Zawsze opowiadał się za słabszymi, nawet jeśli oznaczało to narażenie się mocarstwom. Tak było w 2003 r., gdy jego sprzeciw wobec wojny w Iraku wywołał oburzenie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Kofi Annan, były sekretarz generalny ONZ i laureat Pokojowej Nagrody Nobla, zmarł 18 sierpnia w wieku 80 lat.
„Sumienie świata”, „moralny arbiter”, „mąż stanu”, „utalentowany dyplomata” – tak przeważnie rozpoczynały się nekrologii opublikowane przez światowe media niedługo po informacji, że Kofi Annan nie żyje. Rzadko zdarza się, aby polityk – zwłaszcza takiego formatu – budził powszechną sympatię bez względu na przekonania, sympatie polityczne czy narodowość. Tymczasem wiadomość o śmierci Annana zjednoczyła światową opinię publiczną na skalę niespotykaną w ostatnich latach. Reakcja mediów, a także zwykłych ludzi, była chyba najlepszym podsumowaniem kariery człowieka, dla którego pokój stanowił najwyższą wartość.
Urodził się 8 kwietnia 1938 r. w Kumasi w obecnej Ghanie. Pochodził z zamożnej rodziny, co umożliwiło mu odebranie gruntownej nauki w krajowych i zagranicznych uczelniach. Studiował m.in. w Stanach Zjednoczonych i Szwajcarii. Poznał języki, przede wszystkim zaś poznał różne narodowości i kultury. Niemal w naturalny więc sposób rozpoczął pracę w Światowej Organizacji Zdrowia. To właśnie z systemem Narodów Zjednoczonych miał związać niemal całe swoje zawodowe życie. W 1980 r. otrzymał stanowisko szefa personelu biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców w Genewie. Trzy lata później przeniósł się do siedziby głównej ONZ w Nowym Jorku.
W centrali szybko poznano się na jego talencie, trzykrotnie powierzając mu funkcję asystenta sekretarza generalnego. Przełomem w karierze Annana były lata 1993-1996, podczas których odpowiadał za operacje pokojowe. To wówczas niemal jednocześnie światem wstrząsnęły ludobójstwo w środkowowschodniej Afryce i wojna domowa na Bałkanach. Po latach Annan przyznał, że w przypadku Rwandy, gdzie zginęło ponad 800 tys. ludzi, „mogłem i powinienem zrobić więcej, aby zaalarmować opinię publiczną i skłonić ją do działania”. W 1998 r. „The New Yorker” wprost obwinił Annana o brak reakcji na doniesienia o planowanej masakrze. Zdaniem tego prestiżowego magazynu już na początku 1994 r. ówczesny asystent sekretarza generalnego ONZ miał otrzymać raport od dowódcy błękitnych hełmów w Rwandzie, informujący o przygotowaniach do eksterminacji Tutsi. W odpowiedzi na te oskarżenia Annan bronił się, że o jakiekolwiek międzynarodowej akcji zbrojnej nie mogło być wówczas mowy, zważywszy na fiasko amerykańskiej interwencji w Somalii cztery miesiące wcześniej.
Zaledwie rok później Annan musiał zmierzyć się z kolejną porażką ONZ. W lipcu 1995 r. doszło do wymordowania tysięcy muzułmańskich mężczyzn i chłopców w Srebrenicy, zajętej niedługo wcześniej przez serbskie oddziały. Wszystko to przy biernej obecności ponad setki holenderskich błękitnych hełmów. „Przez nasze błędy, złe rozpoznanie i niemożność prawidłowej oceny zagrożenia nie potrafiliśmy ocalić mieszkańców Srebrenicy przed serbską kampanią masowych mordów” – stwierdzał raport ONZ w 1999 r., którego napisanie zlecił Annan, już wówczas sekretarz generalny. Być może poczucie winy za Rwandę i Srebrenicę sprawiło, że z jego inspiracji ONZ dało zielone światło zbrojnej interwencji NATO na Bałkanach.
Kiedy został wybrany na sekretarza generalnego w 1997 r., przyszyto mu łatkę człowieka Waszyngtonu. Szybko jednak dał się poznać jako niezależny dyplomata, który reprezentował przede wszystkim interes społeczności międzynarodowej. W 2003 r. zdecydowanie sprzeciwił się interwencji wojsk amerykańskich w Iraku, nazywając ją „nielegalną” i sprzeczną z prawem międzynarodowym. Krytykując unilateralną akcję USA, Annan krytykował całą filozofię polityki zagranicznej prezydenta George’a W. Busha, zgodnie z którą Stany Zjednoczonych przyznały sobie prawo do prewencyjnego ataku na całym świecie. Sekretarz generalny ONZ ostrzegał, że tak egoistyczne stanowisko może zdestabilizować i tak już kruchy porządek światowy. Nie trzeba było długo czekać, aby przyznać mu rację.
Jedyną wojną, którą Annan sam wywołał i niestrudzenie prowadził do końca życia, była ta przeciwko epidemii AIDS. Z jego inicjatywy w 2000 r. ONZ przyjęło rezolucję uznającą AIDS za zagrożenie dla globalnego bezpieczeństwa. W rezultacie powstał Globalny Fundusz Walki z AIDS, który obecnie współfinansuje leczenie niemal połowy wszystkich zakażonych na całym świecie. Jako jeden z pierwszych Annan zwracał też uwagę, że szczególnie zagrożone są kobiety, które często padają ofiarą gwałtów lub są zakażane przez swoich partnerów.
„Prawdziwe granice naszych czasów nie przebiegają między państwami, lecz między silnymi i słabymi, wolnymi i spętanymi, uprzywilejowanymi i pogardzanymi. W naszych czasach żadne mury nie mogą rozdzielić tragedii humanitarnych w jednej części świata od bezpieczeństwa narodowego w drugiej. (…) Pod powierzchnią państw i narodów, ideologii i języków, znajduje się zaś los pojedynczych istnień ludzkich w potrzebie” – mówił odbierając Pokojową Nagrodę Nobla w 2001 r.
Pod przewodnictwem Annana, ONZ stało się istotnym graczem na arenie międzynarodowej. Ze skorumpowanej i skostniałej organizacji stworzył realną siłę reprezentującą interesy całej światowej społeczności, zwłaszcza zaś jej najbiedniejszej i najsłabszej części. Niestety, jego następcy okazali się mniej utalentowani. Współczesna dyplomacja odbywa się bez ONZ, czego rezultaty możemy obserwować każdego dnia. Liczbę kryzysów humanitarnych trudno zliczyć, a wzajemnie animozje między mocarstwami powróciły do poziomu z początków zimnej wojny.
Kofi Annan nie był kryształową postacią. Miał jednak jedną cechę, której bez wyjątku brakuje współczesnym politykom – budził powszechne zaufanie. Dziś, jak rzadko kiedy, brakuje takiej osoby.