Początek tygodnia przyniósł kolejne rewelacje dotyczące kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa z 2016 r. Jak donoszą amerykańskie media, współpracownicy ówczesnego kandydata Partii Republikańskiej mieli potajemnie spotykać się nie tylko z Rosjanami, ale także z wysłannikami Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Informacja ta rzuca nowe światło na obecną politykę USA na Bliskim Wschodzie.
Jak ustalili dziennikarze „The New York Timesa”, Saudowie mieli rozmawiać z przedstawicielami republikańskiego kandydata na początku sierpnia 2016 r. Wówczas to w Nowym Jorku, najstarszego syna obecnego prezydenta i jego bliskiego doradcę, Donalda Trumpa Juniora, odwiedził George Nader, lobbysta reprezentujący interesy Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W spotkaniu uczestniczyli ponadto Joel Zamel, izraelski specjalista od manipulacji w mediach społecznościowych, oraz Erik Prince – amerykański biznesmen, były szef prywatnej armii Blackwater i jeden z najhojniejszych sponsorów Partii Republikańskiej.
Podczas spotkania Nader miał przekazać od swoich mocodawców intratną ofertę finansowego wsparcia kampanii prezydenckiej Trumpa. Z kolei Zamel obiecał wykorzystać wszystkie zasoby swojej firmy na rzecz kampanii propagandowej w mediach społecznościowych. Zdaniem wielu ekspertów to właśnie w internecie zadecydowały się losy ostatniego wyścigu prezydenckiego. Według dziennikarzy „The New York Timesa”, Donald Junior pozytywnie ustosunkował się do złożonych mu propozycji. Pozostaje jednak tajemnicą czy kierownictwo kampanii ostatecznie zdecydowało się skorzystać z oferty. Wiadomo natomiast, że po zwycięstwie Trumpa, Nader przekazał firmie Zamela 2 mln dolarów.
Skąd taka sympatia Saudów do Trumpa? Jej źródła trzeba szukać w amerykańskiej polityce zagranicznej na Bliskim Wschodzie z okresu prezydentury Baracka Obamy. Wkrótce po zaprzysiężeniu w 2009 r., zmodyfikował on bowiem praktykę swojego republikańskiego poprzednika, George’a W. Busha, polegającą na bezrefleksyjnym poparciu USA dla Izraela, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W zamian, Obama dążył do stworzenia w regionie równowagi sił, czemu miało dopomóc podpisanie porozumienia z Iranem w 2013 r. „Nasi sojusznicy muszą przywyknąć do wspólnego życia na tym obszarze i utrzymać zimny pokój z Iranem” – oświadczył Obama tuż przed zakończeniem swojej drugiej kadencji.
Obiecując całkowite zerwanie z polityką Baracka Obamy, Donald Trump stał się więc naturalnym sojusznikiem Arabii Saudyjskiej i nie tylko. Tuż po nominacji Partii Republikańskiej, Trump otrzymał silne wsparcie ze strony izraelskiego prawicowego premiera Benjamina Netanjahu, dla którego odwilż w stosunkach Waszyngtonu z Teheranem od początku było solą w oku. Obecnie, po porozumieniu pozostały strzępy, a administracja Trumpa zapowiedziała „najostrzejsze sankcje w historii” wobec Iranu. Ponadto, USA przeniosły swoją ambasadę do Jerozolimy oraz intensywnie wspierają saudyjskie wpływy w Syrii i Jemenie.
Czy obecna polityka zagraniczna USA na Bliskim Wschodzie narodziła się podczas spotkania w sierpniu 2003 r.? Brakuje dowodów na postawienie tak daleko idącej tezy. Nie ulega jednak wątpliwości, że Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa jednoznacznie porzuciły rolę negocjatora na Bliskim Wschodzie, lokując swoją sympatię oraz militarną i polityczną potęgę po konkretnej stronie.