6 listopada 2024

loader

Rozród pod haniebnym paragrafem

Rumunia Nicolae Ceausescu, była jedną z wielu tyranii XX wieku. Gdy w grudniu 1989 roku Conducator upadł pod wpływem wielkiej rewolty i został rozstrzelany po krótkim sądzie polowym, w gazetach pisano o „śmierci Antychrysta”. Jednym z atrybutów reżimu Ceausescu był drakoński zakaz przerywania ciąży, połączony ze zmasowaną, a przy tym prowadzoną w sposób barbarzyński, polityką pronatalistyczną, polityką intensywnej, przymusowej rozrodczości.

Opowiada o tym książka Gaila Klingmana, „Polityka obłudy. Kontrola rozrodczości pod rządami Ceausescu”.
Ta polityka była ewenementem i poniekąd paradoksem. Reżim Ceausescu i kierowanej przez niego Rumuńskiej Partii Komunistycznej zaliczał się bowiem i był zaliczany do systemów przynależących do świata socjalistycznego, czyli nominalnie lewicowych, niezależnie od tego, że dystansował się do ZSRR i tzw. bloku radzieckiego, zachowując dużą dozę niezależności. Zazwyczaj przecież – z pewnymi wyjątkami, jak n.p. także w stalinowskim ZSRR czy PRL w tamtym okresie – prawny zakaz aborcji był i jest atrybutem rządów czy reżimów o charakterze prawicowo-nacjonalistycznym czy prawicowo-konserwatywnym, niejednokrotnie motywowanym przy tym religijnie.
Tak jest obecnie n.p. w latynoamerykańskim Salwadorze, w którym obowiązuje najbardziej okrutne na świecie prawo antyaborcyjne i gdzie za dokonanie aborcji skazuje się, także kobiety, na dziesiątki lat ciężkiego więzienia.
Mimo to, gwoli wierności faktom trzeba zauważyć, że nie jest jednak prawdą, jakoby w krajach socjalistycznych, w tym w krajach bloku radzieckiego, nigdy niepraktykowany był zakaz aborcji i że zawsze panowała w nich w tym względzie liberalna praktyka. ZSRR był co prawda pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował aborcję (1920), ale już w 1936 roku przerywanie ciąży ponownie zostało zakazane na rozkaz Stalina. „Potrzebujemy ludzi. Aborcja to niszczenie rodzącego się życia, co jest niedopuszczalne w naszym państwie w czasach budowy socjalizmu” – tak uzasadniano tę decyzję w jednej z gazet radzieckich. Restrykcyjny zakaz aborcji obowiązywał w ZSRR do roku 1955, czyli został zniesiony dwa lata po śmierci Stalina, a przez następne dziesięciolecia był z wolna liberalizowany, zaś dziś Rosja zaliczana jest do krajów stosujących najbardziej liberalne na świecie prawo w tym względzie. Z kolei w PRL, do roku 1956, nie było odrębnej ustawy odnoszącej się do przerywania ciąży. Stosowano po prostu rutynowo (choć można domniemywać, że także w polskim przypadku uwzględniano, tak jak w ZSRR, argument demograficzny po utracie w wyniku wojny kilku milionów obywateli) niezmieniony, kryminalizujący tzw. spędzenie płodu, przepis przedwojennego kodeksu karnego z 1932 roku. W kwietniu 1956 roku uchwalona została przez Sejm liberalna ustawa dopuszczająca aborcję także m.in. ze względów społecznych. Jak więc widać na przykładzie ZSRR i PRL, wprowadzenie prawa do aborcji wiązało się ściśle z procesem destalinizacji. W innych krajach bloku radzieckiego prawo do aborcji przez długi czas było reglamentowane, n.p. w Czechosłowacji do 1950 obowiązywał bezwzględny zakaz aborcji. Po tym okresie prawo stopniowo liberalizowano, szczególnie w roku 1957, ale i po tym czasie pozostały krępujące ograniczenia, n.p. kobieta zamierzająca dokonać legalnej aborcji musiała na uzyskać na to zgodę specjalnej komisji składającej się z lekarzy i tzw. czynników społecznych. Pełną liberalizację prawa do aborcji wprowadzono w CSRS w 1986 roku, czyli zaledwie na kilka lat przed zmianą ustroju. Z kolei w Niemieckiej Republice Demokratycznej przez większość czasu jej istnienia funkcjonowało bardzo liberalne prawo dotyczące aborcji, państwo traktowało ją wręcz jako jedną z metod planowania rodziny.
