Przecieki z okolic Nowogrodzkiej pokazują, że kuluary polsko-węgierskiego veta wyglądały nieco inaczej niż się powszechnie sądzi. Dowodzi tego ostatnia wizyta Orbana, ta z zamaskowanym po czubek oczy Kaczyńskim. Orban przyleciał, bo nasi zaczęli się za jego plecami dogadywać z prezydencją niemiecką.
Niemcy wyciągnęli bowiem na stół coś, z czego upojeni narracją suwerennościowo-ideologiczną Kaczyński z Morawieckim nie wiedzieli. Dostali więc teczkę z wynikami unijnego śledztwa dotyczącego rozdysponowywania unijnych funduszy na Węgrzech. Załącznikiem do teczki było pytanie, czy partia nazywająca się Prawo i Sprawiedliwość chce mieć dorobioną przez europejskie media twarz obrońcy złodziei i łapówkarzy.
W teczce było o firmach związanych z rodziną węgierskiego premiera, które zarobiły w ostatnich latach dziesiątki milionów euro, głównie dzięki inwestycjom finansowanym z unijnych funduszy. Jak spółka Dolomit, której prezesem by ojciec premiera Győző a także firmy transportowe Arona i Gyozo jr. – braci Viktora Orbana.
Było o finansowanym przez UE 100 mln euro projekcie budowy systemu oczyszczania ścieków w Erd. Firma zarejestrowana przez Gyozo Orbana nie uczestniczyła w żadnym przetargu, ale dziwnym trafem stała się dostawcą kamieni i cementu dla głównych wykonawców – firm związanych z przyjaciółmi premiera Orbana. Współpraca zaskoczzyła, mimo iż oferta Dolomit była ok. 30 proc. wyższa od propozycji konkurencji.
Inne kwity dotyczyły budowy systemów kanalizacji w Budapeszcie, a także cementowni i stacji kolejowych w innych miejscowościach. Tylko w latach 2010-17, czyli za rządów Orbana Dolomit, największa z rodzzinnych firm, zaliczyła wzrost przychodów o 330 procent, a przyrosty zysków były nawet kilkunastokrotne.
Podobnych kwiatków było w unijnych materiałach kilkanaście. Plus wyliczenie, że liczba nieprawidłowości w wydatkowaniu europejskich funduszy na Węgrzech dziesięciokrotnie przekracza średnią unijną.
Najgorsze jednak dla Brukseli było to, że dzięki opanowaniu węgierskiego sądownictwa przez Fidesz, żaden tamtejszy są nie zrobił z tymi fantami nic. Każda skarga odbijała się od obranowskiego wymiaru sprawiedliwości jak od ściany.
Polskie przewiny Kaczyńskiego, Ziobry i Morawieckiego w stosunku do sądownictwa, to przy przegięciu węgierskim, były małym Pikusiem. Na nasze tłumienie praworządności i demokracji były sklonne przymknąć oko nawet Holandia, czy Dania. Nie wiązało się to bowiem z okradaniem tamtejszych podatników.
Dowody te przekonały wierchuszkę Zjednoczonej Prawicy do złagodzenia stanowiska i próby dopracowania definicji praworządności, tak aby dotyczyła wyłącznie kwestii związanych z aferami w rozdziale unijnych środków. Na to zgadzali się wszyscy.
Z wyjątkiem Viktora Orbana. Ten przyleciał i jedyne co wywalczył, to kilka detali w definicjach rozliczania unijnych dotacji.
O suwerenności, brukselskim kołchozie i nowym RWPG premier Węgier na spotkaniu z Kaczyńskim i Morawieckim nie wspominał. Ale ponieważ szefostwu PiS Wegry jeszcze się na forum europejskim przydać mogą, to udawano, że wszystko jest cacy jak zwykle.
Gdy oddajemy Trybunę do druku, nie znamy wyników uzgodnień brukselskich. Nie wiemy więc czy odpuszczenie praworządności w Polsce przez Unię przeszło.
A gdyby przeszło, to znaczyłoby, że bezczelność PIS rządzi. Chyba, że to nie bezczelność, ale głupota. A rzecz w tym, że trzy dni przed negocjacjami premiera w Brukseli ogłoszono, że państwowy, czyli należący do PiS Orlen, za 120 mln zł kupił od Niemców całą polską lokalną prasę wraz z przyległymi portalami internetowymi.
Podanie takiej informacji, gdy wiadomo, że Unia jest cięta na Orbana, za przekręty ale i likwidację wolnych mediów, a na nas za TVP i sądy była albo więc bezczelnością, albo głupotą. Bo nawet największy europejski miłośnik Kaczyńskiego w Brukseli nie mógł nie zauważyć, że to kolejny krok do całkowitego podporzadkowania Polski partii Kaczyńskiego. Krok jak widać skuteczny, bo Bruksela na przejęciu przez PiS kolejnych mediów nawet się nie zająknęła.
Wynikałoby z tego, że PiS wie, że prawdziwe miękiszony są właśnie w Brukseli. Gdyby nie byli tego świadomi, to w obawie, przed usztywnieniem stanowiska negocjacyjnego, kazanoby prezesowi Orlenu Obajtkowi poczekać z ogłoszeniem przejęcia tytułów, do powrotu z Brukseli. Bo po co drażnic misia?
Miś ma jednak Polskę i jej władze głęboko gdzieś, w przeciwieństwie do chęci bezproblemowegouchwalenia budżetu i wspólnego zaciągnięcia 750 miliardów euro na ratowanie gospodarek.
Widać Bruksela stosuje stare chińskie powiedzenie, żeby nic nie robić i czekać, aż zwłoki wrogów same spłyną z nurtem rzeki.