Europejczycy widzą być może ukraińskich Żydów, którzy uciekają, aby ratować swoje życie. Palestyńczycy widzą twarze żołnierzy i osadników, którzy przejmują ich ziemię.
Dla żydowskich uchodźców, którzy od kilku tygodni przebywają na lotnisku Ben Guriona w Izraelu, uciekając przed wojną Putina z Ukrainą, każdy dom, który nie jest bombardowany przez Rosjan, może służyć za bezpieczną przystań. Ale biorąc pod uwagę plany Izraela dotyczące osiedli żydowskich na okupowanym Zachodnim Brzegu i w regionie pustyni Nakab/Negew – gdzie Palestyńczycy zostali lub są wypędzani ze swoich domów – ci sami uchodźcy, w tej perspektywie nie występują już w roli pojedynczych ofiar.
To doskonale podsumowuje historię: historię syjonizmu w szerokim znaczeniu od początku XX wieku oraz tego, jak szlachetny cel ratowania życia i przeciwstawiania się uciskowi zostaje wykorzystany do usprawiedliwienia ucisku innego narodu.
Jest to opowieść o tym, jak wywłaszczeni i bezsilni sami stają się potężnymi podmiotami wywłaszczenia; o tym, jak Europejczycy widzą plecy żydowskich uchodźców uciekających przed zagrożeniem życia, ale my, Palestyńczycy, widzimy twarze żołnierzy i osadników, którzy przejmują naszą ziemię i nasze domy.
Jasność, z jaką można obserwować, jak uchodźca natychmiast – w ciągu kilku godzin lub dni – przekształca się w osadnika, służącego jako tarcza w izraelskiej walce z samą obecnością rdzennych Palestyńczyków między rzeką a morzem, tworzy bardziej skomplikowany obraz.
Wojna o wyzwolenie Żydów
Pod koniec XIX i na początku XX wieku trzeba było mieć serce z kamienia, żeby nie utożsamiać się z cierpieniem Żydów w Europie. Nie trzeba było być syjonistą, aby wyrazić współczucie dla Żydów uciekających przed pogromami, czy dla kapitana Alfreda Dreyfusa, którego fałszywe skazanie przez państwo francuskie za zdradę stanu z powodu tego, że był Żydem, było jednym z bodźców, które skłoniły Teodora Herzla do zwołania Pierwszego Kongresu Syjonistycznego w Bazylei w 1897 roku. Słynny list Emila Zoli Oskarżam! w obronie Dreyfusa nie wynikał z syjonistycznego zapału. Zresztą Bernard Lazar, dumny Żyd, który bronił Dreyfusa, nie przyjął rozwiązania „kwestii żydowskiej” zaproponowanego przez Herzla.
Wielu argumentowało, że syjonizm nie odrzucił logiki europejskich antysemitów, takich jak ci, którzy prześladowali Dreyfusa, ale raczej przyjął ich główną logikę: że państwa narodowe powinny być etnicznie czyste i należeć do jednej grupy etniczno-narodowej, tak jak domy prywatne należą do jednego właściciela. Syjonizm zaakceptował ekskluzywistyczną logikę etnonacjonalizmu, wierząc, że nadszedł czas, by Żydzi też mieli swój własny prywatny dom – i w ten sposób stał się raczej ofiarą niż represjonowanym.
Jeśli zwrócimy uwagę na sposób, w jaki izraelska propaganda traktuje antysemityzm i wiktymizację, możemy pomyśleć, że nadal żyjemy w latach 90. Jednak, wbrew temu zniekształceniu rzeczywistości, wiktymizm nie jest czymś, co jest przekazywane w DNA. Jest to raczej uwarunkowany historycznie stan rzeczy, podlegający stosunkom władzy w określonej konstelacji politycznej, społecznej i ekonomicznej oraz w danym okresie. Dzisiejsze relacje władzy w Izraelu-Palestynie nie są takie same jak w Europie lat 90. XIX wieku; osadnicy z Hebronu nie są już bezradnymi, pokrzywdzonymi spadkobiercami Alfreda Dreyfusa.
Można było bronić Dreyfusa przed robieniem z niego rasistowskiego kozła ofiarnego ze strony państwa francuskiego, nie podpisując się pod dyskursem nacjonalistycznym. Zamiast tego można było argumentować przeciwko antysemityzmowi w ramach liberalnych praw obywatelskich i politycznych. Jednak te indywidualne prawa nie były wystarczające, zważywszy, że wielu Żydów w Europie miało poczucie, że stanowią zbiorowość, i dlatego nie chcieli ukrywać ani wyrzekać się swojej żydowskiej tożsamości, by uzyskać równe obywatelstwo. Jak stwierdziła Hannah Arendt: „Kiedy jesteś atakowany jako Żyd, musisz bronić się jako Żyd”.
