(190612) — LONDON, June 12, 2019 (Xinhua) — File photo taken on Oct. 3, 2017 shows former British Foreign Secretary Boris Johnson walking to the stage to deliver a speech at the Conservative Party’s annual conference in Manchester, Britain. The race to choose a new prime minister officially started on June 10, 2019 with ten hopefuls bidding to win the biggest job in British politics. (Xinhua/Han Yan)
Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson zaliczył kolejne porażki – Twardy brexit został zablokowany, przedterminowych wyborów nie będzie. I co dalej?
W zasadzie dwie spośród ostatnich klęsk premiera Johnsona były konsekwencją poprzednich i były doskonale przewidywalne. W poniedziałek królowa Elżbieta II podpisała przyjętą bez poprawek przez Izbę Lordów ustawę uniemożliwiającą rządowi przeprowadzenie bezumownego brexitu 31 października i obligującą go do dalszego przesunięcia terminu. Wciągnięcie monarchii do rozgrywki, na co – jak się wydawało po tym, jak królowa zgodziła się na zawieszenie parlamentu – premier Boris Johnson miał jakieś nadzieje. Niezbyt uzasadnione, bo – zgodnie z uformowaną przez wieki tradycją – dwór bardzo uważa, żeby nie brać udziału w życiu politycznym, jeżeli to robi, to bardzo dyskretnie, w drodze nieformalnych konsultacji i sugestii.
Jeszcze tego samego dnia upadł po raz kolejny wniosek o rozpisanie przedterminowych wyborów, co również nie było zaskoczeniem, bo po odejściu 21 konserwatywnych posłów rząd stracił większość w Izbie Gmin. Przed głosowaniem, które odbywało się – niemal jak w polskim Sejmie – nad ranem we wtorek – premier Johnson usiłował bezskutecznie sprowokować lidera opozycyjnej Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna mówiąc, że pierwszym w historii Wielkiej Brytanii liderem opozycji, który tak wielkie okazuje zaufanie rządowi niemającemu w Izbie większości i nie chce wykorzystać tego faktu do jego obalenia. Zaledwie 293 spośród 650 posłów poparło wniosek o rozwiązanie parlamentu.
Fakt, że rząd utracił większość sprawia, że prawdopodobnie przedterminowych wyborów nie da się uniknąć, ale równocześnie groźba, że wybory mogłyby zostać rozpisane po zaplanowanym terminie brexitu każe opozycji ostrożnie podchodzić do tej perspektywy. Tym bardziej, że przedterminowe wybory mogłyby okazać się – przynajmniej teoretycznie – rozwiązaniem „ostatniej szansy” dla Borisa Johnsona: byłoby tak w sytuacji, gdyby po wyborach możliwe było sformowanie koalicji z Partią Brexitu Nigela Farage’a, z którą Johnsonowi, w którego zapewnienia, że nadal będzie starał się negocjować, a „twardy” brexit uważa za zło konieczne i możliwe do zaakceptowania jedynie w przypadku, gdyby nie było innego wyjścia, nikt już prawdopodobnie nie wierzy, być może udałoby się porozumieć. Na tym – każdym razie parlamentarna rozgrywka została zawieszona, bo tymczasem weszło w życie zawieszenie obrad, które potrwa do 13 października. Rozwiązanie, które miało ułatwić premierowi działanie okazało się w rezultacie dodatkowym czynnikiem krępującym mu ruchy – pozostaje mu tylko udawać, że przygotowuje jakieś propozycje, choćby symboliczne, w celu renegocjowania „układu rozwodowego” z Unią Europejską przed szczytem w Brukseli 17 października. Choć znaczy to, że wszystko zostaje odłożone dosłownie na pięć minut przed północą.
Czy doprowadzą te działania do czegokolwiek – trudno wyrokować. Paradoksalnie może się okazać, że do „twardego” brexitu jednak dojdzie 31 października, nawet mimo podpisanej przez królową ustawy, gdyż daje o sobie znać coraz większe zniecierpliwienie po stronie unijnej, które wyraża się w coraz częściej pojawiających się opiniach, że sprawę należy wreszcie skończyć, a nawet będzie lepiej, jeśli bez przyjęcia umowy Zjednoczone Królestwo opuści UE wcześniej niż później.
To wszystko to jednak jeszcze nie koniec okołobrexitowych problemów Borisa Johnsona. Parlament przymusił bowiem rząd – czyli ministrów, specjalnych doradców i kluczowych funkcjonariuszy służb y cywilnej do ujawnienia wiadomości wymienianych za pośrednictwem WhatsApp i innych komunikatorów, a związanych ze sprawą zawieszenia parlamentu. Wiąże się to z domniemaniem zamiaru przeprowadzenia przez administrację „Operacji Yellowhammer”, czyli doprowadzenia do odebranie parlamentowi przypisanej mu przez prawo roli decyzyjnej w sprawie brexitu – „ucieszenia” go, jak to zostało określone. Wniosek w tej sprawie zgłosił były prokurator generalny Dominic Grieve – jeden z 21 posłów konserwatywnych, którzy przeszli na stronę opozycji.
Odpowiadając na wyrażane przez parlamentarzystów podejrzenia, że rząd może chcieć „ominąć” nałożone nań ograniczenia zakazujące bezumownego opuszczenia UE, minister spraw zagranicznych Dominic Raab zapewnił, że rząd zawsze kieruje się zasadą praworządności, dodając wprawdzie, że „czasem sytuacja może być bardziej skomplikowana, gdyż niektóre dyspozycje prawa bywają sprzeczne ze sobą, podobnie jak ich interpretacje”. Czy należy to uważać za wskazówkę mówiącą, że rząd faktycznie realizuje „Operację Yellowhammer”?