30 listopada 2024

loader

Modi idzie po Bollywood

The Prime Minister, Shri Narendra Modi addressing at the webinar for effective implementation of Union Budget in Defence Sector, in New Delhi on February 22, 2021.

Ostry zwrot w stronę obskuranckiej prawicy i nowych autorytaryzmów jest procesem tak globalnym, że trudno wskazać jednoznacznego „lidera” i „awangardę”.

O palmę pierwszeństwa rywalizuje co najmniej kilku przywódców i ich rządy, w zależności od aspektów, na których skupiałaby się analiza. Indie premiera Narendry Modiego wylądowałyby jednak wysoko w tabeli ze względu na to, jak długo postępują już tą ścieżką, jak daleko posunęły się tam procesy religijnego integryzmu i demontażu instytucji liberalnej demokracji, czy ile już tam miało miejsce pogromów (głównie ludności muzułmańskiej) oraz innych wybuchów religijnej i etnicznej przemocy.
O znaczeniu wszystkiego, co dzieje się w Indiach, decydują wreszcie ich rozmiary. Drugi najludniejszy kraj świata, do dziś odruchowo metkowany jako „największa demokracja”, w żywej pamięci innych społeczeństw – w szczególności globalnego Południa – długo aspirujący do roli „potęgi moralnej” świata ery dekolonizacji, dziś jest niebezpiecznym przykładem wskazującym złą drogę narodom znajdującym się pod jego kulturalnym i politycznym wpływem.
Jednym z wehikułów kulturalnego oddziaływania Indii na świecie jest kinematografia, w szczególności jej największy i najbardziej globalny ośrodek bombajski, popularnie (od lat 70. XX w.) zwany Bollywoodem. Powstają tam filmy w największym spośród 380 języków Indii, hindi. Tamtędy przebiega też jeden z wielu frontów kulturalnych i ideologicznych wojen toczonych przez premiera Modiego i jego skrajnie prawicową partię BJP.

My name is Khan

Kiedy David Lynch po raz pierwszy spotkał Isabellę Rossellini, wykrzyknął podobno: „Rany boskie, mogłabyś być córką Ingrid Bergman!”. „Ona jest córką Ingrid Bergman, kretynie!” – miał odpowiedzieć ten, który ich sobie przedstawił. Coś takiego, tylko bardziej, musiało być częstym udziałem Aryana Khana. 23-latek wygląda niemal jak ksero swojego ojca, którym jest jeden z najpopularniejszych aktorów na świecie, Shah Rukh Khan. Błogosławieństwo zamieniło się w przekleństwo. Dziś takiemu pokrewieństwu Aryan zawdzięcza pobyt w wyjątkowo ciężkim areszcie i perspektywę więzienia w niedalekiej przyszłości. Z aresztu właśnie wyszedł, za kaucją, której mu długo, niezgodnie z prawem i pomimo iż rodzina do jego obrony zatrudniła ogromnej sławy prawnika, który był kiedyś aż prokuratorem generalnym. Aryan wyszedł niemal prosto na 56. urodziny SRK (jego fanom wystarczą te trzy litery, żeby wiedzieć, o kogo chodzi). Jeżeli to prezent, to z pozostawioną w domyśle groźbą, niespecjalnie zawoalowany szantaż.
Co takiego zrobił Aryan Khan? Posiadał i brał narkotyki. Jakoby. Nic przy nim nie znaleziono, kiedy antynarkotykowa policja NCB (Narcotics Control Bureau) najechała imprezę, którą urządzał z przyjaciółmi w podobnym sobie wieku. Z jakiegoś powodu nie przetestowano go też po zatrzymaniu na ich obecność w organizmie, co nie przeszkodziło wymiarowi sprawiedliwości przetrzymywać go potem w areszcie z najgorszymi kryminalistami. Jedynymi „dowodami” w sprawie są wiadomości z grupy na WhatsAppie i zeznania „seryjnego świadka”, który – jak ustalił „The Indian Express” – znalazł upodobanie w kablowaniu w kilku innych podobnych sprawach.
Jest to proces pokazowy, w którym rozchodzi się o co najmniej dwie sprawy naraz. Primo, o uderzenie – za pośrednictwem syna – w najpopularniejszego muzułmanina w Indiach, a poprzez niego zastraszenie muzułmańskiej mniejszości. Niezwykle liczebnej mniejszości: Indie są też państwem z drugą największą populacją muzułmanów (po Indonezji). Secundo, o uderzenie także w Bollywood, zastraszenie i złamanie oporu całego środowiska filmowego Bombaju, aby włączyć je do gorliwego udziału w ideologicznym projekcie znanym jako Hindutva. Projekcie homogenizującego, religijnego nacjonalizmu, który odmawia indyjskości wszystkiemu, co nie przynależy do hinduizmu, i to definiowanego coraz bardziej wykluczająco.

