Choć obchodząca w tych dniach swe narodowe święto Armenia co do wielkości populacji czy też potencjału ekonomicznego nie liczy się do światowych potęg, choć przez wiele stuleci pozbawiona była samodzielnego bytu państwowego, a wiek dwudziesty nie szczędził jej wyjątkowo tragicznych doświadczeń, jak tureckie ludobójstwo w 1915 roku, katastrofalne trzęsienie ziemi w 1988 roku, po dziś dzień niewygasły konflikt z Azerbejdżanem – przecież w tymże ubiegłym stuleciu wkład w światową kulturę wniósł ten naród bardzo znaczny.
Miał zresztą do czego nawiązywać – nie od rzeczy będzie przypomnieć, że już pierwsze tysiąclecie naszej ery przyniosło Ormianom narodziny własnego alfabetu (Mesrop Masztoc, koniec IV stulecia), „złoty wiek” literatury armeńskiej w V stuleciu, potem słynny ludowy epos „Dawid z Sasunu”, wreszcie, już u schyłku X wieku, takie arcydzieło jak „Księga pieśni żałobliwych” Grzegorza z Nareku.
Wiek zaś dwudziesty w kulturze artystycznej Armenii – to dla mnie, obok wspaniałego reżysera Siergieja Paradżanowa, przede wszystkim trzy wielkie postacie ze świata malarstwa i muzyki: Martiros Sarjan, Aram Chaczaturian, Awet Terterian. Skądinąd żaden z tej trójki w Armenii się nie urodził, wszyscy jednak byli z dziada pradziada Ormianami, kraj i jego kulturę dobrze znali i obficie z tej kultury czerpali, zaś ich twórczość stała się prawdziwą emanacją armeńskości.
Wielkiego malarza Martirosa Sarjana (1880-1972) dane mi było spotkać jeszcze za jego życia, gdy na początku lat siedemdziesiątych znalazłem się w Erywaniu jako pilot grupy wycieczkowej studenckiego „Almaturu” (wspaniałego wtedy dla naszej studenterii okna na świat). W programie naszego erywańskiego pobytu znalazła się wizyta we wzniesionym dla Sarjana obok jego domu przez rząd Armenii okazałym trzykondygnacyjnym muzeum oraz krótkie spotkanie z artystą; nikt z nas wcześniej nie miał pojęcia o jego dorobku i pozycji, szczęściem dwóch studentów poznańskiej szkoły sztuk plastycznych, którzy zresztą też nigdy przedtem o Sarjanie nie słyszeli, pomogło nam zrozumieć, z jakiej klasy twórczością mamy do czynienia. Z ponad dziewięćdziesięciu lat życia, które wtedy Sarjan miał za sobą, w Armenii spędził nieco więcej niż połowę; urodził się w małej miejscowości koło rosyjskiego Rostowa nad Donem, założonej jeszcze w końcu XVIII wieku przez Ormian przesiedlonych przez Katarzynę II z Krymu, dokąd wcześniej trafili z dawnej armeńskiej stolicy Ani; malarstwa uczył się w Moskwie, między innymi u Sierowa i Korowina, gdzie też mógł poznać dzieła współczesnych twórców zachodnioeuropejskich, z których najsilniej wpłynęli nań fowiści. W bardzo wówczas bujnym życiu artystycznym Moskwy szybko zaczął brać aktywny udział, prezentując swe płótna na wystawach organizowanych przez stowarzyszenia „Błękitna Róża” i „Związek Artystów Rosyjskich” oraz czasopismo „Złote Runo”. Wtedy też rosyjskie muzea i rosyjscy kolekcjonerzy zakupili szereg jego dzieł, dzięki czemu możemy je dziś oglądać w moskiewskiej Galerii Trietiakowskiej (tu bodaj najsłynniejsze – „Palma daktylowa” z 1911 roku) czy też petersburskim Muzeum Rosyjskim, eksponowane, jako prace artysty tworzącego w Rosji, w zbiorach malarstwa rodzimego, podobnie jak obrazy Aleksandra Orłowskiego czy Henryka Siemiradzkiego. W 1921 roku Sarjan osiadł w Erywaniu, z którego na dłużej wyjeżdżał tylko w połowie lat dwudziestych do Paryża. Najpełniej i najsugestywniej wypowiedział się w malarstwie pejzażowym – nasyconych słońcem, o żywej kolorystyce, symboliczno-metaforycznych wyobrażeniach ojczystego armeńskiego krajobrazu, z jego górami, przyrodą, osiedlami ludzkimi; ważne miejsce w jego twórczości zajęły też studia martwej natury oraz portrety (z dramatycznym epizodem z ponurego roku 1937, kiedy to zniszczono jedenaście namalowanych przezeń podobizn wybitnych Ormian, uznanych wtedy za „wrogów ludu”).
