6 listopada 2024

loader

Kazachstan wielki znak zapytania

Jeśli atmosfera w kraju nie zostanie szybko uspokojona, a państwo i władza nie zaczną funkcjonować racjonalnie, Kazachstan ma wszelkie cechy i predyspozycje, by stać się drugim Afganistanem. Ze wszystkimi – może nawet zwielokrotnionymi – zwyrodnieniami. Funkcjonować racjonalnie, znaczy: bez uśmiechania się do jakichkolwiek ekstremizmów.

Już w I dekadzie XXI w. niezależni komentatorzy pisali o ofensywie ideologicznej dokonywanej przez ekstremistów muzułmańskich – znajdujących oparcie w pogrążonym w anarchii, wojnie i amerykańskiej interwencji Afganistanie – na północ, w stronę poradzieckich krajów Azji Środkowej. Kilkakrotnie dochodziło w XXI w. do regularnych starć z różnej maści bojownikamiw Tadżykistanie, Uzbekistanie, Kirgizji i właśnie w Kazachstanie, gdzie w regionach nadkaspijskich hasła salafitów znajdują pewien posłuch. Jedynie odcięty praktycznie od świata Turkmenistan, rządzony przez super opresyjny nawet jak na standardy poradzieckie reżim – dotychczasowi prezydenci Nijazow (Turkmenbasza) i Berdimuchamedow to klasyczni sułtani – nie opublikował po prostu informacji na ten temat. Co przecież nie znaczy, że problemu nie ma.
Faktem jest, że talibowie jako reprezentanci Pasztunów, typowo lokalnej afgańsko-pakistańskiej kultury, w swoich zamierzeniach są skupieni wyłącznie na terenach Afganistanu. Nie mają i nie mieli nigdy ciągot do eksportu swojej wizji muzułmańskiego państwa. To typowo miejscowa wersja islamu głęboko osadzona w pasztuńskim kodeksie „pasztunwali”. Po drugie – zwalczają od dawna Państwo Islamskie (w mniejszym stopniu al-Kaidę, pozostając w chłodnych i zdystansowanych relacjach z tymi rozproszonymi grupami, które do tej pory zachowały się na terytorium Afganistanu). Państwo Islamskie jest bowiem głównym konkurentem talibów i powiązanych z nimi warlordów w uprawie i handlu opium, które stanowi lwią część zysków czołówki polityków afgańskich. To raczej Państwo Islamskie w Afganistanie czerpało, mówiąc kapitalistycznym językiem, zasoby ludzkie z Azji Środkowej: trzon bojowników IS w Afganistanie stanowili Turkmeni, Uzbecy, Kazachowie, Kirgizi, ludzie pochodzący z turkojęzycznych ludów Syberii, a także Ujgurzy z Sinciangu (Chiny). Obecnie powracają oni z Afganistanu do miejsc pochodzenia. Dane rosyjskiej FSB z drugiej połowy II dekady XXI wieku mówiły o 3000-4000 obywatelach Federacji Rosyjskiej mających walczyć pod sztandarami al-Kaidy bądź ISIS w Afganistanie.
Upadek kalifatu na Bliskim Wschodzie spowodował, że IS przetrwało jako sieć filii (zwanych prowincjami) na świecie. Zmienił się też profil organizacji. ugrupowania skupionego dotychczas na rozwoju organizacji terytorialnej w Syrii i Iraku na zdecentralizowane, luźno ze sobą powiązane grupy prowadzące działania o charakterze asymetrycznym (terrorystycznym i partyzanckim) na rozległych obszarach Azji i północnej Afryki. Da’isz powraca tam, gdzie może wykorzystać słabość lokalnych rządów lub włączyć się do lokalnych konfliktów. Dzięki temu utrzymuje zasięg swojej propagandy, powiększa zasoby finansowe i organizacyjne, prowadzi rekrutację bojowników i umożliwia im przerzut tam, gdzie istnieją warunki dla terrorystycznej i propagandowej działalności. Taką prowincją i filialnym poligonem dla działań w Azji Środkowej jest prowincja Chorasan, utworzona na terenie Afganistanu w 2015 r. a której nazwa odwołuje się do historycznego regionu obejmującego również część terytoriów państw Azji Centralnej, Iranu i Pakistanu. ISIS-K (czyli ISIS-Khorasan) dysponuje w Afganistanie ok. 2 tys. bojowników, którym od 2020 r. przewodzi Szahab al-Muhadżir, Irakijczyk. Czy ISIS-K ma możliwości, aby w zdestabilizowanych, przegniłych na wskutek korupcji i powszechnie panujących kolosalnych dysproporcji materialnych krajach poradzieckiej Azji Środkowej głęboko się zakorzenić i osiągać wymierne sukcesy tak propagandowe jak i polityczne? Z pewnością brak perspektyw lepszego życia, zablokowanie kanałów awansu społecznego i niechęć do skorumpowanej władzy tworzą grunt, by wizja walki o „prawdziwy islam” była dla pewnej części młodych ludzi atrakcyjna.
Trudno wierzyć zapewnieniom prezydenta Kazachstanu Tokajewa, iż desantu na Ałmaty dokonało 20 000 bojowników-ekstremistów (w domyśle – muzułmańskich). Nie te liczby i możliwości. Jednak nietrafnym byłoby też zaprzeczać całkowicie obecności takich ludzi. Już podczas poprzednich protestów ludności w nadkaspijskich regionach Kazachstanu kilka lat temu (wybuchły te protesty również z powodów ekonomicznych), zakorzenieni tam salafici uaktywnili się propagandowo i dokonali kilku niegroźnych zamachów bombowych. Potwierdzone dwa wypadki obcięcia głów funkcjonariuszom sił porządkowych mogą świadczyć o obecności ludzi IS podczas zajść.
