Powołany przez USA Sojusz Wolności Religii, to kolejny sposób na to, żeby Stany Zjednoczone mogły pełnić rolę żandarma świata. Pod płaszczykiem międzynarodowo-religijnym, tym razem.
Oficjalnie sojusz zajmie się walką z prześladowaniami religijnymi, będzie też monitorować i karać obywateli nietolerancyjnych, sprzeciwiających się dialogowi międzyreligijnemu czy krytycznie wypowiadających się o nagannych zachowaniach przedstawicieli niektórych wyznań. Oczywiście kto będzie tym nietolerancyjnym państwem, bądź obywatelem orzekać będzie Biały Dom. I na pewno nikt nie usłyszy złego słowa o wolnościach religijnych, którymi wszak przepełniona jest bliska Stanom Arabia Saudyjska.
Sankcje dotkną Chiny za Ujgurów, czy Birmę za Rohinjów. A jak trzeba będzie, to wyśle się marines do każdego państwa, które wpadnie na pomysł realizowania laickiego państwa. I na przykład, wyrzuci religię ze szkół,
W Sojuszu są kraje takie jak Kosowo, Togo, czy Albania. No i najwierniejsi sojusznicy Ameryki, czyli Izrael, pobrexitowa Wielka Brytania, czy Polska.
Nie ma w nim przedstawicieli laickiej Francji, Niemiec czy nawet Włoch i Hiszpanii. O Skandynawii nie wspominając. To wszystko o czymś świadczy.
O tym jak Trump traktuje wolność religijną świadczy jego wypowiedź sprzed paru tygodni.
– Aby chronić wspólnoty wyznaniowe, podjąłem historyczne działania w celu obrony wolności religijnej, w tym konstytucyjnego prawa do modlitwy w szkołach publicznych – stwierdził prezydent USA, czyniąc wszystko jasnym.
W tym kontekście istotna staje się rola amerykańskiego podnóżka, czyli Polski. Minister Czaputowicz zapowiedział, że to właśnie nasz kraj zorganizuje spotkanie dla 1000 osób z najzagorzalszych religijnie organizacji. Czyli wydamy miliony polskiego podatnika na spotkanie organizowane dotąd 2 razy przez Departament Stanu USA.