Jednak obrona ta nie jest jeszcze automatycznie równoznaczna z syjonizmem. Wizje zbiorowych praw Żydów nigdy nie były jednorodne. Niektórzy dążyli do osiągnięcia tych praw w Europie. Inni natomiast starali się opuścić Europę jako krainę geograficzną, ale dołączyć do jej historii i schematu pojęciowego z innego miejsca, przyjmując obraz nowoczesnego państwa narodowego, tak jak zostało ono pomyślane w Europie, jednocześnie realizując swój projekt polityczny poza jej granicami; lub, mówiąc wprost: stać się Europejczykami poza Europą. Wśród tej ostatniej grupy niektórzy patrzyli w stronę Argentyny lub Ugandy, podczas gdy inni nalegali na osiedlenie się w Palestynie – albo w pogoni za rozkwitem kulturalnym w Imperium Osmańskim, albo w formie suwerennego żydowskiego nacjonalizmu politycznego.
Jednak nawet ci, którzy widzieli w stworzeniu suwerennej żydowskiej zbiorowości narodowej w Palestynie rozwiązanie problemu europejskiego antysemityzmu, nie byli jednomyślni w swoim poparciu dla narodowo-etnicznego państwa dla Żydów; niektórzy byli gotowi zaakceptować państwo dwunarodowe dla Żydów i Arabów w ramach jednej jednostki terytorialnej. Nawet dziś, gdy od ponad 70 lat istnieje ekskluzywistyczne żydowskie państwo narodowe, nadal toczy się (głównie teoretyczna) debata między tymi, którzy są gotowi ograniczyć suwerenność tego państwa do części Palestyny, a tymi, którzy nalegają na ustanowienie suwerenności żydowskiej na całym terytorium Palestyny, a tym samym na zasiedlenie każdego jej centymetra – nawet w środku Hebronu.
Wewnętrzna historia polityczna syjonizmu jest więc pod wieloma względami historią tych, którzy znajdowali się na tak zwanej lewej stronie syjonistycznego spektrum, przegrywając wojnę z „prawicą”: syjoniści kulturowi, którzy wierzyli w duchowe centrum żydowskie (a nie państwo) w Palestynie, przegrali z syjonistami politycznymi, którzy nalegali na suwerenność i państwowość. Syjoniści dwunarodowi, którzy wierzyli we wspólną suwerenność polityczną z Palestyńczykami, przegrali z tymi, którzy nalegali na utworzenie państwa wyłącznie żydowskiego. A ci, którzy dążyli do ograniczenia granic Izraela, których dziś określamy mianem „lewicy syjonistycznej”, nadal przegrywają z terytorialnymi maksymalistami.
Nasza wojna demograficzna
Niezależnie od przyczyn, dla których syjonizm podąża tymi ścieżkami, prawdziwy problem polega dziś na tym, że Izrael skolonizował prawie całą historyczną Palestynę, a ci, którzy osiedlili się w Hebronie, chcą, byśmy uwierzyli, że wciąż przemawiają w imieniu Dreyfusa, by w ten sposób zapewnić sobie moralną przewagę w stosunkach z Palestyńczykami. Chcą zabrać symboliczny kapitał z innej epoki i innego kontynentu, kiedy Żydzi byli bezradną, represjonowaną mniejszością, i umieścić go tu i teraz – kiedy Izrael jest siłą okupacyjną, regionalnym supermocarstwem militarnym i imperium gospodarczym.
To samo dotyczy niedawnych uchodźców z Ukrainy. Ich tragiczne położenie jest przedmiotem manipulacji ze strony państwa Izrael, które zapewniając im bezpieczne schronienie, jednocześnie angażuje ich w walkę o ziemię. To tak, jakby państwo mówiło: „Jesteśmy gotowi cię uratować, jeśli tylko będziemy mogli cię wykorzystać w naszej wojnie demograficznej”. Ciało żydowskiego uchodźcy staje się w ten sposób bronią przeciwko Palestyńczykom.
Fakt, że Żydzi byli ofiarami Europy – obywatelami drugiej kategorii, którzy byli brutalnie prześladowani, doświadczali ludobójstwa i stali się uchodźcami – nie powinien czynić nas niewidomymi na rzecz faktu, że Państwo Izrael, uzasadniając swoją rolę jako schronienia dla tych ofiar, uczyniło z Palestyńczyków naród uchodźców i bezpaństwowców, okupując, oblegając i dyskryminując Palestyńczyków, którzy pozostali w naszej ojczyźnie. Podobnie fakt syjonistycznego wywłaszczenia i kolonizacji Palestyny nie powinien przesłaniać faktu, że Żydzi przez wieki cierpieli pod władzą mocarstw europejskich i wymagali pilnego rozwiązania problemu ich wiktymizacji.
Dopiero gdy obie te perspektywy zostaną w pełni uznane, będzie można rozpocząć rzeczową rozmowę między dwoma narodami – taką, która pogodzi ich przeszłość i przyszłość.
Oryginalny tekst ukazał się na portalu +972 Mag. Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński (strajk.eu).