Jak więc widać, prawo dotyczące aborcji nie było w krajach bloku radzieckiego jednolite i bynajmniej nie wszędzie i nie przez cały czas ich istnienia – liberalne. Nie zmienia to faktu, że proces liberalizacji prawa do aborcji nastąpił w krajach socjalistycznych zasadniczo kilka lat wcześniej niż w uważanej za znacznie bardziej wolną obyczajowo Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych Ameryki. W Wielkiej Brytanii prawo do aborcji wprowadzono dopiero w 1967 roku, a USA – w 1973. We Francji dopiero w styczniu 1975 roku, po trwających przez pięć lat masowych akcjach kobiet, wprowadzono prawo do aborcji, tzw. prawo Veil (od nazwiska inicjatorki ustawy w Zgromadzeniu Narodowym), znosząc tym samym restrykcyjne przepisy z 1920 roku, otwarcie motywowane dążeniem do odbudowy tkanki demograficznej narodu po straszliwej hekatombie krwi w okresie Wielkiej Wojny, śmierci około półtora miliona młodych Francuzów na polach bitew nad Marną i pod Verdun. Do momentu tej liberalizacji występowało nawet zjawisko turystyki aborcyjnej z Francji do Polski. Wśród krajów Europy Zachodniej, restrykcyjne prawo antyaborcyjne najdłużej obowiązywało w Irlandii (było nawet surowsze niż w Polsce, bo nie było w nim wyjątków od zakazu, nawet w przypadki zagrożenia życia matki były relatywizowane, a do 1983 roku prezerwatywy przysługiwały tylko małżeństwom, na receptę, o ile lekarz wyraził zgodę), ale w 2018 roku zostało po wielu latach walki zliberalizowane.
Wróćmy jednak do problematyki książki, o której mowa. Specyfika przypadku rumuńskiego polegała na dwóch aspektach. Po pierwsze, totalny zakaz aborcji wprowadzono tam w 1966 roku, czyli w czasach, gdy w innych krajach bloku systematycznie postępowała liberalizacja w tej sferze. Państwo Ceausescu szło więc pod prąd procesów w innych krajach. Po drugie, tylko w Rumunii wprowadzono specjalny, rozbudowany system kontroli ciąży, całkowity zakaz antykoncepcji, czym doprowadzono, zwłaszcza w początkowym okresie, do rozrodu tak masowego, że na wiele lat gęsto zapełniły się sierocińce, w których dzieci żyły w straszliwych wręcz warunkach.
Większość rodzin, które zachowały liczne, urodzone dzieci w domach, żyło w okropnej nędzy. Właśnie dlatego na tle innych krajów socjalistycznych zakaz aborcji i brutalny przymus rodzenia w „socjalistycznej” Rumunii był zjawiskiem szczególnym, aczkolwiek należy pamiętać, że „socjalizm” Ceausescu miał silne zabarwienie nacjonalistyczne. Fenomen ten ukazuje Gail Kligman we wspomnianej książce „Polityka obłudy.
Kontrola rozrodczości w Rumunii pod rządami Ceausescu”. Jest to obszerne, bardzo bogato udokumentowane naukowe studium ukazujące Rumunię lat 1966-1989 jako miejsce jednego wielkiego eksperymentu w stylu nazistowskiego „Lebensbornu”. Autor ukazuje konkretne praktyki jakie wtedy w Rumunii stosowano, n.p. regularne, przymusowe badania ginekologiczne w zakładach pracy, mające na celu wykrycie ciąży i dopilnowanie jej donoszenia, delegalizację antykoncepcji zarówno w sferze produkcji i rozpowszechniania aptecznego, jak i w aspekcie ściśle medycznym, angażowanie służb bezpieczeństwa w kontrolowanie życia małżeńskiego i ściganie podziemia aborcyjnego, propagandową apologię