Wśród tych, których portretował Sarjan, znalazł się też największy armeński kompozytor Aram Chaczaturian (1903-1978); jego wizerunek – to zresztą jedno z najbardziej znanych dzieł malarza. Chaczaturian z kolei przyszedł na świat w ormiańskiej rodzinie mieszkającej na przedmieściach Tbilisi, ale już jako osiemnastolatek podążył za starszym bratem, później znanym reżyserem teatralnym, do Moskwy; tam też uzyskał wykształcenie muzyczne, tam też do końca życia mieszkał. Jednak, podobnie jak Sarjana, inspirowała go przede wszystkim Armenia, z której muzycznego folkloru czerpał całymi garściami. Jak w pejzażach Sarjana, słoneczna Armenia dyszała pełną piersią zwłaszcza w balecie „Gajane”, z jego słynnym hitem „Tańcem z szablami”. Skomponowany w ciągu zaledwie dwóch miesięcy, jakby w nagłym błysku inwencji twórczej, znakomity Koncert skrzypcowy (1940) noszę w pamięci po dziś dzień jako jeden z tych utworów, który, przed laty usłyszany w Poznaniu, otwierał mi jako słuchaczowi drogę do świata muzyki XX stulecia; równie dobrze pamiętam wrażenie, jakie uczynił na mnie drugi znany balet Chaczaturiana – „Spartakus”, oglądany w Teatrze Wielkim w Moskwie kilka dni po śmierci kompozytora, kiedy to w hołdzie zmarłemu wystąpiła najlepsza, jaką można było wówczas sobie wyobrazić, obsada z Władimirem Wasiljewem na czele i kiedy po zakończeniu oszałamiającego spektaklu w poruszających słowach pożegnał kompozytora choreograf Jurij Grigorowicz, po czym na scenę spłynął olbrzymi portret Chaczaturiana, a dwa tysiące ludzi opuściło widownię w skupionym milczeniu. Do Polski zaglądał Chaczaturian niejeden raz, polska prapremiera „Spartakusa” miała miejsce w 1968 roku w Warszawie, „Gajane” – siedem lat później w Łodzi; w stulecie urodzin kompozytora Ludwik Erhardt pisał o nim jako o „chyba wśród wszystkich kompozytorów radzieckich najczęstszym i najserdeczniej przyjmowanym gościu muzyków polskich”. Zmarły w Moskwie, pochowany został jednak Chaczaturian w Erywaniu, podobnie jak Sarjan w pełniącym rolę narodowego armeńskiego panteonu Parku im. Komitasa; w rosyjskiej stolicy za to w 2006 roku wystawiono mu okazały monument, i to o lokalizacji nader symbolicznej, bo przed siedzibą Związku Kompozytorów Rosji, gdy i Szostakowicz, i Prokofiew otrzymali w Moskwie pomniki w innych miejscach i cokolwiek później. W 2018 roku Rosjanie nakręcili fabularny obraz „Taniec z szablami” – o Chaczaturianie pospiesznie pracującym nad partyturą „Gajane” w latach II wojny światowej w Permie, gdzie do wystawienia baletu już się sposobił ewakuowany tam z Leningradu Teatr im. Kirowa; ciekawy ten film można było za sprawą nieocenionego festiwalu „Sputnik” oglądać i u nas.
*
Tak pokrewne sobie charakterem, fascynujące witalnością i mieniące się soczystymi barwami malarstwo Sarjana i muzykę Chaczaturiana niejednokrotnie ze sobą zestawiano i do siebie przyrównywano; znakomity armeński kompozytor, którego gwiazda poczęła świecić pełnym blaskiem w ostatnich latach życia Chaczaturiana – Awet Terterian (1929-1994) swą najgłębszą więź z rodzimą tradycją manifestował w sposób od swego wielkiego poprzednika mocno odmienny. W stanowiących trzon jego dorobku ośmiu symfoniach panuje atmosfera właściwej kulturom Orientu skupionej kontemplacji, nieledwie mistycyzmu; określa się też je niekiedy jako symfonie „medytacyjne”. Wykorzystując różnorodne techniki – od staroarmeńskich form monodycznych po swobodną dodekafonię i poszukiwania sonorystyczne, posiłkując się dawnymi instrumentami ludowymi (np. kamanczą) kreuje Terterian w swej muzyce bardzo specyficzny świat, wymagający od słuchacza niezwykłej koncentracji, ale też oddziaływujący nań z siłą zaiste hipnotyczną; z pewnością znajdą się jeszcze tacy, którzy jak ja pamiętają wrażenie uczynione na „Warszawskiej Jesieni” w 1985 roku przez jego VI Symfonię. Niespodziewana, przedwczesna śmierć Terteriana (a odszedł w uralskim Jekatierinburgu, gdzie w latach dziewięćdziesiątych prowadził klasę kompozycji) była dla muzyki, nie tylko armeńskiej, wielką stratą.
*
Jeśli Ormianin Chaczaturian urodził się i wychowywał w Gruzji, to Ormianin Terterian przyszedł na świat i spędził dzieciństwo w Azerbejdżanie; w czasach ZSRR było to rzeczą najnaturalniejszą, tak liczne i różne narody Kaukazu i Zakaukazia obcowały ze sobą jak przyjaźni sąsiedzi, Azerbejdżanie nie prowadzili walk z Ormianami, Gruzini szanowali Abchazów i Osetyńczyków. Wrogość i konflikty, niestety trwające, a nawet umacniające się po dziś dzień, przyszły dopiero z rodzącą się transformacją ustrojową; jak i na tym przykładzie widać, z uporem w swoim czasie utrzymujący, że nacjonalizm to ostatnie stadium komunizmu, nasz polityczny guru Adam Michnik i w tym wypadku nie miał racji – w kapitalizmie nacjonalizmy czują się nieporównanie lepiej…