10 grudnia 2024

loader

Jeremiada

Wrzucę dwa grzyby w barszcz korzystając z faktu, że bohater tej opowieści, Jeremi Przybora, nade wszystko jeden legendarnych, kabaretowych Starszych Panów jest jednym z bohaterów emitowanego ostatnio w TVP serialu „Osiecka” poświęconego nie mniej legendarnej Agnieszce Osieckiej.

Tematyka serialu wpisuje się z modną ostatnimi czasy tematykę biograficzną, zarówno w literaturze jak i filmie (także kinowym).
W serialu tym, poza postacią tytułową i postacią Jeremiego Przybory pojawia się wiele bardzo znanych, w tym sławnych postaci przynależących do świata kultury PRL, m.in. Elżbieta Czyżewska, Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, Daniel Passent, Krystyna Sienkiewicz, Olga Lipińska, Jarosław Abramow, Andrzej Jarecki, Jerzy Markuszewski itd.
I tu, jako widz serialu, staję przed percepcyjnym problemem. Gdy bohaterem, czy bohaterami opowieści czy filmu biograficznego są postacie z bardzo odległej przeszłości, konstruowanie ich wizerunku nie stanowi zasadniczego problemu. Z oczywistych względów nikt z nas nie wie i nigdy się nie dowie, jak dokładnie wyglądał Juliusz Cezar czy Napoleon. Ich liczne, reprodukowane wizerunki, „przedstawiające” ich portrety malarskie czy rzeźby możemy traktować jako czysto umowne, właściwie fikcyjne, różnią się one od siebie radykalnie, a pewne wspólne rysy ikonograficzne, wizerunkowe danej postaci są jedynie efektem odwzorowywania ich przez kolejnych twórców i przyjętej tradycji.
Umowność wizerunku jest w takich sytuacjach oczywistością. Oczywiście w miarę rozwoju malarstwa portretowego walory „rejestracyjne” wizerunków malarskich wzrastały, rosła adekwatność wizerunku do rzeczywistego wyglądu postaci, ale zawsze było to odległe od ideału adekwatności, paradoksalnie częściej w przypadku postaci sławnych niż „pospolitych”, choćby z uwagi na praktykę idealizacji. W przypadku epoki, która zaczęła się od pojawienia się fotografii, a w dalszej kolejności także filmu, sytuacja istotnie się zmieniła, ponieważ większa ikonograficzna adekwatność fotografii czy rejestracji na taśmie filmowej sprawiła, że nasze wyobrażenie o wizerunku konkretnych postaci jest bardziej zbliżone do rzeczywistości. Wizerunek takich postaci jak Hitler, Stalin czy Piłsudski jest nam znany z fotografii i filmowych kronik dokumentalnych i realizatorzy filmów fabularnych z udziałem tych postaci nie mają problemu z bardziej adekwatnym modelowaniem ich wizerunku ekranowego. Oczywiście aktorzy grający takie postacie nie są sobowtórami pierwowzorów, ale świadomość umowności ekranowej „załatwia sprawę”.
Długo by pisać o wzmiankowanym wyżej fenomenie percepcyjnym, nie ma tu na to miejsca. Największy jednak problem pojawia się w przypadku takich filmów jak „Osiecka”, gdy mamy do czynienia z postaciami z relatywnie nieodległej przeszłości, obejmowanej czasem naszego życia, przez wielu z nas obejmowanej pamięcią, z postaciami powszechnie znanymi telewizji.
W przypadku przedstawicieli pokolenia średniego i starszego oglądanie postaci tak powszechnie znanych jak Zbigniew Cybulski, Elżbieta Czyżewska czy Daniel Passent odgrywanych przez nawet dobrych czy bardzo dobrych aktorów może wywoływać uczucie dysonansu. Widzimy naocznie, że ten „Cybulski” czy ta „Czyżewska” tak świetnie nam znani z ekranów telewizji, z kina z czy niezliczonych fotografii, są markowane przez osoby (aktorów) o zupełnie innej powierzchowności, osobowości, o innym „magnetyzmie”, nawet jeśli z aktorską sprawnością oddają niektóre cechy zachowania, odruchy, etc. granych przez siebie postaci.
Ja w każdym razie od tego efektu fałszu i obcości uwolnić się nie potrafię. O ile jednak my, widzowie starszego i średniego pokolenia możemy dokonać w wyobraźni czegoś w rodzaju korekty, łącząc w jedno postacie autentyczne z wizerunkami aktorskimi, o tyle widzowie młodszego pokolenia, którzy – na ogół – tych postaci nie znają, takiej korekty dokonać nie mogą i te aktorskie portrety odbierają „jeden do jednego”.
A to oznacza, że oglądają wyłącznie aktorów a w najmniejszym nawet stopniu nie mogą zaczerpnąć czegokolwiek z „substancji” pierwowzorów. I wtedy efekt edukacyjny, kulturowy serialu sprowadza się do zera, tym bardziej, że akurat w przypadku serialu „Osiecka” klimat n.p. lat sześćdziesiątych PRL, jego specyficzny smak jest oddany – w moim odczuciu – raczej słabo, mało adekwatnie.
Dlatego doceniając dobre aktorstwo Grzegorza Małeckiego w roli Jeremiego Przybory, jako znacznie lepszą od serialu „Osiecka” opowieść o tej postaci i pewnym kręgu środowiskowym tamtych czasów, wybieram świetnie napisaną opowieść Dariusza Michalskiego, który losy artysty (1915-2004) opowiedział jednocześnie gruntownie, rozlegle, panoramicznie, detalicznie i potoczyście, atrakcyjnie, „od Adama i Ewy”, po kres życia. Wzbogacając opowieść bardzo cenną, a nawet niezbędną w takim przypadku bibliografią oraz zestawem licznych utworów Przybory.
Dariusz Michalski – „Starszy pan B. Opowieść o Jeremim Przyborze”, „Iskry”, Warszawa 2019, str. 497, ISBN 978-83-244-1052-1

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Pan nie tylko od „Starej baśni”

Następny

Odliczanie do rozpadu świata i pochwała izolacji

Zostaw komentarz