Kurdowie zgadzają się na utworzenie strefy bezpieczeństwa w północnej Syrii, ale tylko wtedy, gdy będzie jej strzegł kontyngent wojsk ONZ. Wcześniej zamiar utworzenia takiej strefy deklarowała Turcja, a Stany Zjednoczone popierały takie rozwiązanie – dla Kurdów potencjalnie zabójcze.
Przedstawiciele Syryjskich Sił Demokratycznych, sojuszu, w którym główną rolę odgrywają kurdyjskie Powszechne Jednostki Obrony (YPG), poinformowali dziś, że nie zgodzą się z utworzeniem w północnej Syrii „strefy bezpieczeństwa” pod kontrolą turecką. Terytorium syryjskie – władze w Damaszku oczywiście nie dostały szansy, by ustosunkować się do całego projektu – pod tureckim nadzorem miałoby obejmować pas 32 km od granicy z Turcją. W tym obszarze położonych jest kilka miast o ogromnym znaczeniu dla Kurdów, tyleż strategicznym, co symbolicznym – Tall Abjad, Kamiszlo czy słynne Kobane, bohaterstwo bronione przez Państwem Islamskim. Nic dziwnego, że Kurdowie oświadczyli dziś, że na strefę buforową nie ma ich zgody.
Jakie są alternatywne propozycje? Rosja domaga się, by obszar pogranicza po wycofaniu się Amerykanów był patrolowany przez wojska syryjskie, na co zresztą sami Kurdowie, widząc, że Amerykanie po raz kolejny chcą zostawić ich na pastwę losu, byli gotowi przystać. Obecnie jednak najbardziej pożądanym przez samo SDF i YPG wariantem jest wprowadzenie sił ONZ.
Wkroczenie Turków do syryjskiego Kurdystanu – pod dowolnym pretekstem – oznaczałoby ostateczne zniszczenie projektów demokratycznej, oddolnie zarządzanej Rożawy. Sytuacji nie ułatwia postawa prezydenta USA – Donald Trump w ciągu ostatniego miesiąca najpierw zapowiedział wycofanie się Amerykanów z Syrii, potem stwierdził, że proces ten będzie bardzo powolny, kilka dni temu zagroził Turcji „dewastacją ekonomiczną” w przypadku zaatakowania Kurdów, by następnie odbyć z Erodoganem rozmowę, z której obie strony były bardzo zadowolone…