Hindutva i Bollywood

Mieszkańcy Indii oglądają filmów wiele i niemal nie oglądają filmów innych niż indyjskie. Bollywood jest fabryką snów krojonych niby dla mieszkańców Indii, które jednak, z fascynujących dla kulturoznawcy czy antropologa powodów, śni z nimi co najmniej połowa globalnego Południa, od Algieru przez Mogadiszu po Dżakartę.
Ideologia Hindutvy ma kosę z Bollywood, bo Indie śnione przez bombajską fabrykę snów to zupełnie inne Indie niż te, które cynicznie tkają ideolodzy premiera Modiego. To Indie pluralistyczne i laickie – przynajmniej w tym sensie, że nie uzależniają prawa do indyjskiej tożsamości od wyznania i praktyk religijnych. Hinduską prawicę zawsze frustrowało, że Bollywoodem „rządzą muzułmanie”. Muzułmanów faktycznie jest tam dwukrotnie większa proporcja niż w indyjskim społeczeństwie jako całości, ale chodzi też o inne nie-hinduskie mniejszości. Korzenie estetyki kina bombajskiego tkwią m. in. w XIX-wiecznym teatrze bombajskich Parsów, potomków przybyszów z Persji. Wśród dużych nazwisk współczesnego Bollywoodu Parsem jest John Abraham. Bollywood kotłuje się też od talentu spływającego tam z językowych obszarów kraju innych niż hindi, w tym tych, które hinduscy nacjonaliści z północy kraju traktują trochę jak kolonizatorzy, pragnący je „zasymilować” (i gdzie partia BJP nie ma władzy na poziomie stanowym). Aishwarya Rai Bachchan pochodzi z Karnataki, Mani Ratnam z Tamilnadu, Ram Gopal Varma i Sushmita Sen z Telangany, Katrina Kaif aż z Hongkongu, a Kajol i Rani Mukerji, choć urodzone w Bombaju, są z rodzin bengalskich.
Indie śnione przez bombajskich filmowców to zawsze były Indie, które widzą swoje odbicie w metaforze drzewa banyan: drzewa, które rozrastając się, wypuszcza z korony ku ziemi dodatkowe „pnie”, które mogą przyrastać w nieskończoność.

„Kultura tysiąca kultur”.

Niewtajemniczeni Europejczycy lubią myśleć o Bollywood jako o kinematografii funkcjonującej poprzez konserwatywne formy wypowiedzi. Dowodem ma być zwykle to, że bollywoodzkie filmy nie pokazują seksu. Islamofobi lubią to wiązać z tym, że Bollywoodem „rządzą muzułmanie”. Każdy, kto widział choć kilka takich filmów, wie, że one od seksu kipią, tylko inaczej. Filmoznawca Vijay Mishra pisał kiedyś, że gdyby od kina bollywoodzkiego odjąć seks, niemal nic by z niego nie zostało, nic nie trzymałoby go do kupy. Hinduska prawica „rządzących Bollywoodem” muzułmanów obwinia więc o bombajskiego kina wyuzdanie.
Tak czy owak, sam sposób opowiadania o seksie to powierzchowne i upraszczające kryterium. Wśród twórców klasycznego kina bombajskiego byli komuniści (Mehboob Khan i Raj Kapoor). Dominował zawsze przekaz antykastowy, było w nim wiele miejsca na antykolonializm i inne krytyczne dyskursy, a także dla empatycznych portretów bohatera i bohaterki reprezentującego klasy ludowe (choć, co prawda, z wyjątkiem okresu triumfującego neoliberalizmu).
Hinduskiej prawicy chodzi też o Bollywood jako praxis – o to, jak ośrodek ten pracuje i jak żyje. Bollywood można wiele zarzucić, w tym różne formy dyskryminacji, ale pewne fakty pozostają faktami. Odkąd Bombaj stał się ośrodkiem zorganizowanego przemysłu filmowego, za bramami wytwórni i studiów, na planach zdjęciowych, w stopniu nieporównywalnym z innymi „polami społecznymi” Indii, nawet akademią, przestają działać podziały kastowe i religijne. Wszyscy pracują ze wszystkimi – i wszyscy się ze wszystkimi mieszają w pary i rodziny. Shah Rukh Khan i jego rodzina są na celowniku Modiego również dlatego – żona SRK, matka Aryana jest hinduską. Partia rządząca w wielu indyjskich stanach forsuje różne metody zakazywania mieszanych małżeństw, lansując spiskową teorię, że muzułmanie prowadzą wielką operację przechwytywania hinduskich kobiet drogą małżeństwa.