wielodzietności, n.p. upowszechnianie fotografii i materiałów dokumentalnych, pokazujących matki zbiorowo karmiące noworodki w ogromnych salach, wielodzietne rodziny honorowane orderami itp. Rumunia przypominała kraj, który znamy z dystopii powieściowych, wśród których najsłynniejsza jest „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, tyle że jej akcja rozgrywa w nieporównywalnie bardziej „komfortowych” warunkach niż te znane z realnej rzeczywistości kraju rządzonego twardą ręką przez Ceausescu. Tę radykalnie drastyczną rzeczywistość ukazał po wielu latach (2007) rumuński reżyser Cristian Mungiu w filmie „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, nagrodzonym w tym samym roku Złotą Palmą na festiwalu filmowym w Cannes.
Niestety, z polskiej perspektywy nie da się czytać książki Klingmana z uczuciem „moja chata z kraja”. Spośród wszystkich krajów, o których jest mowa wyżej, to właśnie jedynie Polsce klerykalno-nacjonalistyczna prawica doprowadziła do radykalnego kroku wstecz. Kraj, który od 1956 roku miał prawdopodobnie najbardziej liberalne na świecie prawo dotyczące przerywania ciąży, od roku 1993 jest jedynym krajem europejskim, w którym aborcja jest nie tylko zakazana (mimo zachowania kilku wyjątków od zakazu), ale w którym skorzystanie nawet z legalnych możliwości jej dokonania jest radykalnie utrudnione. Co prawda w tytule książki Klingmana znalazło się słowo „obłuda”, ale można mieć wątpliwości czy jest ono trafne i adekwatne akurat w stosunku do brutalnej polityki natalistycznej reżimu Ceausescu. W końcu rumuński dyktator wprowadził tę politykę wprost, otwarcie, bez skrywania intencji, z brutalną szczerością, z fanatycznym radykalizmem, nie bardzo więc można mówić akurat w jego przypadku o obłudzie. O tej można natomiast mówić niewątpliwie w przypadku Polski. Żaden prawicowy rząd po 1993 roku nie wprowadził, ani nawet nie próbował skopiowania koszmarnego systemu antyaborcyjnej polityki a la Ceausescu. Nie spełniły się też ponure obawy przed wprowadzeniem na granicach polskich kontroli ginekologicznej, mającej sprawdzać, czy kobieta nie dokonała aborcji za granicą lub czy nie stosuje spirali antykoncepcyjnej, której zakazanie planowano. Jednak to właśnie w Polsce mamy do czynienia z systemem obłudy, w którym państwo przymyka – na ogół – oko na turystykę aborcyjną Polek, a liczba nielegalnych aborcji sięga wielu tysięcy i w którym ci sami lekarze, którzy odmawiają dokonania aborcji w publicznych placówkach medycznych, dokonują tego za słoną cenę w gabinetach prywatnych.
Co prawda także m.in. w Rosji i Czechosłowacji podejmowane były próby uwstecznienia prawa do aborcji i przywrócenia ograniczeń, ale spaliły one na panewce, ale tylko w Polsce Kościół katolicki i wysługująca się mu klerykalno-nacjonalistyczna prawica skutecznie bronią od 27 lat skrajnie restrykcyjnego, drakońskiego prawa zakazującego kobietom decydowania o własnym ciele i o macierzyństwie. Zniesienie tego haniebnego prawa i zastąpienie go cywilizowanym prawem według europejskich standardów jest niezmiennym, niezwykle trudnym, ale też i niezmiennie koniecznym do dokonania, historycznym zadaniem polskiej lewicy i środowisk wolnościowych.
Gail Kligman – „Polityka obłudy. Kontrola rozrodczości pod rządami Ceausescu”, przekład Piotr Art, Wydawnictwo „Universitas”, Kraków 2010, str. 432, ISBN 97883-242-1388-7

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Demolka w blasku „Marsylianki”

Następny

Herold nacjonalistycznego paroksyzmu

Zostaw komentarz