Trybunał Sprawiedliwości UE orzekał na wniosek Szkocji, gdzie prawie trzy lata temu w referendum dwie trzecie obywateli zaznaczyło opcję „stay”. We wtorek 11 grudnia brytyjski parlament będzie głosował wynegocjowane przez May porozumienie z Brukselą w sprawie warunków, na jakich ma się odbyć wyjście. Izba Gmin raczej odrzuci traktat rozwodowy, krytykowany od wielu miesięcy.
Wyrok TSUE może zostać potraktowany jako koło ratunkowe rzucone Londynowi (pomimo sprzeciwów z Brukseli) – ponieważ odrzucenie umowy (a wszystko wskazuje, że jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz) spowoduje, że Zjednoczone Królestwo 29 marca formalnie wyjdzie z UE, ale nie będzie miało podpisanych żadnych nowych umów gospodarczych. To będzie oznaczać blokadę importu leków i żywności, wstrzymanie pracy lotnisk i portów.
A że deputowani odrzucą porozumienie z UE27, jest raczej przesądzone: licząca prawie 600 stron umowa May przewiduje, że Irlandia Północna pozostanie formalnie pod jurysdykcją Unii, na wyspie nie będzie zatem granicy. Jest to de facto oddanie wspólnocie kontroli nad całą Irlandią i nadmierne uzależnienie od Brukseli. May może odłożyć w czasie jutrzejsze głosowanie i wzorem Margaret Thatcher negocjować do skutku lepsze warunki porozumienia. Ale nie zmieni to faktu, że w obecnej postaci – teraz czy za kilka tygodni, dokument nie przejdzie.
Głosowanie przeciwko zapowiada ponad 100 posłów rządzącej Partii Konserwatywnej, a także deputowani północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej. Na pewno May nie poprze Szkocka Partia Narodowa, Liberalni Demokraci i opozycyjna część Partii Pracy.
Co zmienia wyrok z Luksemburga? Daje Wielkiej Brytanii opcję wycofania się „z twarzą”: może bez zgody pozostających w Unii 27 krajów, jednostronnie zrezygnować z deklaracji o opuszczeniu UE. A to już pierwszy krok ku rozpisaniu nowego referendum. Szkocja przywitała wyrok z radością. Ale minister środowiska Michael Gove zapowiedział, że orzeczenie TSUE nie wpłynie na intencje rządu, który i tak chce opuścić Unie docelowo.
Bruksela również nie ucieszyła się z wyroku: obawia się precedensu, na który będą powoływać się inne kraje pragnąc wyjść z Unii – będą mogły zażądać wyjątkowego potraktowania, wzorem wychodzącej Wielkiej Brytanii.
Tymczasem premier Theresa May w obliczu nadchodzącej porażki odwołała wczorajsze głosowanie w Izbie Gmin w sprawie Brexitu, być może nawet do 21 stycznia – nie wskazano jednak żadnego konkretnego terminu. Tym razem przekonywała, że umowa jest najlepszym dostępnym porozumieniem i że najbardziej kontrowersyjna jej część – czyli tzw. irlandzki mechanizm awaryjny – wcale nie musi wejść w życie. „Widzę jasno, na podstawie rozmów, jakie tu odbyłam, że wszystkie te elementy nie dają pewności wystarczającej liczbie moich kolegów. W ciągu weekendu rozmawiałam z szeregiem liderów Unii. Przed szczytem Rady Europejskiej spotkam się z moimi odpowiednikami w innych krajach i szefami Rady oraz Komisji. Przedyskutuję z nimi obawy wyrażone przez tę Izbę” – powiedziała Problem w tym, że nie do końca pokrywa się to z prawdą, a raczej powiększa listę kłamstw, niedomówień i wykrętów szefowej brytyjskiego rządu, dzięki którym nikt chyba spośród przywódców państw UE ani w Brukseli nie uważa jej już za wiarygodnego partnera do rozmów.
Przeciwko ponownemu otwieraniu rozmów z Londynem, który po raz kolejny godzi się na konkretne ustalenia tylko po to, aby za kilka dni próbować ponownie je negocjować ostro wypowiedział się premier Irlandii Leo Varadkar. Odbył następnie rozmowę telefoniczną z przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem, po której wydany komunikat jasno stwierdza, że żadnych renegocjacji nie będzie. Co najwyżej trzeba się przygotować na sytuację, w której Wielka Brytania opuści UE bez umowy. To dla pani May powinien być wystarczający sygnał mówiący, że sposób prowadzenia przez nią rozmów w sprawie Brexitu zakończył się całkowitym fiaskiem, a ona sama skompromitowała się ostatecznie i powinna jak najszybciej ustąpić, aby nie czynić więcej szkód i wstydu.
Zamiast tego rozsądnego posunięcia Theresa May postanowiła jednak iść w zaparte i udać się do Hagi i Berlina, aby rozmawiać z premierem Markiem Rutte i kanclerz Angelą Merkel. Informując o planowanej wizycie rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert podkreślił, że odbywa się ona na wyraźną prośbę strony brytyjskiej, co wskazuje na to, że Berlin wcale nie pali się do spotkania, a kanclerz Merkel przyjmuje premier May tylko przez grzeczność. Po spotkaniu nie przewidziano konferencji prasowej. Wygląda więc na to, że ta rzekoma akcja, aby w ostatniej chwili wywalczyć lepsze warunki, wypada nie tyle jako nieustępliwość twardej negocjatorki, a jako dość żałosna próba stworzenia wrażenia, że premier May coś usiłuje zdziałać. Abortowanie Brexitu może okazać więc naprawdę jedynym ratunkiem.