Historycznie Kazachstan jest typową dla krajów wschodnich wspólnotą kilku klanów – klanów, które z kolei utworzyły trzy duże stowarzyszenia, zwane po kazachsku „żusami”: młodszy, środkowy i starszy. Młodsi dobrowolnie stali się częścią Imperium Rosyjskiego. Potem przyszła kolej na asymilację środkowego. I tylko starszy został podbity siłą przez Rosjan. Ałma-Ata (dawne rosyjskie miasto-twierdza o symbolicznej nazwie Wierny) została zbudowana na terytorium, na którym mieszkał starszy „żus”. Problem klanów kazachskich i ich wyraźnie odmienny stosunek do Rosji i Rosjan pozostawał ważnym czynnikiem w polityce wewnętrznej niepodległego już Kazachstanu. Nursułtan Nazarbajew, który został szefem republiki po rozpadzie ZSRR, został zmuszony do przeniesienia stolicy z Ałmaty do Celinogradu (Astana, dziś Nur-Sułtan), ponieważ nie miał innego sposobu na pozbycie się wpływów południowych klanów. Klany z tego „żusu” zostały w ten sposób osłabione, choć nie pozbawione wszelkich wpływów czy uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie kazachskim. Na pewno nie w południowej cześci kraju.
Nie bez powodu główne starcie podczas zamieszek miało miejsce w Ałmaty. Na północy kraju, gdzie na zwartym terytorium mieszka gros obywateli Kazachstanu rosyjskiego pochodzenia (ok. 20 proc. z 20 mln populacji kraju) nie było większych protestów. Nie byłoby nawet specjalnie zaskakujące, gdyby w razie sukcesu protestów w Ałmaty powstałaby tam jakaś forma „Anty-Majdanu”, jak to było w 2013 roku na ukraińskim południowym wschodzie. To jest też potężna broń Moskwy na wypadek, gdyby władze Kazachstanu teraz czy potem zamierzały konsolidować kraj na nacjonalistycznych podstawach. Teraz po reakcji Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) – głównie Rosji i Putina – w sprawie wsparcia ekipy skupionej wokół prezydenta Tokajewa wielu analityków zauważa, iż Kazachstan będzie siłą rzeczy sterował coraz bliżej Moskwy (na podobieństwo Białorusi). Kończy się wielosektorowa gra Kazachstanu pod rządami Nazarbajewa i jego otoczenia oraz flirt z nacjonalizmem, który w tym wypadku nieuchronnie prowadził do flirtu z fundamentalistycznym islamem.
Rosja nie zamierza czekać, aż ta gra wyda gorzkie owoce, tym bardziej, że pierwsi zwolennicy Kazachstanu bez mniejszości już się objawili. Przykładem tych ciągot jest mieszkający w Pawłodarze znany animator kultury kazachskiej, organizator życia publicznego w regionie, przedstawiciel elit nazarbajewowskich Arman Koni. Wezwał on w mediach społecznościowych do zdecydowanej stratyfikacji i hierarchizacji ludności na podstawie kryteriów językowych (bez oglądania się na prawa człowieka). Osoby nieznające języka kazachskiego winne być osadzone w specjalnych obozach reedukacyjnych lub wydalone z kraju. Postacią z dokładnie przeciwnej strony spektrum jest obrońca swobód obywatelskich ludności rosyjskojęzycznej, miejscowy działacz praw człowieka, Kazach Emrek Tajchibekow. Odsiaduje on wieloletni wyrok w obozie o zaostrzonym rygorze, skazany właśnie za nagłaśnianie takiej polityki władz kazachskich. Tajchibekow przestrzegał, iż Kazachstan pozycjonujący się w opozycji czy nawet wrogości do Rosji nie ma racji bytu i prędzej czy później pogrąży się w anarchii na wzór Afganistanu. Ostrzegał też przed oderwaniem się – gdy kazachizacja przekroczy pewien próg – na wzór Ludowych Republik ze wschodu Ukrainy północnych terenów Kazachstanu będących de facto częścią południowej Syberii.
Kazachstan w swej klanowej strukturze i potrzebie wzajemnego zbalansowania interesów przypomina – znowu – Afganistan, chociaż w odróżnieniu od niego jest mniej zróżnicowany etnicznie i wyznaniowo (niemal wszyscy kazachscy muzułmanie są sunnitami, szyitów jest garstka). I choćby doświadczenia afgańskie pozwalają nam przewidzieć, że gdyby w Kazachstanie nie udało się uspokoić sytuacji społecznej, efekty tego fiaska byłyby dramatyczne. Co zatem robić? Władza musi odejść od dotychczasowego ekskluzywizmu, podjąć próby zmniejszania rozpiętości materialnych i sprawiedliwego rozłożenia obciążeń wynikających z trudności codziennego życia. Musi też otworzyć się na całość społeczeństwa kazachskiego, bo system klanowy na dłuższą metę uniemożliwi walkę z nierównościami.
Nikomu nie zależy dziś – bez względu na opcje polityczne i interesy – aby tak istotny kraj dla polityki w tej części świata został zdestabilizowany, a przy okazji by stał się dziuplą dla działań różnego rodzaju ekstremistów. Jednak zwalczanie ekstremizmu to nie wszystko. Władze w Nur-Sułtan muszą zmienić diametralnie politykę wobec całości społeczeństwa. Pokusy ogłoszenia „wojny z terrorystami i bandytami” z jednoczesnym zachowaniem politycznego status quo są olbrzymie. To jednak nie byłoby żadne rozwiązanie.

Radosław Czarnecki

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Gospodarka 48 godzin