Psy premiera Modiego

Posłuszne Modiemu media, zwłaszcza telewizja, angażują się w nagonki takie, jak na SRK i jego syna, w stylu, przy którym bledną czasem Wiadomości TVP. Kampania prezentująca Bollywood jako siedlisko moralnej zgnilizny rozwija się od lat, ale to bez wątpienia jej apogeum. Jeszcze nigdy nie udało się Modiemu i jego mediom przydybać filmowca tak wielkiego formatu, do tego zabierającego wcześniej głos w sprawach politycznych. Tagline jego filmu My Name Is Khan brzmiał: „Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą”. Khan to najczęstsze muzułmańskie nazwisko w Indiach i wielu innych krajach; film brał na celownik globalną islamofobię. SRK potępiał też kiedyś w publicznych wypowiedziach retorykę Modiego i jego akolitów. Rok temu na celowniku władzy była przepiękna gwiazda Deepika Padukone. Jej zbrodnia: była adminką grupy na WhatsAppie (jakieś podobieństwa?), na której niektórzy rozmawiali o narkotykach.
Modi i jego ludzie atakują bombajskich filmowców takimi sposobami, bo nie mogli ich od siebie bezpośrednio uzależnić finansowo. Bollywood finansuje swoją produkcję kanałami komercyjnymi, nie jest uzależnione od łaski rządzących. Dziś jednak, po niemal dwóch latach lockdownów i pozamykanych kin (wiele z nich już się na powrót nie otworzy), indyjscy filmowcy drżą o swoją pozycję, a nawet możliwość dalszej pracy w tym przemyśle. Modi chce zyskać ich posłuszeństwo w zamian za samo to, że nie spuści na nich swoich psów w policji i mediach, jak na SRK i Padukone.
Niestety, skutki są już widoczne. Filmowcy, którzy kiedyś negocjowali z szeroką indyjską publicznością tematykę LGBT+, dziś kręcą filmy coraz bardziej „patriotyczne” w tonie (jak Karan Johar, w Polsce znany najbardziej jako reżyser pierwszego bollywoodzkiego filmu w dystrybucji kinowej w naszym kraju, Czasem słońce, czasem deszcz). Coraz trudniej dzisiaj liczyć na tytuły tak otwarcie lewicowe jak Kolor szafranu (Rang De Basanti), Rebeliant (Mangal Pandey: The Rising) czy Prosto z serca (Dil Se). Nawet znani z politycznego zaangażowania filmowcy, jak aktor i producent Aamir Khan, coraz mniej mają odwagi i energii, by ryzykować. Stanowi on szczególnie wdzięczny cel dla policji moralności: dwukrotnie rozwiedziony, obydwie jego byłe żony są z hinduskich rodzin. Na antyrządowych protestach widziano ostatnimi czasy już chyba tylko samotną Padukone (dołączyła do studentów). Madhuri Dixit, supergwiazda tak wielka, że jej popularności nie zagroziło nawet to, że na wiele lat zrobiła sobie przerwę w pracy, składała na swoich profilach społecznościowych gorące życzenia premierowi Modiemu. To samo córka innego bollywoodzkiego Khana, Saifa Alego, na Twitterze. SRK na próżno rozglądał się po branży w poszukiwaniu publicznych oznak solidarności i wsparcia. Nawet Kajol, aktorka, której filmowy wizerunek i kariera są nieodłącznie związane z legendarnymi ekranowymi duetami z SRK, nie odważyła się złożyć mu życzeń urodzinowych.
Uważni obserwatorzy dostrzegają, że nawet język, którym mówi się na ekranie, krok po kroku czyszczony jest ze słów pochodzących z urdu. Urdu to demograficznie najważniejszy język indyjskich muzułmanów; Bollywood od dawna kręciło w odmianie hindi zwanej hindustani, zawierającej wiele elementów urdu.

Jarosław Pietrzak (strajk.eu)

Redakcja

Poprzedni

Skuteczna akcja Tomasza Frankowskiego

Następny

Flaczki tygodnia