trzecia sobota manifestacji, stał pod znakiem gwałtownych starć demonstrantów z policją w wielu miejscowościach Francji. W sobotę wieczorem, gdy w Paryżu straż pożarna walczyła z ogniem (było łącznie 190 pożarów – płonęły m.in. samochody, śmietniki, barykady i sześć budynków) szef państwa zadeklarował, że „nigdy nie zaakceptuje przemocy”. Jego zdaniem nie ma ona „nic wspólnego z wyrażeniem nawet usprawiedliwionego gniewu”. Tradycyjnie nie wymienił nazwy „żółtych kamizelek”, które z początku domagały się odwołania dodatkowego podatku na paliwa samochodowe, a teraz protestują przeciw obniżce poziomu życia i domagają się dymisji prezydenta.
Opozycja, zarówno z prawej, jak i lewej strony sceny politycznej, jest zdania, że poważny kryzys społeczno-polityczny da się zażegnać tylko poprzez jakiś „znaczący gest” rządu, jak choćby na początek odwołanie podatku na paliwa i rozpoczęcie dialogu z protestującymi. Jeszcze wczoraj rzecznik rządu Benjamin Griveaux powtarzał, że administracja jednak nie ustąpi. W Paryżu aresztowano blisko 300 osób. Wśród manifestujących 110 osób zostało rannych, podobnie jak 17 policjantów.
Związki zawodowe policji mówią o „scenach powstańczych” na ulicach stolicy i „nie zgadzają się”, by policjanci stali się „kozłami ofiarnymi rządowego autyzmu”. Większość wczorajszych manifestacji „żółtych kamizelek” we Francji odbyła się w spokoju, ale do gwałtownych starć manifestantów z policją doszło m.in. w Bordeaux, Nantes, Tuluzie, Tours i Dijon. W departamencie Górnej Loary tłum podpalił butelkami z benzyną budynek prefektury.
W Paryżu większość strat skoncentrowała się w najbogatszych dzielnicach miasta. Wiele witryn zostało wybitych. Manifestanci atakowali głównie banki i luksusowe butiki, zamieszki trwały do późnej nocy. „Żółte kamizelki” zapowiadają już „Akt IV” swego buntu, który miałby polegać na blokowaniu portów i rafinerii.
Według ostatnich sondaży, ruch protestu przeciw spadkowi poziomu życia i neoliberalnym „reformom” Emmanuela Macrona, popiera od 75 do 84 proc. Francuzów. Dotychczasowe rozmowy przedstawicieli „żółtych kamizelek” z rządem nic nie dały.